przez Marcellino So, 14.11.2015 23:52
Ale przecież ci źli Niemcy to też byli pobożni katolicy, a nie jakieś diabły wcielone. Mieli żony, dzieci, piekarnie, masarnie, w niedzielę całymi rodzinami chodzili modlić się do kościoła. Potem coś im się stało w głowę i poszli zabijać. Prowadzili człowieka do lasu, jakieś 50 metrów szli z ofiarą ramię w ramię, potem strzelali w głowę – starannie, żeby mózg nie ochlapał munduru, po czym wracali i prowadzili następnego. Czasem zabijali tak przez kilka godzin. Albo kazali kłaść się ofiarom w dole, jedna obok drugiej i zabijali hurtowo, serią z karabinu. Potem następna warstwa. Początkowo wymiotowali, źle spali, z czasem przyzwyczaili się. Gdy skończyła się wojna, wrócili do swoich żon, dzieci, piekarń, masarni i znów w niedzielę pobożnie modlili się w kościele.
Więc czy ma sens mówienie tu o religii? To nie religia obudziła w nich tę cząstkę zła. Choć też, niestety, nie uchroniła przed mordowaniem. Gott mit uns – brzmiało jak usprawiedliwienie, choć nim nie było.
Kościół przyglądał się Zagładzie w milczeniu. Czy tym samym można powiedzieć, że ma krew na rękach?