przez MarysiaB Śr, 10.12.2008 02:49
Maciejko, oczywiscie, ze nie o takie nie/jednakowe traktowanie mi chodzilo jak w Twoim przykladzie z kotem, psem i zlota rybka. No przeciez wiadomo, ze Piotrka nie stroje w sukienki, a Oli nie woze na treningi karate, bo akurat ma inne zainteresowania. Raz poswiecam wiecej uwagi jemu, innym razem jej, w zaleznosci od sytuacji i ich potrzeb. Itd, itp. Kiedy dzieci, a pozniej dorosli mowia, ze nie byli tak samo traktowani przez rodzicow, to chyba zupelnie o co innego im chodzi, prawda?
Bardzo kocham moje dzieci, za oboje dalabym sie posiekac, i z corka, i z synem mamy swoje sprawy, sekrety, oddzielne rozmowy, ale w glebi duszy czuje, ze nie traktuje ich tak samo. Ale robie wszystko, zeby akurat to niejednakowe traktowanie nie ujrzalo swiatla dziennego, zeby nie wplywalo na nasze codzienne relacje. Bo dziecko to nie tylko problemy ortodontyczne (wlasnie je rozwiazuje i tez jest to kosztowne), ubrania, zajecia pozaszkolne itp. To przede wszystkim czlowiek ze swoim charakterem i usposobieniem, a te nam moga pasowac bardziej albo mniej, na co akurat nie mamy wplywu. Dzieci kocha sie tak samo, ale lubi roznie, inaczej, tak samo zreszta jak mame i tate. Czy powinnam zyc w poczuciu winy, ze z jednym dzieckiem rozumiem sie w pol slowa, bo mamy podobna wrazliwosc, poczucie humoru i stopien skomplikowania? Chyba nie, a jednak... Wczoraj przysnelam na kanapce, no, takie trenowanie oczek po poludniu. Skulilam sie, bo piekna mamy jesien tego lata. Jedno z dzieci wyciagnelo moj ulubiony kocyk-bledzik w nieestetyczne klaczki, przykrylo mnie, jak zawsze... Ktore?
Lubie felietony Janusza L. Wiśniewskiego drukowane w „Pani”. Kilkanascie z nich z lat 2005-2006 wydano w ksiazce Molekuły emocji. Z Detronizacji: „Dorastaly w tym samym domu, jadly kolacje przy tym samym stole, sluchaly tych samych slow rodzicow i byly roznie traktowane. Od niej, od kiedy tylko pamieta, wymagano punktualnosci, rozsadku, powagi i opiekunczosci. Julicie przebaczano wszystko, co bylo tego przeciwienstwem. Majac dziewiec lat, odbierala Julite z przedszkola. Biegla po nia szybko po lekcjach i odprowadzala ja do domu. Ktoregos dnia sie spoznila. Zajete soba przedszkolanki nie zauwazyly, ze Julita im uciekla. Sparalizowana strachem wracala do domu. Gdy zobaczyla ja przed drzwiami, zaczela calowac jak kogos, kogo przywrocono ponownie do zycia. Nie zapomni jednak krzykow ojca i lez matki, ktora nie pochylala sie nad nia, tylko nad rozesmiana i wdzieczaca sie do wszystkich „biedna Julitka”. Potem przegrywala z nia – tak jej sie wydawalo – wielokrotnie. Najpierw na prawym kolanie ojca, potem w szkole przy rozdawaniu swiadectw, na studiach, przy porownywaniu planow na przyszlosc lub mezczyzn. Czula sie w takich momentach odrzucana, mniej wazna, gorsza, bezlitosnie zepchnieta na drugi plan”.
To absolutnie nie jest ilustracja ukladow w domu, ktory wspoltworze. Ale kilka dalszych zdan z tego felietonu bardzo mi pomaga na wlasne watpliowsci: „Dzisiaj wie – sama jest matka – ze to nieprawda. Milosc do dzieci to nie algebra ulamkow, ktorymi mozna rownomiernie i raz na zawsze obdzielic. To bardziej skomplikowane niz jakakolwiek arytmetyka”.
Ps. Tak, dla Starego rybki to czlonkowie rodziny. Karmi je, zagaduje do nich, martwi sie o ich zdrowie, zmienia wode, cos tam podsypuje, dolewa, asystuje przy porodach i urzadza pogrzeby w WC. Tez je lubie, chociaz w ogole sie nimi nie zajmuje. Male akwarium stoi w naszym „biurze”, niedaleko mojego biurka, skad wlasnie pisze, cieszy oczy i uspokaja. Bywajcie, pozdrawiam i wybieram sie na robote.