Pani Jando Kochana,
bardzo długo tu nie byłam, bardzo choruję, z dużym bólem i słabą przytomnością umysłu. Ale czytam, wchodzę tutaj. Codziennie. Bardzo się cieszę na "nowy" dziennik internetowy. Pamiętam go i chętnie wrócę. Kto wie, czy sobie dzisiaj Pani "nie wyciągnę". Zwykle jest, jak ze "Znachorem" - nie da się odłożyć. Codziennie czegoś słucham. Audiobooków. Podcastów radia (mniej już samej dwójki po dobrych reformach). Czasem internetu. Trafiłam na książkę, czytaną przez Panią na spotkaniu, jak się ta Pani nazywała, emigrantka '68 roku. Sabina Baral. Kiedy trafię na coś takiego, leci reszta. Pani Posmysz ostatnio. Herta Muller. Jej wywiad - rzeka. Przerażające, jak wiele spraw, tam zawartych, wydarzeń, mnie dotyczy. Rocznik 70.
Śledziłam kwestię czarnego marszu. Mam taki problem, że jestem osobą wierzącą. Ksiądz, który mnie spowiada, kiedy usłyszał, że przeszłam ciążę pozamaciczną i poronienia (bez związku z czymkolwiek), powiedział: o, to masz dzieci w niebie. Ładne. Jeden tylko ginekolog w Matce Polce zapytał o "domowe", wczesne poronienia. Sama mam tak zwane heroiczne życie. Z dużymi problemami. W takich kategoriach, jakich użyła Pani Hennelowa odnośnie aborcji - powiedziała, że nie można ustawowo nakazać heroizmu i kazać rodzić chore, upośledzone dzieci. Ja, niestety, uważam, że nie ma wyjścia. Czarny marsz traktowałam, jako wyraz solidarności kobiet i wzruszało mnie to. Uważam idealistycznie na pewno, że wszystkie osoby w ciężkich doświadczeniach powinniśmy otoczyć wszelką możliwą opieką. Cały problem w tym, że to niemożliwe. Ludzie od chorych uciekają, jak od zarazy, od chorego życia. Zastanawiam się, co by było, gdybym nie była w dniu czarnego marszu chora. Zwykle spontanicznie instynktownie popieram różne akcje, pewnie poszłabym na czarno, może nie zrobiłabym sobie zdjęcia i nie wrzuciła do internetu. Znowu musiałabym omawiać swoją postawę pracowniczą. Ludzką...
Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie
a