Bardzo dobry i ważny tekst na dzisiaj. Zachęcam do lektury.
"2017. Szanse na normalność" - tekst wykładu wygłoszonego w 4 stycznia 2017 roku we wrocławskim klubie „Spotkanie i Dialog”. Oprac. Maria Wanke-Jerie, Małgorzata Wanke-Jakubowska/Wrocław 2050.
Autor: Wojciech Myślecki - Analityk polityki i strategii geopolityki. Pracownik Politechniki Wrocławskiej, autor kilkudziesięciu publikacji naukowych z zakresu telekomunikacji, informatyki przemysłowej oraz zagadnień politycznych i gospodarczych. Były prezes zarządu Polskich Sieci Elektroenergetycznych SA. W latach 1968–1989 działacz opozycji demokratycznej.
Analiza kierunku i stopnia zaawansowania wielkich procesów, które przenikając się wzajemnie determinują rozwiązania czy to w skali światowej, czy na naszym, lokalnym podwórku, pozwala przewidzieć sytuację, zarówno na świecie, jak i w Polsce.Epoka wielkiej zmianyNiewątpliwie od co najmniej trzech lat bardzo wyraźnie widać: świat jest w epoce Wielkiej Zmiany. Zachodzą procesy, które toczą się już od dłuższego czasu, często bywają niezauważane, ale ich oddziaływanie jest bardzo silne.
Z procesów, które od dwudziestu lat analizuję, najważniejsze jest powstawanie globalnego rynku kapitału i finansów. On pierwszy wyrwał się spod politycznej kontroli i na razie nie ma dlań istotnej przeciwwagi, nie istnieje bowiem – może na szczęście – rząd światowy. Rynek ten zaczyna niebezpiecznie destabilizować sytuację na świecie, ponieważ siły polityczne nie są w stanie skutecznie temu przeciwdziałać. Była pewna nadzieja, lokowana w kapitale wiedzy, gdyż jest on również ulotny, jest też de facto przepływem informacji w gęstej sieci powiązań ludzi, którzy tę wiedzę posiadają, rozwijają, organizują, wykorzystują zarówno w gospodarce, jak i w kulturze i cywilizacji. Okazało się, że kapitał wiedzy nie przekłada się jeszcze na czynnik równoważący kapitał finansowy.
Koncentracja bogactwaPo krótkim okresie optymizmu po upadku komunizmu, zachłyśnięcia się demokracją, wolnością, społeczeństwem obywatelskim, ponownie wchodzimy w erę cofania się świata, nie tyle w rozwoju, ile w rozkładzie bogactwa.Znana jest książka Thomasa Piketty’ego – bardzo pracowitego i skrupulatnego francuskiego ekonomisty, który na 700 stronach swojego dzieła wykazał dobitnie, że cofnęliśmy się do struktury bogactwa, charakterystycznej dla ery pierwszego, dzikiego kapitalizmu, rodzącego się na gruzach systemu feudalnego.
Obecnie w rękach jednego procenta najbogatszych mieszkańców ziemi została skoncentrowana taka sama ilość bogactwa, jaką dysponuje pozostałe 99 procent ludności. Przekładając to na bardziej wymierne liczby, w 2015 roku osiemdziesięciu najbogatszych ludzi świata kontrolowało fortunę równą majątkom 3,5 miliarda najbiedniejszych, czyli prawie połowy mieszkańców naszego globu. W Rosji 111 miliarderów posiada 20 procent całego majątku kraju. W Chinach jeden procent najbogatszych ma w rękach 30 procent bogactwa wszystkich gospodarstw domowych, w Stanach Zjednoczonych jeden procent najbogatszych posiada równowartość czterdziestu paru procent bogactwa narodowego. Nastąpiła ponownie szybka koncentracja majątku, a równocześnie niezwykle spadła marża, czyli wartość dodana produkcji realnej, która od wielu lat plasowała się średnio na poziomie 1–2 procent. Natomiast średnia marża w obrocie kapitału to 4–5 procent.
Wyraźnie widać, że koncentracja bogactwa w wyniku obrotu kapitału i finansów jest dużo bardziej efektywna, co bardzo ogranicza zasoby własne i zdolności odtwarzania się gospodarki realnej.
Zaczynamy żyć w świecie, w którym ciężka praca, wymierna myśl konstrukcyjna i technologiczna, coś co jest siłą gospodarki, staje coraz mniej wartościowe. Wyraźnie widać deprecjację pracy ludzkiej.
Żyjemy więc w dziwnym świecie, niektórzy nazywają to turbokapitalizmem, inni mówią o kapitalizmie globalnym. W każdym razie problemów z tego tytułu jest coraz więcej. Osobiście upatruję objawy narastającej destabilizacji świata właśnie w tej niesłychanej nierównowadze bogactwa i zdeprecjonowaniu realnej gospodarki. Jest to dla mnie przykre, bo z wykształcenia jestem inżynierem i wiem, ile trudu i wysiłku trzeba włożyć, żeby solidnie prowadzić firmę, projektować i produkować. Na dodatek nie ma żadnej sensownej koncepcji, która by wskazywała drogę, jak z tego wyjść.
Wielkie ideologie końca XIX i XX wieku wyczerpały swoje możliwości. Nie ma idei, która porwałaby ludzi, nie ma koncepcji filozoficznej, która objaśniałaby, albo przynajmniej próbowała objaśnić nasz współczesny świat. Żyjemy w świecie, którego w zasadzie nie rozumiemy. Kapitał wiedzy nie daje na to odpowiedzi.
Bunt masTo, co się daje już zauważyć i na pewno w 2017 roku będzie coraz bardziej wyraźne, to narastająca reakcja ludzi na te zjawiska, reakcja nie do końca jeszcze zdefiniowana. Ludzie jeszcze tego nie rozumieją, ale to odczuwają. Na początku były to odruchy buntu, powiedziałbym ulicznego, ale powoli z fazy incydentalnej, zaczyna to przeradzać się w ślepy, głuchy bunt mas.
Są zdarzenia, które teoretycznie nie powinny były mieć miejsca, jak choćby wygrana Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przeciw niemu wystąpiły nawet elity jego własnej partii. Na dodatek, powtórzyło się to, co było w Polsce, a mianowicie sondaże wskazywały na wygraną Hilary Clinton, która wprawdzie była już zgraną i niezbyt fascynującą kandydatką na prezydenta USA, ale teoretycznie miała przewagę nad Donaldem Trumpem, który nie mieścił się „w rozdzielniku”, w czymś, co się określa „standardem męża stanu”. Ale wygrał. Okazało się, że część ludzi pytana o preferencje wyborcze, wstydziła się przyznać do zamiaru głosowania na Donalda Trumpa. To samo było i u nas, gdy Prawo i Sprawiedliwość przegrywało w sondażach, a faktycznie wygrało.
Zaczyna pojawiać się reakcja ludzi, której z punktu widzenia socjologii czy polityki nie umiemy jeszcze sklasyfikować. To cichy bunt ludzi, którzy mają dość rządzących elit, ale jeszcze nie bardzo wiedzą, czym je zastąpić. Zaczynają więc głosować na polityków antyestablishmentowych, opowiadają się za tymi, którzy głośno establishment krytykują. Uważają, że elity, które skoncentrowały tak wielkie bogactwo, nie dostrzegają zwykłego człowieka, co zresztą jest prawdą, że świat stał się niesprawiedliwy i nie można nadal milczeć. To jest oczywiście bardzo groźne.
Organizacje i partie polityczne, nauka, która zajmuje się objaśnianiem czy prognozowaniem zachowań społecznych, nie daje jasnej odpowiedzi, co z tym zjawiskiem można zrobić. Wychwycono na pewno rzecz bardzo ważną, że w organizacji buntu mas wykorzystuje się powiązania informacyjne niekontrolowane przez elity. Dotychczas telewizje kontrolowały elity, główny nurt informacyjny był pod kontrolą i realizowano, wymyślone jeszcze w okresie Oświecenia, koncepcje przebudowy człowieka, aby go dopasować do nowego, rodzącego się świata, gdzie jest oświecona elita, kontrolująca gross bogactwa i władzy, a reszta społeczeństwa ma być zunifikowana.
Poprawność politycznaNarodowy socjalizm i komunizm próbowały człowieka na siłę „wbić” w zunifikowaną formę. Później państwa demokratyczne, albo tylko udające demokrację, wymyśliły człowieka nowoczesnego, człowieka bez właściwości. Stworzono nawet sztuczny język, język poprawności politycznej, w którym niczego nie nazywano wprost. Skończyło się to tym, że o niektórych sprawach w ogóle nie wypadało mówić. Próbowano za wszelką cenę zbudować nowe społeczeństwo. Nikomu to się do końca nie udało, także elitom, które próbowały kontrolować środki masowego przekazu. Powoli na naszych oczach ten eksperyment upada. To jest zjawisko, które będzie można obserwować zarówno na poziomie poszczególnych państw, jak i świata kultury i cywilizacji europejskiej, bądź pochodzącego z Europy.
Mamy więc potężny kryzys, na który nakłada się kryzys wiary, a przynajmniej religii i zorganizowanych form ich wyznawania w świecie rozwiniętym. To jest dodatkowy element destabilizacyjny. Nie do końca wiadomo, jak to się przełoży na język zachowań masowych, politycznych i społecznych.
Niewiadomych jest bardzo dużo. Powstają równoległe i poziome systemy wymiany informacji, przy pomocy różnych portali społecznościowych coraz większe grupy ludzi potrafią się skrzyknąć wokół jakiegoś pomysłu, wokół jakiejś idei. Ale przede wszystkim prowadzona jest dyskusja i wymiana poglądów, negliżująca czy wręcz ośmieszająca elity, które próbują normalnych ludzi włożyć w jedną, zunifikowaną formę.
Bunt mas to zapewne najważniejsze zjawisko, które tłumaczy wiele niespodziewanych zdarzeń. Najgorsze będzie prawdopodobnie to, że ci zbuntowani ludzie będą głosowali na kogokolwiek, kto tylko nie pasuje do establishmentu.
W niezrozumiałym świecieCiekawy jest przykład Włoch. Tam też jest potężny kryzys finansowy i na pierwsze miejsce w sondażach popularności politycznej wysuwa się były komik, klaun cyrkowy, Beppe Grillo. Być może jego partia, Ruch Pięciu Gwiazd, wygra najbliższe wybory. Podobnie jest z Syrizą w Grecji. Z uwagą obserwuję u nas popularność partii Pawła Kukiza. To też nie jest typowy polityk. Nie tylko nie rozpadło się jego ugrupowanie, ale on sam staje się przywódcą, który coraz więcej ma do powiedzenia. Jest grupa ludzi, którzy są gotowi zawsze na niego zagłosować.
Coś w tym świecie dzieje się dziwnego, coraz mniej można nad nim panować i coraz mniej zrozumiałe są zachodzące w nim procesy. Tak jak nie rozumiemy świata globalnych finansów. Ten trend będzie, moim zdaniem, dominujący w najbliższych latach. To będzie trudny czas, życie w świecie niezrozumiałym i nieopisanym, pozbawionym regulatorów.
Być może wyłonią się wkrótce przywódcy polityczni, którzy będą rozumieli to, co się dzieje i znajdą nowe formuły prowadzenia polityki. Na razie jednak na naszych oczach będzie zachodziła destrukcja znanych nam struktur państwowych i politycznych.
Rywalizacja Wschód – ZachódDrugim trendem, który – moim zdaniem – może mieć istotne znaczenie, to kwestia odwiecznej, historycznie rywalizacji dwóch liczących się ośrodków cywilizacyjnych, jakim jest Wschód i Zachód. Zachód skonsolidował się jako synteza kilku wielkich cywilizacji, czyli antycznej Grecji, judaizmu, koncepcji państwowych i prawnych Rzymu oraz chrześcijaństwa. To był wyznacznik Zachodu. A Wschód to były Chiny i obrzeża.
Jest taka opasła, 560-stronicowa książka Iana Morrisa „Dlaczego Zachód rządzi? Na razie”. Autor nie jest politykiem, tylko antropologiem, archeologiem i historykiem. Podobnie jak Thomas Pikkety przestudiował stuletnie badania nad ekonomią, społeczeństwem, cywilizacjami, przejrzał wszystkie prace archeologiczne od połowy XIX wieku. Okazało się, że bardzo ciekawe badania były zinterpretowane w oparciu o wiedzę z XIX wieku, dlatego zarzucono je, zamiast jeszcze raz wrócić do tych znalezisk i wykorzystać najnowocześniejsze metody badawcze i analityczne. Morris włączył do tego badania genetyczne i doszedł do wniosku, że nie ma żadnych istotnych różnic pomiędzy tzw. rasą żółtą i rasą białą. Nie są zasadne stwierdzenia na przykład, że przedstawiciele rasy żółtej są pracowici i podporządkowani kolektywowi, a białej to indywidualiści. To nie jest zapisane w genach. Po drugie, przy bardzo małych w dawnych tysiącleciach przepływach informacji, idei i wymiany technologii, te dwa światy w zasadzie równolegle dosyć podobnie się rozwijały. Były dwa okresy, kiedy świat wschodni miał przewagę. Ale Zachód wyprzedzał często Wschód o kilkaset do tysiąca lat w czasach, gdy zmiany zachodziły wolno, miał bowiem lepsze warunki funkcjonowania, początkowo rolnictwa, potem powstawania miast itd. Ostatnia przewaga świata zachodniego była spowodowana tym, że jako pierwszy przeprowadził rewolucję przemysłową. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego Chiny i ich okolice były bardziej rozwinięte i technologicznie, i ekonomicznie. W XIV i XV wieku Wschód ponownie prześcignął Zachód, który już się podnosił po rozpadzie imperium. Dopiero epoka przemysłowa spowodowała, że Zachód i wykorzystał rentę pierwszeństwa. I to się teraz załamuje.
Widać wyraźnie, że znowu świat Wschodu nas dogania. Pod koniec lat sześćdziesiątych Chiny wystartowały z poziomu 200 dolarów na głowę, a teraz to jest praktycznie druga gospodarka świata z rezerwami walutowymi na poziomie 3 bln dolarów, podczas gdy rezerwy amerykańskie są kilkadziesiąt razy mniejsze. Chiny to dziś potężne państwo z potężną gospodarką. 500 lat temu zasób cywilizacyjny i gospodarczy Chin był porównywalny z Zachodem.
Znana jest historia, gdy na początku XV wieku – a wiec przed wielkimi odkryciami geograficznymi – wyruszyła chińska flota, największa w historii tamtych czasów. Tylko dlatego, że została cofnięta z powodu śmierci cesarza, nie dopłynęła do Europy, a była już przy Przylądku Dobrej Nadziei u rogu Afryki. To było ponad 100 tysięcy wojska, a chińskie okręty były wielkością porównywalne do współczesnych.
Pojawienie się Chin jako wielkiego gracza w skali światowej postawiło znów problem rywalizacji między dwoma wielkimi centrami, jakimi jest Wschód i Zachód. To nie jest tylko koncepcja intelektualna czy naukowa, to objaśnia pewne procesy, które obserwujemy. W układzie geostrategicznym trzeba włączyć ten element, jakim jest rywalizacja dwóch historycznych, dobrze zidentyfikowanych centrów rozwoju cywilizacyjnego.
Zmiana pokoleniowa w PolsceW przypadku Polski trzeba dodatkowo analizować lokalne trendy czy makrotrendy. Pierwszy to bardzo wyraźna zmiana pokoleniowa. Mieliśmy w Polsce dwa wielkie wyże powojenne. Pierwszy, który zaczął się na przełomie 1948 i 1949 roku, a jego apogeum przypadło na połowę lat pięćdziesiątych. Drugi, liczebnie nawet większy, miał swoje apogeum w latach 1984–1986. Trwał krócej, ale liczbowo był większy.
Gdyby prześledzić historię Polski, to można zauważyć prawidłowość – pierwszy wyż powojenny przesuwał się i na studiach był w roku 1968, później przeniósł do zakładów pracy i w 1980 roku powstała „Solidarność”. Struktury socjalistycznej PRL nie wytrzymywały tego wyżu, one pękały. Wyż pokazuje wszystkie słabości systemu. Teraz mamy kolejny wyż. Pokolenie to ma obecnie trzydzieści parę lat. Wszystko, co będzie się działo w Polsce, należy więc rozpatrywać pod kątem dynamiki czy sposobu rozwiązywania przez ten drugi wyż spraw społecznych, politycznych i własnych, spraw rodzin i państwa.
Pierwszy wyż, do którego należę, już schodzi ze sceny, a zaczyna dominować dynamika narzucana drugim wyżem. Pierwszy próbowano „rozpakować” przez reformy Gierka, który stworzył w ciągu kilku lat 4,5 mln miejsc pracy, co było swoistym rekordem świata. Dopuszczono też wtedy w niewielkim stopniu emigrację. Drugi wyż „rozpakowano”, jak się okazuje, już w sposób całkiem świadomy przez określony sposób polityki społecznej. „Wypchnięto” za granicę dużą część wyżu demograficznego, prawie 2 mln ludzi.
Gdyby ci młodzi ludzie zostali w kraju, mielibyśmy nieprawdopodobne napięcia społeczne. Przez to, że wyjechali, dynamika tego wyżu znacznie osłabła.Politycy, którzy wytyczali aspiracje dużej grupy młodych ludzi pierwszego wyżu, plasowali się wiekowo z początku krzywej narastania wyżu. Cała plejada opozycjonistów, począwszy od Kornela Morawieckiego, ale też Jacka Kuronia, Zbigniewa Romaszewskiego, wszyscy byli sprzed lub z początku, nie ze szczytu wyżu. Teraz pojawia się grupa polityków z początku drugiego wyżu, jak choćby syn Kornela, Mateusz Morawiecki, i to oni będą decydowali, co dalej będzie się w Polsce działo. Wśród nich trzeba szukać ludzi, którzy lepiej rozumieją, jak zagospodarować wyż demograficzny i jak sprostać jego aspiracjom.
Transformacja przez kolonizacjęW grupie państw, które wyszły z realnego socjalizmu, kończy się etap transformacji gospodarki i przekształcenia jej w taką, jaka funkcjonuje w krajach Unii Europejskiej. Przeprowadzono ją mając przeświadczenie, że należy te kraje skolonizować. W NRD zrobiono to błyskawicznie. Skończyło się tym, że bardziej ambitni ludzie wyjechali na Zachód.
Gdyby odłączyć obecnie tereny byłej NRD od Niemiec, to takie państwo by upadło. Nie miałoby racji bytu, albo my musielibyśmy je skolonizować. Badania prof. Gerarda Labudy pokazały, że między Wisłą a Łabą w połowie XIX wieku mieszkało ok. 40 mln Niemców. W 1979 roku między Wisłą a Łabą było już tylko 15 mln Niemców. Im więcej Niemcy łożyli pieniędzy w Drang nach Osten, tym mniej ich było na tych terenach. Ta polityka była wręcz antyefektywnościowa. Teraz między Wisłą a Łabą jest niecałe 12 mln Niemców. Usunięto NRD-owskie elity – urzędy, uczelnie, instytuty naukowe zostały obsadzone ludźmi zaimportowanymi z zachodniej części Niemiec.
Polacy nie mieli gdzie się przenieść, więc przyjęli inny model. Było porozumienie elit poprzednich i nowych, ale musiały one uznać i uznały prymat narzuconego modelu transformacji. Polska opozycja, która nie siadała do Okrągłego Stołu i kontestowała to porozumienie (ja do nich należałem), krytykowała je, zdając sobie sprawę, że pociągnie to za sobą eliminację i deprecjację tego wielkiego zrywu społecznego, jakim była Solidarność, oraz otworzy drogę do elitarnej, kontrolowanej transformacji ze strony tych elit.
To, co się działo w Polsce, było wyrównaniem interesów zewnętrznych Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Było miękką formą kolonizacji Polski.
To dopiero teraz wyraźnie widać, gdy zaczyna się analizować pozycję kapitału zagranicznego w stosunku do kapitału wewnętrznego. Nieuchronnie przyspieszony proces transformacji własności państwowej w prywatną naruszał normalne standardy obrotu własnością.
Elity nie tylko godziły się na ten specyficzny model półkolonialny czy postkolonialny, ale brały w tym udział i były tego beneficjentami.
I to teraz się skończyło. Nastąpił koniec transformacji, nie można już tego modelu kontynuować, a z drugiej strony elity te tak łatwo nie chcą zejść z tego parkietu.
Mamy teraz sytuację, w której struktury partii politycznych, mentalność polityków, administracja państwowa, przede wszystkim sądy, nie są przystosowane do okresu zakończonej transformacji. I dlatego są one dziś kompletnie nieprzydatne, wręcz szkodliwe. W nich jest zapamiętana struktura relacji ekonomicznych, politycznych, filozoficznych czy jakichkolwiek innych czasu transformacji. A transformacja się skończyła. Czy nam się to podoba czy nie, życie na ogół eliminuje dysfunkcjonalne organizmy. I to jest zjawisko, które na przykład nie występuje we Francji czy w Anglii, a w Niemczech załatwiono to szybko i sprawnie. Natomiast w Polsce, gdzie mieliśmy najbardziej wolnościowo nastawione społeczeństwo, niezależny, potężny i z autorytetem Kościół, opozycję, inteligencję, największą cenę zapłaciliśmy dlatego, że musimy się jeszcze raz zmierzyć z tym, co sami wytworzyliśmy, gdyż nie potrafiliśmy tego porządnie poukładać na początku.
Taniej by było, gdybyśmy inaczej ustawili punkt startu.
Kryzys Unii EuropejskiejMakrotrendy na nowo definiują otoczenie geopolityczne. To, co było osłoną i koncepcją kontynuacyjną wielkiej transformacji, osłoną elit transformacyjnych, jest w głębokim kryzysie. Unia Europejska stoi przed wielką próbą i nie wiemy, jak ona się skończy. Wielkiej Brytanii już to nie dotyczy – wyszła z Unii. Mówi się, że to przez przypadek, że oszukano ludzi, okłamano. To nieprawda, gdyby elity brytyjskie nie miały w tym interesu, to by nie zdecydowały się na Brexit. Oceniły, że o wiele więcej będą miały problemów, pozostając w Unii, niż opuszczając ją. Być może nawet uważają, że wzięcie współodpowiedzialności za Unię może być dla Wielkiej Brytanii groźne.
W wielu obszarach mamy więc zmiany: pokoleniowa, transformacyjna, zmiana Unii Europejskiej. Czy Unia przetrwa? Nie wiem. Są takie struktury, które w wyniku kryzysów i napięć stają się silniejsze. Są tacy ludzie, których nieszczęścia i kryzysy wzmacniają, a są i tacy ze słabą psychiką, których to rozbija. Jest świetna książka Nassima Taleba o strukturach samowzmacniających się na skutek kryzysu. Jeżeli Unia Europejska jest taką strukturą, to wyjdzie z tego wzmocniona. Jeżeli nie jest – to się rozpadnie.
Kryzys Unii Europejskiej jest poważny, ale najbardziej zdumiewające jest to, że nie ma żadnej koncepcji, co z tym zrobić. Nawet wewnątrz nie pojawił się żaden pomysł. Nie ma polityka, który byłby na tyle wiarygodny, żeby taki pomysł wysunąć.
Na czele Unii stoi Jean-Claude Juncker, oszust podatkowy, kombinator. Donald Tusk, by przy całym szacunku do niego, jako naszego premiera, to nie jest mąż stanu. Jest to polityk niezwykle zręczny, ale czy on jest w stanie dać Unii jakąś nową ideę? Nie. Jak nie przedstawił jej u nas, to i nie zrobi tego w Brukseli. Porównując polityków Unii do Charlesa de Gaulle’a, do Winstona Churchilla, Ojca założyciela Wspólnoty Europejskiej Alcide de Gasperi’ego, o Konradzie Adenauerze już nie wspominając widać, że mamy mydłków, a nie polityków. Czasy nadchodzą bardzo ciężkie i powinniśmy mieć polityków charyzmatycznych, którzy nakreślają nowe kierunki, dodają otuchy, dają poczucie bezpieczeństwa. A tymczasem Juncker kłamie, udaje że przez 13 lat nie kombinował z podatkami i jeszcze poucza nas, co mamy robić. Czysta granda.
Nowa administracja USAW Stanach Zjednoczonych wygrał Donald Trump. Czy jest obliczalny czy nie? Moim zdaniem Trump na początku zrobi audyt, ale nie taki, jaki PiS zrobił i nie wiadomo, co z niego wynika, a przynajmniej ja nie wiem. On natomiast zrobi niezwykle ciekawy audyt dotyczący efektywności geostrategicznej obrony interesów Stanów Zjednoczonych w różnych obszarach. Może się okazać, że USA w wyniku takiego audytu, podszytego zresztą elementami ekonomicznymi, całkowicie zredefiniują swoją politykę. I to może być niesłychany wstrząs dla świata.
Europa może usłyszeć: „jest to obszar nam cywilizacyjnie bliski, ale macie ponad czterysta milionów ludzi, czyli więcej niż Stany Zjednoczone, i porównywalny dochód narodowy – dlaczego my mamy was bronić? Będziemy was popierać, trzymamy kciuki za was, ale obronę sami sobie zapewnijcie”. Czy Europa coś w tej sytuacji zrobi? Nic nie zrobi.
Wiadomo również , że obecnie Stany Zjednoczone są samowystarczalne energetycznie, to po co mają się angażować na Bliskim Wschodzie? Amerykanie już nie są zainteresowani tym obszarem. Nawet Obama nie interweniował w Syrii. Po co miałby interweniować, jaki miałby interes?
W Stanach Zjednoczonych nastąpi też zdecydowana reorganizacja, przynajmniej sprawdzenie, gdzie się Stanom Zjednoczonym opłaca angażować. Trump przesunie punkt widzenia na wielki trend rywalizacji między dwoma obszarami, Wschodem i Zachodem. To będzie zupełnie nowy punkt widzenia na geostrategię Stanów Zjednoczonych. I będzie mówił tak: „Do Zachodu należy ten, kto zamierza razem z nami bronić naszej cywilizacji. Nie chcecie bronić? To sobie róbcie, co chcecie. Nie będziemy światowym policjantem, który pilnuje porządku”.
To jest koniec tej polityki, do której przywykliśmy. Nie będzie to polityka izolacjonizmu, ale zredefiniowanie interesów Stanów Zjednoczonych i świata zachodniego.
Rosja w kryzysieTakie podejście Stanów Zjednoczonych na nowo zdefiniuje naszą pozycję i pozycję Rosji. Bo to jest jeszcze ostatecznie niezdefiniowane. Rosja albo może poddać się Chinom, albo dać się przekształcić w tzw. strefę zgniotu między Chinami a – nazwijmy to – światem zachodnim.
Proszę zwrócić uwagę, że ludy z oszaru byłej Rosji carskiej i sowieckiej spowodowały przed wiekami , iż Chiny się zamknęły. Z azjatyckich stepów ciągle szły ataki na bogate i względnie stabilne Chiny. Z perspektywy tysięcy lat trwania Wschodu i Zachodu była to strefa niczyja. Czyli Rosja jest strefą pośrednią – słabo zdefiniowaną w kontekście wielkich centrów Wschód-Zachód.
Jeżeli Amerykanie zredefiniują nowy układ jako starcie tych dwóch wielkich ośrodków, to sprawa stanie się jasna. Jeśli Ameryka zdefiniuje pozycję Rosji, jako strefę zgniotu, to trzeba zadać pytanie, gdzie w takiej sytuacji znajdzie się Polska. Czy będzie zamykać strefę zgniotu, czy otwierać już część świata zachodniego, który będzie broniony?
2017 r. nastąpi zredefiniowanie interesów Stanów Zjednoczonych i świata zachodniego.W wyniku wygranej Trumpa już w tym roku będziemy więc świadkami eksperymentu przyspieszającego proces reorganizacji układu światowego. A na dodatek musimy rozwiązywać swoje problemy wewnętrzne.
Mówimy wprawdzie, że Putin przeciwstawił się w Syrii Stanom Zjednoczonym i razem z Iranem, Rosją i Turcją zrobi tam porządek. A to są państwa, z których każde ma całkowicie inne interesy i nic w tym obszarze Rosja nie może zrobić. Dlaczego zatem Putin to robi? Otóż miał on koncepcję kontynuacji Rosji jako państwa czy mocarstwa jednowymiarowego. Tyle że przedtem było to państwo jednowymiarowe ideologicznie, teraz jest też jednowymiarowe tyle ze gospodarczo.
Miała bowiem Rosja za pomocą swoich zasobów energetycznych odzyskać kontrolę nad światem – a przynajmniej nad Europą. Samowystarczalność energetyczna Stanów Zjednoczonych, która wymusi reorganizację układu geostrategicznego, równocześnie przy okazji kładzie kres tym aspiracjom Rosji, której 70 proc. eksportu to były paliwa, a 52 proc. budżetu państwa stanowiły wpływy z przemysłu i obrotu paliwami energetycznymi. Jeżeli ceny paliw spadły o połowę, to eksport Rosji skurczył się o 30 proc. i o dwadzieścia kilka procent obniżyły się wpływy do rosyjskiego budżetu.
Rosja zaczyna się „sypać”. Tym bardziej, gdy wyjedzie tych 111 miliarderów, to o następne 20 proc. spadną wpływy do budżetu I nastąpi krach. W związku z tym Rosja albo stanie się ziemią niczyją, albo wtopi się w ośrodek wschodni albo podzieli się na część zachodnia i wschodnią.
Polska wobec nowych wyzwańPublicyści straszą, że Trump nas sprzeda. Nie sprzeda, on po prostu zdefiniuje, gdzie mu się opłaca bronić interesów, a gdzie mu się nie opłaca.
Warto zwrócić uwagę, że do swojej ekipy wziął ludzi, którzy do tej pory zarządzali wielkimi koncernami. Putin natomiast może uprawiać swoje zręczne kuglarstwa do czasu, gdy nie pojawi się nowy układ interesów geostrategicznych. Zbudował bardzo ciekawą konstrukcję – państwo może nie jest sprawiedliwe, ale ma silnego lidera, który nie ustąpi, bo kraj jest otoczony wrogami. Po raz któryś z rzędu Rosja konsoliduje swoje społeczeństwo wokół wrogów zewnętrznych, a nie wokół celów konstruktywnych, takich jak wzrost gospodarki, kształcenie ludzi, budowa infrastruktury drogowej. To się niedługo skończy. Państwo, które wyłącznie gra na problemy, kłótnie, dzielenie, może odnieść sukces, ale na krótką metę. Podobna zasada funkcjonuje w biznesie – firmy, które obierają podobną strategię, najczęściej znikają z rynku.
Polska, moim zdaniem, cudem i nie do końca w sposób świadomy, już weszła na drogę rozwiązywania problemów w nowej rzeczywistości.
Pierwsza rzecz, to zbudowanie większości parlamentarnej w oparciu o podobne zjawisko, jakie obserwujemy obecnie na świecie – czyli ludzie się wkurzyli, czuli się obrażani przez polskie elity, przede wszystkim te warszawskie, które oderwały się od rzeczywistości. Zdawało im się, że cały świat wygląda tak, jak oni to widzą, a ten świat gdzieś w Białej Podlaskiej jest kompletnie inny. Wyniosło to PiS do władzy samoistnej – zresztą częściowo przez przypadek.
PiS ma i realizuje program skokowego zreorganizowania układu bogactwa w Polsce, który wychodzi naprzeciw tym nastrojom. W Polsce nie ma zresztą z rozkładem bogactwa tak źle, jak na świecie, bo 5 proc. społeczeństwa posiada 25 proc. ogólnego bogactwa. To jest jeden z bardziej zrównoważonych układów bogactwa spośród krajów Unii Europejskiej. U nas nie było oligarchów, Kulczyk z miliardem zł, czy Krauze, to nie byli i nie są oligarchowie.
BudżetZa czasów Platformy PKB wzrósł o 30 proc. a płace o połowę tego. Stale w procesie polskiej transformacji płace rosły tylko o 50 proc. wzrostu PKB. PiS zrobił dwa szybkie ruchy, 5,5 proc. wzrostu płac w roku, który minął, i podobnie będzie w roku następnym. Dodatkowo zreorganizował układ świadczeń społecznych. Za Platformy bardzo kontrolowano płace i nie wykonywano planu budżetowego świadczeń społecznych. PiS zmienił to radykalnie. I okazało się, że budżet udało się domknąć. W minionym roku zamyka się on deficytem 2,5 proc., czyli obok Niemiec i Holandii mieścimy się w grupie najbardziej restrykcyjnych pod względem polityki budżetowej państw.
Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że to zdarzyło się po części przez przypadek, bo nie wykonano planu inwestycyjnego. Gdyby nie inwestycyjna zapaść w 2016 roku, na co złożyło się wiele przyczyn, to być może przekroczylibyśmy 3 proc. deficytu, bo musielibyśmy wnieść wkład własny w projekty unijne. Zamknęliśmy więc rok 2016 bardzo dobrym wynikiem co do deficytu budżetowego, a samorządy zamknęły go po raz pierwszy na plusie z 19 mld zł, co oznacza, że samorządy też nie przeprowadziły inwestycji, do których byłby potrzebny wkład własny.
Budżet na rok 2017 jest także budżetem realnym. To nie jest prawda, że on się rozsypie. Rozdzieranie szat i ponure prognozy, że rozkradną, że rozdadzą, przejedzą, przepiją, jest nieprawdą. Budżet został tego roku wykonany z niewielkim deficytem, a budżet na następny rok jest napięty i ambitny, ale realny, a deficyt budżetowy zostanie utrzymany w ryzach. Przyznają to nawet najbardziej niechętni obecnemu rządowi ekonomiści. Jeżeli nie będzie nieprzewidzianych nieszczęść, to będziemy mieli zupełnie przyzwoite wyniki.
Jedyna rzecz, która nie powiodła się w tym roku, i zamiast planowanych 3 proc., prawdopodobnie będziemy mieli mniej niż 3 proc. wzrostu PKB, jest wynikiem załamania się inwestycji. Nałożyły się bowiem dwie zmiany, zmiana perspektywy budżetowej Unii Europejskiej i zmiana rządu w Polsce. Kadry, które przyszły w wyniku zmiany politycznej, nie potrafiły stosunkowo szybko uruchomić tych inwestycji, bo się po prostu na tym nie znały. I to jest wielkie nieszczęście. Tym niemniej, na podstawie wielu danych uważam, że rządowe prognozy zapisane w planie budżetowym są optymistyczne, ale realne. Rząd uważa, że w roku 2017 wzrost wyniesie 3,6 proc. PKB, a widać wyraźnie, że będzie on nieco niższy i wyniesie ok. 3,2 proc. Planowana inflacja wynosi 1,3 proc., a będzie ona trochę większa i wyniesie prawdopodobnie 1,5 proc. Inwestycje mają wzrosnąć o 6 proc. a wzrosną moim zdaniem o 4 proc. To i tak jest bardzo dużo, bo w tym roku mieliśmy dramatyczny spadek inwestycji.
Co jest ciekawe? Bezrobocie spadnie prawdopodobnie do poziomu 7 proc., co przy naszym dochodzie narodowym i strukturze społecznej oznacza, że u nas bezrobocia nie ma. Wręcz odwrotnie, pojawił się już w 2015 roku i pogłębia się obecnie problem konieczności prowadzenie aktywnej polityki ściągania ludzi do pracy ze Wschodu, szczególnie z Ukrainy.
Mamy historyczną szansę, żeby już nie tyle powrócić na nasze Kresy Wschodnie, ale ściągnąć stamtąd ludzi do Polski. Tak jak Niemcy w latach pięćdziesiątych zaczęli ściągać ludzi w ramach repatriacji. Pamiętam ilu moich kolegów z klasy wyjechało w 1957 roku do Niemiec, bo na Oporowie (dzielnica Wrocławia – red.), gdzie mieszkam, trochę Niemców po wojnie zostało. Natomiast po pół roku pojawiła się ogromna rzesza biedaków, naszych rodaków, którzy przyjechali z Kazachstanu. Oni szybko się zaaklimatyzowali, a słynna piekarnia na Oporowie została założona właśnie przez repatriantów. Teraz też historia daje nam w darze możliwość ściągnięcia naszych rodaków. A jest już w Polsce ponad milion Ukraińców.
KonsumpcjaKonsumpcja ruszyła i gdyby nie to, że nastąpił jej wzrost wynikający z programów prospołecznych i prorodzinnych PiS-u, z PKB byłoby gorzej. Wzrost konsumpcji może wynieść nawet 4 proc. w przyszłym roku. Jest to realne.
Jeżeli nie będzie nieszczęść zewnętrznych, to będzie to dobry rok w Polsce. Mimo że wszystko na zewnątrz będzie się chwiało.Grozi nam niestety zagrożenie wewnętrzne, którego być może nie da się uniknąć. Jest to sprawa niedopasowania struktur politycznych do nowej sytuacji.
Można powiedzieć, że nie mamy opozycji w Polsce i to wcale nie jest pozytywna wiadomość. Bez opozycji nie ma możliwości kontrolowania władzy. Obecna opozycja nie tylko, że nie kontroluje władzy, ale zachowuje się jakby zgłupiała do końca i chce państwo przewrócić. Jest gotowa wywrócić państwo, byleby tylko obalić PiS i przede wszystkim znienawidzonego Kaczora. Pewnie się tego nie uda zrobić, tylko pytanie co to oznacza?
Opozycja powinna mieć wysoki standard polityczny i analityczny sposób oceny stanu spraw w Państwie. Trzeba sobie szczerze powiedzieć, że PiS reprezentuje 39–40 proc. tzw. zwykłych ludzi. Natomiast elity posttransformacyjne są generalnie przeciwko obecnemu rządowi, w tym świat nauki, który jest beneficjentem zaszłych zmian. Ma duże pieniądze a uczelnie są jest na coraz niższym poziomie. W rankingach międzynarodowych polskie uczelnie plasują się coraz niżej. Sądownictwo? Lepiej byłoby sądy rozwiązać. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju wydało 32 mld zł bez żadnych efektów. Szef NCBiR, profesor zwyczajny, niezwykle kulturalny, przyzwoity człowiek siedzi w więzieniu i trzeci raz już dostaje sankcje prokuratorskie. Znałem prof. Krzysztofa Kurzydłowskiego, bo miałem okazję na kilku konferencjach go spotkać. To jest niezwykle kulturalny człowiek i on siedzi, bo doprowadził do tego, że NCBiR dostało się w łapy jakichś mafii i grup interesów.
Wszędzie, gdzie tylko nie popatrzylibyśmy, spotykamy absurdy. Na przykład inwestycje. Audytorzy wymuszają np. na wielkich spółkach skarbu państwa odpisy, które oznaczają uaktualnienie wartości aktywów. To oznacza, że przedsiębiorstwo wydało np. 5 mld zł na inwestycję, a ona jest realnie warta zero. Czyli 5 mld zł przepadło na nietrafione inwestycje.
Między innymi dlatego ta zmiana, która teraz zachodzi, jest absolutnie konieczna. Tyle że PiS jest partią powstałą także w okresie transformacyjnym. Mentalnościowo, składem osobowym, strukturami wewnętrznymi, mechanizmami wyłaniania przywódców nie nadaje się do przeprowadzenia tej wielkiej zmiany, jaką zapowiedziała – a równocześnie musi to robić.
Ten przymus zmiany jest szansą na przekształcenia się PiS w normalną nowoczesną partię, o ile zdoła przeprowadzić selekcję ludzi na miarę zadań, które wynikają z procesu reformy państwa. Może z tego wyjść jako PiS taki, który każdy widzi – i wtedy straci władze i wpadnie w kryzys , albo wyjść jako PiS nowej generacji.
PiS to jest jedyna partia, która ma taką szansę, bo pozostali mogą jedynie jeść kanapki w Sejmie na fotelu marszałka. Nic innego nie wymyślą.
Proszę zwrócić uwagę: nie jestem wrogiem opozycji, ani nie jestem wielkim fanem PiS-u, staram się być świadomym obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej i patrzeć obiektywnie. Ubolewam, że obecna opozycja nie miała ani jednego wystąpienia z rozsądna krytyką programu PiS, ani nie wystąpiła z własnymi propozycjami reformy państwa. Najeżdża tylko na PiS, który jest wdzięcznym obiektem do krytyki, gdyż sam nawet prowokuje różne niezręczne sytuacje.
Grupa reformatorówDlaczego powiedziałem, że Polska ma szczęśliwy traf? Dlaczego uważam, że wygra ten rok, jeżeli tylko nie zdarzą się jakieś nieszczęścia? Po pierwsze mamy ludzi, którym jeszcze chce się ciężko pracować i poprawiać swój byt. Po drugie mamy ludzi, którzy potrafią samodzielnie myśleć. Poziom poprawności politycznej jest w Polsce – oględnie mówiąc – niewielki. Mieliśmy już sztuczny język bolszewicki i tak ośmieszyliśmy go, że na podobnej zasadzie nie przyjął się język poprawności politycznej. Mamy jeszcze „niezlasowane” mózgi, chcemy lepiej żyć, a trudna sytuacja wymusza na nas jakiś poziom rozsądku. Mamy wreszcie grupę reformatorów z wicepremierem Mateuszem Morawieckim na czele, który dokładnie jest na tym miejscu w stosunku do swojego pokolenia drugiego wyżu, gdzie ja byłem w stosunku do pokolenia wyżu powojennego. Czyli jest politykiem idealnie „wstrzelonym” w swoją pozycję.
Jego reformy dotyczą radykalnych przeobrażeń gospodarczych. Wiele wymiernych czynników wskazuje, że program Morawieckiego zaskoczył. To on dopilnował budżetu, gdy okazało się, że zaczyna dryfować. Został wtedy ministrem finansów. Jest ogromnie pracowity, co mogę stwierdzić, gdy odbieram od niego maile nawet o godz. 2 w nocy.
Mateusz Morawiecki ostatnio powiedział, że działania rządu są dla ludzi, dla obywateli, a nie dla wskaźników czy statystyk. Jest to ważna autodeklaracja dotycząca systemu wartości polityka, który uważany jest za technokratę i przedstawiciela świata finansów. Warto to zapamiętać.
Mamy też pierwsze sukcesy wzrostu siły państwa w gospodarce. Już ponad 50 proc. banków jest z powrotem w polskich rękach, bo odkupiliśmy drugi pod względem wielkości bank PKO SA. Mateusz Morawiecki w założenia swojego programu przyjął, że banki w Polsce, tak jak we wszystkich normalnych krajach, powinny być w ok. 70 proc. w polskich rękach. W pierwszym roku rządów znaczna część tego planu została zrealizowana. Morawiecki powiedział też, że za bardzo jesteśmy uzależnieni od inwestycji zagranicznych. W tym roku po raz pierwszy Polska więcej zainwestowała zagranicą niż zagranica u nas. Ponadto, zdaniem Morawieckiego, zagraniczny kapitał nie powinien mieć uprzywilejowanej pozycji. Opozycja ogłosiła, że to koniec zagranicznych inwestycji w Polsce. I co się stało? Sporo inwestycji, bardzo prestiżowych, innowacyjnych, zaawansowanych technologicznie, ulokowało się w zeszłym roku w Polsce. Pomimo braku przywilejów.
Morawiecki zapowiedział, że da oddech przedsiębiorcom. Wbrew oporowi aparatu partyjnego, państwowego, urzędniczego i ministerialnego wprowadził pakiet około 100 dobrych zmian dla biznesu. To są często małe, ale bardzo istotne zmiany. Na przykład, ograniczenie intensywności i uciążliwości kontroli w firmach, wprowadzenie klauzuli pewności prawa, czyli prawo nie może podlegać interpretacji przez urzędników. Było blisko 300 tys. interpretacji podatkowych, często ze sobą sprzecznych. Teraz, jeżeli jest jedna interpretacja, to już nie może pojawić się inna.
Oczywiście były protesty i opór przy przygotowaniu tego pakietu, na przykład innych ministrów a nawet własnych wiceministrów Morawieckiego, ale on się nie ugiął a nawet zaostrzał przywileje dla biznesu, czyli okazało się, że opór był przeciwskuteczny i pakiet przeszedł. Inny przykład polepszania się sytuacji – w dobrym gospodarczo i inwestycyjnie roku 2015 zbankrutowało 750 firm, a w roku 2016, gdy nastąpił spadek inwestycji, zbankrutowało tylko 600. To oznacza, że właściciele firm wierzą, iż będzie lepiej, starają się zacisnąć pasa, przeczekać i uniknąć bankructwa.
W przyszłym roku inwestycje zaczną się powoli rozkręcać, przewiduję, że w połowie roku zacznie się boom inwestycyjny.
Mateusz Morawiecki musi walczyć nie tylko z biurokracją, ale i z aparatem partyjnym. Aparat partyjny PiS-u po wielu latach zniewag i upokorzeń liczy na jakieś gratyfikacje, czyli stanowiska. Popełniono jednak błąd, ulegając naciskom aparatu – duże korporacje, to jest miejsce, gdzie trzeba mieć sporą wiedzę i realne umiejętności. Nie ma mowy, żeby dobrze kierować dużą korporacją, gdy jedyne doświadczenie, to zajmowanie się mieszkaniami czy też gospodarką komunalną w jakimś prowincjonalnym mieście. Zero szans.
Warto tu przytoczyć, co Stanisław Cat-Mackiewicz napisał we wspomnienia o elitach politycznych II Rzeczypospolitej, a przede wszystkim o premierach. Zapamiętałem zdanie dotyczące Felicjana Sławoja Składkowskiego. „To był bardzo przyzwoity weterynarz wojskowy. Gdy został premierem, to zwariował. Ale, gdyby wachmistrz Soroka został Wielkim Hetmanem Koronnym, to też musiałby zwariować” – napisał Mackiewicz. To samo dzieje się z aparatem zainstalowanym na stanowiskach zarządczych w korporacjach, ten problem narasta.
W niektórych krytycznych miejscach państwa mamy sytuację nie do zaakceptowania z punktu widzenia polityki i z punktu widzenia zarządczego. Ten rok, mimo pewnych bardzo dobrych perspektyw, może przynieść jedno nieszczęście – obóz reformatorów wycofa się. Ludzie, którzy są odpowiedzialni za reformy, oświadczą, że w takich warunkach nie da się pracować. To musiałaby być decyzja polityczna.
Ogromna odpowiedzialność spoczywa teraz na Mateuszu Morawieckim, gdyż to on prowadzi reformy i on jest twarzą reform. Jeżeli jednak nie będzie mógł ich przeprowadzać, a będzie musiał firmować coś, co stanowić będzie antyreformy, to będzie musiał odejść. Doprowadziłoby to bowiem do całkowitej deprecjacji reform w Polsce.
Odpowiedzialność za reformy spoczywa z jednej strony na reformatorach, z drugiej na aparacie, który na reformach się nie zna, nie chce ich i nie lubi, ale musi je poprzeć, bo inaczej wywróci swoją partię, siebie i reformy. Sytuacja jest zero-jedynkowa w niektórych newralgicznych obszarach państwa.
Mimo tych zastrzeżeń uważam, że obóz reform umocni się w roku 2017, a jego wypchniecie poza obszar rządu będzie zbyt niebezpieczne nawet dla bardzo krótkowzrocznych polityków. Prezes PiS-u jest bez wątpienia politykiem dalekowzrocznym i w nim nadzieja.
Po przeprowadzeniu reform Polska nie będzie krajem potężnym, ale stanie się krajem normalnym. Bo ostatnią i najważniejszą być może rzeczą, która leży u podstaw reform Mateusza Morawieckiego, jest to, że Polska po raz piąty w historii, licząc od Władysława IV Wazy, przebiła magiczny punkt poziomu państwa normalnego, niekoniecznie dużego, niekoniecznie bogatego, ale normalnego. Poprzednio – po osiągnięciu pułapu normalności – za każdym razem szybko następował szybki zjazd w dół i okres słabości lub nieszczęść w Rzeczypospolitej. Ambicją obecnego obozu reformatorów jest utrwalenia na długi czas stabilności i trwałości stanu normalności naszego Państwa.
Mamy trudną sytuację geopolityczną i potężny pakiet reform do przeprowadzenia. Cel jest jasny i szansa ogromna. Nie wolno jej zmarnować.
żródło:
https://wszystkoconajwazniejsze.pl/wojc ... ormalnosc/