Jestem pewna, że wiele osób się z tym styka. Pomaganie. Mogłabym opowiadać godzinami. Że kiedy byłam w ciąży i bardzo źle ją znosiłam, słyszałam od kobiet, że one też były i przeżyły. Byłam szczupła, długo nie było widać, jeśli musiałam skorzystać z komunikacji miejskiej, a nie było wolnych miejsc, podchodziłam do pierwszej osoby i mówiłam, że jak mi nie ustąpi, bo nie widać, a jestem w ciąży, usiądę na podłodze, co bym zrobiła, bo mdlałam tak czy inaczej. Ustępowali. Kiedy Jaś się urodził i jeździłam wszędzie oczywiście wózkiem, prosiłam kogo bądź, żeby mi pomógł. Raz panie przegoniły mnie z Urzędu Miejskiego, bo nabałaganiłam kółeczkami.
Tych przykładów jest dużo. Już Pani kiedyś pisałam - podjechaliśmy z mężem na wózku pod szpitalem do samochodu, był bardzo duży śnieg, jakiś pan nie zauważył, że pakuję męża do samochodu, na śniegu trzeba jechać tyłem, bo się nie ruszy. Pan ruszył i się o mnie oparł. Po czym zdenerwowany, że mu przeszkadzam, wyciągnął męża z wózkiem na ulicę i spokojnie wyjechał. Pielęgniarz ze szpitala był tego świadkiem.
Zresztą z wózkiem mamy dużo przygód. Przy kościele mamy dwa schodki. Jeden pokonam podnosząc tył po prostu kręgosłupem, ale dwóch nie dam rady pociągnąć. Znowu tyłem, ciągnę ile sił - bardzo często przechodzą ludzie i nikt nie zwraca uwagi. Albo daje do zrozumienia, że za wolno ciągnę, tarasuję. Albo jeśli pomaga, to tak, że tylko ja mam wózek w rękach - nieoczekiwanie dla mojego kręgosłupa.
Teraz mąż uparł się jednak chodzić o kulach. To znaczy, że idzie bardzo wolno, nie mogę zaparkować dwieście metrów dalej, no i idę, jak kwoka, osłaniając męża. Każdy jest szybszy w drzwiach od człowieka o dwóch kulach, ciągnącego właściwie nogi. Trzeba mieć odwagę, stanąć w tłumie, wychodzącym z kościoła. Kolejki do konfesjonału... Czy to na wózku, czy o kulach - wszystko bardzo ciekawe.
Raz w szpitalu miałam interesującą sytuację - pielęgniarka krzyczała na mnie, że ją przejechałam, bo zatarasowała przejście, ja nie wiedziałam, co się dzieje i chciałam przejść i ją potrąciłam. W szpitalu jest najgorzej.
Kierowca jakiejś firmy dostawczej stał przy wejściu na izbę przyjęć. Dochodziliśmy do drzwi razem z pielęgniarką. Dosyć, że nam nie ustąpiła, to zamknęła przed nami drzwi. Zauważył to właściwie to ten kierowca i nazwał po imieniu, bo my naprawdę jesteśmy przyzwyczajeni.
Teraz, jak patrzę na protest rodziców dzieci niepełnosprawnych, dodaję: a rodziny osób przewlekle chorych, a dzieci ojców na rencie, która wynosi 700 złotych? A etaty głodowe i dyskryminowanie rodzin ze względu na chorobę w domu - sama to usłyszałam. Dodam, że ja na zwolnienia nie chadzam - ... boję się.
Ostatnio poszliśmy do kościoła w ostatniej chwili. Pełny kościół, uruchomiło mi się tamto ciążowe podejście i od razu zgoniłam kogoś z ławki. Posunęli się.
A "przyjaciele", walka z chorobą w osamotnieniu...
Idąc do tego kościoła, mąż zachwiał się i upadł. Nie mogłyśmy go podnieść, dwie młode kobiety podbiegły, jak ja sama już się przy nim znalazłam, podjeżdżałam samochodem. Przekonywałam jedną z nich, żeby nie podnosiła sama, na siłę, bo jej kręgosłup strzeli. Otworzyłam drzwi do samochodu, podniosłyśmy męża do prawie klęczek i sam na tych drzwiach się podciągnął.
Denerwuję się bardzo. Pytam męża, co by zrobił, jak by był sam? Odpocząłby i się podniósł. "A jakbyś upadł na ulicy?"
Zawsze to powtarzam, ze muszę żyć sto lat, żeby to wszystko opisać. Tematów mam sporo. Przepraszam za ilość i pozdrawiam serdecznie.
a