Ita - lecę dalej,
Korzec, to miasto cerkwi i jednego kościoła, wędrujemy w stronę najbliższych, widocznych wież, obok ruin pałacu stoi parafialna cerkiew św. Mikołaja, już z daleka słyszeliśmy dobiegający śpiew, odbywała się msza /piękne kolumny przed, i piękna kopuła nad całą cerkwią/
a po mszy, jako, że zawsze widać, że my „inostrańcy” – przeżyliśmy niesamowitą przygodę, jakieś dwie wiekowe, i to bardzo! babcie, gdy usłyszały, że rozmawiamy po polsku, już nas nie wypuściły, jedna przez drugą opowiadały o przedwojennych czasach, dopytywały się się czy znamy takie nazwisko… „…”, jedna z nich wdrapała się na rower i gdzieś pognała, druga ciągle mówiła… po chwili ta na rowerze wróciła i dała nam strzępy gazet z lat trzydziestych, w których było zdjęcie jej siostry, wojna je rozdzieliła i dotąd nic o niej nie wie… i smutne to było bardzo, i tak wzruszające, że ciągle szuka, nawet u przypadkowych ludzi…
- takie rozmowy jak te z tymi babciami, to w tamtych stronach codzienność, wystarczało, że ktoś usłyszał, nasz polski język, od razu się odzywał, opowiadał o swojej historii…
Po drugiej stronie szosy dawny klasztor Bazylianów, fundowany przez ks. Koreckich,
zamknięty na cztery spusty, dziury w murze nie było, więc nic więcej nie zobaczyliśmy,
/jest remontowany i przerabiany na cerkwię/
Po cerkwiach czas na kościół zbudowany za czasów ks Koreckich, patronuje mu od zawsze św Antoni,
usiłowaliśmy zajrzeć do środka, ale nie dane nam było, , w niedzielne popołudnie wszystkich wywiało, w jednym z okolicznych ogrodów zobaczyliśmy kobitkę, w zasadzie sama zaciekawiona naszym rozglądaniem się podeszła do furtki – i pogawędziliśmy dobrych kilka minut, w kółko powtarzała, żebyśmy tu wrócili, bo księdzu będzie bardzo żal, że nie pogadał z nami, - na do widzenia poczęstowała jabłkami z ogrodu….
- tuż koło kościoła zbiorowa mogiła a na nim napis
” Żołnierzom polskim poległym w obronie Ojczyzny pod Korcem w lipcu 1920 r.”.
- idziemy dalej, teraz już w stronę „miasta” czyli głównej ulicy, rzuca się w oczy kolorowy budynek, okazało się, że to był mniejszy pałacyk, ks. Józefa Czartoryskiego, obecnie jest tu szkoła
uffff, została nam jeszcze jedna cerkiew, ta najważniejsza i w historii miasta i obecnie,
obecnie to żeńsky monaster, a w nim i szkoła /kształci m in na dyrygentów chórów cerkiewnych/,
i prowadzi się własne rzemiosło, a do tego przepiękne ogrody - jak nam opowiedziano mają wszystko – zboża, ziemniaki, warzywa, owoce z sadu, miód z własnej pasieki, same pieką chleb- a wszystko wytwarzają tradycyjnymi metodami
- właściwie obecnie Korzec to takie "zagłębie owocowe"
wtedy, gdy oglądaliśmy ten nagrobek, nic nam nie mówiło nazwisko - Anna Andro,
po tegorocznej wyprawie do Petersburga, znowu sie pojawiło, pózna pora nocna, a może to juz ranek, więc doadam tylko tekst z netu
czyt z netu "
ważna dla monasteru, wspomożycielka – Anna Andro z domu Olenina, jej pomnik przy ołtarzowej części cerkwi Świętej Trójcy, tu jest pochowana. pochodziła ze znanego petersburskiego rodu. Jej ojciec był rektorem akademii sztuk pięknych, ich dom salonem artystów i poetów, w tym Aleksandra Puszkina. Anna była pierwszą narzeczoną Puszkina. Rodzice Anny nie dopuścili jednak do tego małżeństwa i Anna, już po śmierci Puszkina, w wieku 32 lat wyszła za mąż za Andro i osiadła na czterdzieści lat w Warszawie, zaś po śmierci męża w majątku córki, w pobliżu Korca. Wtedy wzięła sierociniec pod opiekę.
– Nieważny początek, ważny koniec – Anna zaczynała życie jako świecka panna, bywalczyni salonów, fraulain imperatorskiego domu, a skończyła przy monasterze. Weszła do poezji Puszkina – „Ja was lubił”, „Głaza Oleninoj mojej” i do historii monasteru. Za jej duszę w monasterze modlimy się codziennie. I tak będzie do końca świata... "
- zostało mi jeszcze jedno miejsce, ale tu zostawię tylko parę zdjęć - wiadomo, gdy szukamy wstecz, to najłatwiej na cmentarzu, znależliśmy dawny cmentarz parafialny, katolicki, tak jak wszystkie mu podobno, gdyby nie ktoś tam, gdyby nie dobrzy ludzie, ślad po nich by juz zaginął, tu na szczęscie, przyjeżdża młodzież w wakacje i odchwaszcza co może, ale i tak przebijaliśmy się przez chaszcze, zaglądaliśmy, gdzie się dało...
uffff! - tą drogą pognalismy dalej, w stronę Kijowa
Ita - tyle okruchów o Korcu, ...co związane z nim, wszystko co znalazłam, przeczytałam, podumałam,
wiem, że to nie my tam powinniśmy wedrować, a Ty, ale może choć odrobinę "przeniosłam" Cię nad brzeg Korczyka
- czas myśleć o Świętach, wiec troszkę się zdrzemnę:):):)
- w sobotę początek astronomicznej zimy - i najkrótszy dzień roku,
u nas tradycyjna Wigila w lesie,
przedświątecznie Wszystkich pozdrawiam! świąteczne nasze, pruskie baby niezwykle pracowite, trzeba prać z nich przykład:)