Szanowna Pani!
Z wielką radością ponownie odwiedziłem Pani Teatr.
Zobaczyłem dziś "Zmierch długiego dnia".
Nawet nie wiem, w jaki sposób opisać swoje uznanie.
Ostatnia scena wywarła na mnie wrażenie podobne do tego, jakie noszę w sobie wspominając ostatnią scenę "Kalkweku" w reż. Lupy, gdy wspaniała Hajewska- Krzysztofik, pudrując się odchodziła...
Wzruszyłem się, ogromnie.
Gratuluję wyboru tekstu, przyznam się, ze wstydem, że nie znałem go wcześniej. Dramat łączący w sobie melancholię, czechowowski niepokój, nostalgię, jak w mojej ukochanej "Pani Dalloway". Wspaniałe.
Realizacja- nic dodać, nic ująć, tylko się zachwycać.
Nielinearnie poprowadzona historia upadku, przestrzeń domu śmierci, a może śmierci domu.
Scenografia, ta zgniła zieleń, jaka skojarzyła mi się ze zniszczoną nadzieją.
Wielki traktat o śmierci człowieka. I te nawiązania do Baudelaire'a.
Wspaniały Rafał Fudalej, idealnie poprowadzony. Widziałem wcześniej "Wilka" i Warszawę- Grabiny" z jego udziałem, ale ta rola!
A Pani! Ja zawsze czuję, że nie mam słów, mogę tylko się kłaniać.
Jeżeli tylko jutro zdążę, by załapać się na wejściówkę, chcę zobaczyć ten spektakl ponownie. A jeśli nie, to czekam kolejnych przedstawień.
Z największymi wyrazami szacunku,
mich