przez Tomek Pt, 22.03.2013 00:32
W związku z moim rzadkim bywaniem na Tym Forum...
(jeżeli kogo to obchodzi)
Ponieważ obawa, że powtórnie założony przeze mnie temat "Filmowe Butelki Zwrotne" nie miał i nie będzie miał niestety racji bytu - na ogólnym, gdzie temat przepada (jak się boleśnie już zdążyłem przekonać 2 razy, jednocześnie przeklinając się sam, że nie napisałem "zawczasu", a po przemyśleniu uznawszy, że widocznie, aż tak mój temat nie cieszył się powodzeniem, skoro zamarł i administrator, zgodnie z regułami obowiązującymi na forum go usunął) postanowiłem zapisać go TU.
ODSŁONA PIERWSZA:
LUDWIK XVI I MARIA ANTONINA
Maria Antonina i Ludwik XVI
<< Pobrali się w maju 1770 roku. On miał zaledwie szesnaście lat, ona czternaście. Chociaż Ludwik był delfinem Francji, wnukiem Ludwika XV i następcą tronu, nie został przygotowany ani do roli męża, ani króla. Jego żona, arcyksiężniczka austriacka Maria, nie miała również żadnych podstaw do pełnienia funkcji królowej i małżonki.
Na uczcie weselnej Ludwik, będący chronicznym obżartuchem i już wówczas wykazujący tendencję do tycia, pił i jadł z taką żarłocznością, iż dziadek zwrócił mu uwagę, że przejadanie się nie jest wskazane przed nocą poślubną. Zaskoczony pan młody odparł, że zawsze dobrze mu się śpi po obfitym posiłku. I rzeczywiście, zgodnie z tradycją publicznie odprowadzony tej nocy wraz z oblubienicą do łoża, natychmiast zapadł w sen, gdy tylko zaciągnięto zasłony. Wzrastając w rozwiązłej atmosferze wersalskiego dworu, nie miał jednak podstawowej wiedzy, koniecznej do wypełnienia tego królewskiego obowiązku, a zmysłowa inspiracja, jak dotąd, była mu obca. Oblubienica, wychowana na znanym z surowych obyczajów austriackim dworze przez matkę słynącą z ostentacyjnej pobożności, również nie umiała wystąpić z odpowiednią zachętą.
W dwa lata po ich koronacji, zimą 1777 roku, Ludwik XVI i jego królowa byli nadal bezdzietni, chociaż w tym czasie zrodziła się już między nimi więź prawdziwego uczucia. Maria Teresa, która urodziła więcej dzieci, niż była w stanie ich policzyć, była szalenie zawstydzona faktem, że jej córka nie potrafi dać Francji następcy tronu. Zgnębiona wysłała swego syna, Józefa, do Paryża, aby dowiedział się, co jest tego powodem.
Przyjechał w kwietniu. Jako współwładca wraz ze swą matką Świętego Rzymskiego Imperium, miał w programie kilka oficjalnych spotkań oraz zadanie naprawienia kilku politycznych płotów, ale znalazł także czas na intymną rozmowę ze swoim szwagrem oraz napisanie trzydziestu stron drobiazgowych wskazówek dla swej siostry. Niedługo po jego wyjeździe, pod koniec lipca, Maria doniosła matce z wylewnym patosem, że jej małżeństwo zostało skonsumowane. Ludwik zaś oznajmił starej pannie, swojej ciotce, że nareszcie tego spróbował i że mu się to podoba. Na temat reakcji ciotki brak doniesień. Dziewięć miesięcy później Maria Antonina z humorem uskarżała się przed Ludwikiem, że "jeden z twoich poddanych jest tak niegrzeczny, że kopie mnie w brzuch". Pod koniec roku urodziła dziewczynkę. Odtąd nie ustawali w wysiłkach dopóty, dopóki w październiku 1781 roku nie przyszedł na świat chłopiec, następca tronu.
O ile źle byli przygotowani do roli małżonków, o tyle jeszcze mniej mieli wiedzy o rządzeniu królestwem, zwłaszcza takim, które zmierzało ku finansowej katastrofie i społecznym rozruchom. Ludwik chętniej oddawał się niemęczącej lekturze i typowo plebejskim zajęciom, takim jak kowalstwo, niż trudnej sztuce zarządzania państwem. Aczkolwiek fizycznie silny i odważny, był rozlazły i flegmatyczny prawie do granic apatii. Z natury grzeczny i współczujący, w dochodzącej do głosu epoce Oświecenia święcie wierzył w swoje boskie posłannictwo do rządzenia królestwem.
Co do królowej - to rady jej brata Józefa nie ograniczyły się tylko do zachowania w łóżku. Jako monarcha, w dużym stopniu będący pod wpływem nowych liberalnych prądów Oświecenia (pierwsze kilka dni we Francji spędził w przebraniu zwykłego turysty), złajał ją za lekkomyślną rozrzutność, szkodliwe upodobanie do hazardowych gier oraz arogancką nieodpowiedzialność - mimo iż zdawał sobie sprawę, że wiele z tych poczynań ma swoje źródło w seksualnej frustracji. Uwagi brata bardzo ją zabolały, niemniej zmuszały do zastanowienia się nad swym postępowaniem. Chociaż niezupełny, z całą pewnością był to zwrot w kierunku bardziej umiarkowanego, mniej skandalizującego stylu życia. Macierzyństwo również wywarło na nią swój dobroczynny wpływ.
Ale ta zmiana nie była ani w takim stopniu dostateczna, ani tak widoczna, by naprawić opinię nadszarpniętą w wyniku błędów popełnionych z dziewczęcej głupoty; teraz niczym kupa kompostu stały się pożywką dla dworskich intryg i narodowych uprzedzeń. Od momentu swego przybycia do Paryża Maria stanowiła obiekt jadowitej zawiści niektórych dworzan, którym się wydawało, że są zagrożeni w swej pozycji. Na czele tej grupy stał brat Ludwika, książę Orleanu, który, mając już synów, roił plany o założeniu własnej dynastii, gdyby Ludwik zmarł bezpotomnie. On i jego niezmordowani pamfleciści naigrawali się z wiedeńskiego pochodzenia Marii Antoniny, nazywając ją z przebiegłą satysfakcją l'Autrichienne (słowo c h i e n n e po francusku znaczy "dziwka"). Używali sobie na niej tak uporczywie, że w końcu ona i Ludwik odczuwali już tylko wokół siebie wyłącznie wściekłość i nienawiść. Ludwika ogromnie gnębiła ta oszczercza kampania wymierzona przeciwko żonie, ale był człowiekiem zbyt łagodnym i biernym, aby się temu czynnie przeciwstawić.
Prócz wyolbrzymionych zarzutów nadmiernej rozrzutności i
zamiłowania do zbytkownych błahostek były również oskarżenia o rozwiązłość seksualną, a nawet miłość lesbijską. Ciekawe, że jedyne gorące, ale wyłącznie platoniczne uczucie do szwedzkiego hrabiego zostało zignorowane przez oszczerców, którym zależało głównie na rozdmuchiwaniu wyimaginowanych skandali, a nie na rzeczowych relacjach. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Maria była kobietą mono-gamiczną (a już z całą pewnością nie lesbijką), nie dlatego, że była żarliwą katoliczką i to nie tylko formalnie, ale dlatego, że akceptowała system wiary, w którym celibat uważany jest za najwznioślejsze kryterium ludzkiego zachowania. Nie była pierwszą ani ostatnią osobą na ziemi, której postępowanie determinował seks kosztem innych sfer. Na dodatek, wzajemne uczucie króla i królowej w latach osiemdziesiątych wzmocniło się jeszcze bardziej. Ludwik od samego początku był zauroczony żoną. Naoczny świadek uczty, w której oboje uczestniczyli, twierdzi, że ani na moment nie spuszczał z niej zahipnotyzowanego wzroku, i to na długo przed opieszałym skonsumowaniem małżeństwa. Ona musiała mieć więcej czasu na zaakceptowanie niektórych odstręczających nawyków męża: ospałości, żarłoczności, zajmowania się błahostkami, chwiejności w podejmowaniu decyzji. Ale potem doceniła jego łagodność i dobre serce (jak twierdzą historycy, zawsze odnosił się uprzejmie do służby i był niezwykle hojny w stosunku do ofiar wszelkich kataklizmów), jego odwagę, wyrozumiałość na błędy innych, jego dumę i troskę o rodzinę. Kiedy dorósł i dojrzał emocjonalnie, te ostatnie zalety wzięły u niego górę, pogłębiając uczucie, którego prawdopodobnie królowa wcześniej nie miała, gdyż sama była jeszcze dziecinna.
Paradoks ich sytuacji polegał na tym, że będąc parą królewską, zagrożoną w swej egzystencji przez dochodzącą do głosu klasę bur-żuazyjną, stanowili w gruncie rzeczy typowe burżuazyjne małżeństwo.
Los zadrwił z nich jeszcze bardziej w przypadku słynnej afery z diamentowym naszyjnikiem; jej konsekwencje miały szeroki zasięg. W 1784 roku królowę odwiedził paryski jubiler, który dorobił się znacznego majątku na słabości Marii Antoniny do luksusowej biżuterii. Zaprezentował jej wspaniały diamentowy naszyjnik. Latami zbierał do niego kamienie i oto teraz rozkładał go przed jej oczyma. Niezwykły w istocie, ale i niezwykle kosztowny. Królowa miała już jednak w tym czasie na tyle poczucia odpowiedzialności, że odmówiła kupna. Wiedziała, że jej dawniejsza rozrzutność przyczyniła się do zwiększenia zadłużenia skarbu państwa. Jubiler wpadł w rozpacz: jest zrujnowany, zostaje mu tylko popełnić samobójstwo. Królowa przypomniała mu, że król już przedtem próbował ofiarować jej ten naszyjnik i że wtedy odmówiła jego przyjęcia. Żaden jubiler nie powinien kłaść wszystkich swoich diamentów do jednego koszyka. To wymaga innego rozwiązania niż samobójstwo.
Znalazł je. Zaufany człowiek - a raczej zaufana kobieta, wspomagana przez męża, usłyszała o kłopocie jubilera i namówiła łatwowiernego, ale ambitnego kardynała, aby ten naszyjnik nabył dla królowej na raty. Królowa - powiedzieli mu - chciała go kupić bez wiedzy króla; przedstawili mu nawet umowę z podrobionym podpisem Ludwika. Ale kiedy kardynał nie uiścił pierwszej raty, jubiler udał się na skargę do Marii Antoniny. Okazało się, że przebiegła para oszustów zabrała od niego naszyjnik rzekomo po to, aby wręczyć kardynałowi. Ten jednak podczas przesłuchania oświadczył, że nigdy nie miał go w ręku. Złodziejską parę nakryto w jakiś czas później w Londynie; żyła sobie wyśmienicie.
Ludwik i Maria Antonina potraktowali sprawę jako doskonałą sposobność do przekonania opinii publicznej o swojej racji; królowa w tym wypadku nie ponosiła przecież żadnej winy. Sądząc, że naszyjnik jest u kardynała, Ludwik kazał go publicznie aresztować - nastąpiło ono w drodze do ołtarza, przed którym miał odprawiać mszę - i namówiony przez królową, nie zawsze właściwie doradzającą, skłonił Parlament Paryża, aby wytoczył mu proces za kradzież bezcennych klejnotów. Nieszczęśliwy kardynał spędził w Bastylii wiele miesięcy, oczekując na rozprawę.
Królewski plan odbił się bumerangiem. Kardynał miał opinię karierowicza i rozpustnika, ale nie złodzieja. Stał się obiektem ogólnego współczucia, a całe podejrzenie zostało skierowane na królową. Sąd, złożony głównie z przedstawicieli drobnej szlachty i butnej burżuazji, w żadnym razie nie mógł być bezstronny. Kardynał został zwolniony w maju 1786 roku na mocy wyroku sugerującego, że królowa wiedziała znacznie więcej, niż chciała powiedzieć. Ludwik rozjuszony do najwyższego stopnia - co mu się prawie nie zdarzało - takim traktowaniem żony, odwołał kardynała ze wszystkich funkcji i wysłał do zakonu, zrażając tym skutecznie wszystkie środowiska.
Kiedy oszustka została aresztowana, Sąd Najwyższy skazał ją na napiętnowanie i dożywotnie więzienie. Jednakże po roku udało jej się uciec do Londynu, gdzie do końca życia publikowała wspomnienia, w których oskarżała królową o różne zbrodnie i zboczenia, zadając tym Marii Antoninie - zdaniem niektórych historyków - ostatni, śmiertelny cios.
Na początku 1787 roku minister finansów ostrzegł Ludwika, że kraj znajduje się na krawędzi ruiny finansowej i, aby temu zaradzić, przedstawił projekt podatku gruntowego od wszystkich właścicieli, szlachty, arystokracji i duchowieństwa, które dotychczas nigdy nie podlegało bezpośredniemu opodatkowaniu. Licząc się z opozycją parlamentarną minister postanowił odwołać się do Zgromadzenia Notabli. Król zastosował się do jego rady, ale Zgromadzenie złożone ze szlachty różnej rangi i duchowieństwa postarało się, aby projekt upadł, zanim zdążono go przedłożyć. Publiczna dyskusja nad zadłużeniem skarbu państwa i ciężkim położeniem kraju, spowodowanym w dużej mierze życiem ponad stan wyższych warstw, odbyła się wkrótce po aferze z naszyjnikiem. Wywołała ona wielkie wzburzenie zarówno w samym Paryżu, jak i na prowincji. Szczególne niezadowolenie okazywało mieszczaństwo i chłopstwo, ponoszące główny ciężar nie kontrolowanej rozrzutności wysokich sfer. A ponieważ tego rodzaju nastroje zazwyczaj ogniskują swoją niechęć na określonym obiekcie, w tym wypadku mściwe zainteresowanie skupiło się głównie na osobie królowej. Zgromadzenie po miesięcznej debacie, nie osiągnąwszy żadnego celu poza tym jednym, odroczyło obrady.
Wpływ Marii Antoniny na Ludwika był w dalszym ciągu ogromny. Dworzanin usługujący w owym trudnym czasie królewskiej parze wspomina, że twarz króla w momencie, gdy królowa zwracała się do niego, rozjaśniała się taką miłością i zachwytem, jakiego nie byłby w stanie wywołać widok nawet najulubieńszej faworyty. Użyła teraz tego wpływu, aby zaprowadzić w Wersalu surowy reżim oszczędnościowy, który jednak wobec istniejących długów okazał się bez znaczenia, a na dodatek żałośnie spóźniony. W efekcie, w lipcu 1787 roku Parlament Paryża poinformował krótko Ludwika, że prawo nakładania podatków należy do upoważnionych przedstawicieli Stanów Generalnych, a nie do króla. Ludwik, wspierany przez królową, rozwiązał Parlament, rozkazując jego członkom opuścić miasto; w odpowiedzi natychmiast zareagowano falą rozruchów. W rezultacie zmusiło to niezdecydowanego króla do ponownego zwołania Parlamentu na kolejną bezowocną sesję. Podobnie jak podczas pierwszego zebrania Parlament odrzucił projekt opodatkowania szlachty i duchowieństwa, wezwał do powołania trzyizbowych Stanów Generalnych, reprezentujących duchowieństwo, szlachtę i stan trzeci, i odroczył obrady. W tym czasie zadłużenie skarbu państwa jeszcze bardziej wzrosło.
Stany Generalne zebrały się dopiero w maju 1789 roku. Przygotowania trwały tak długo, ponieważ były to pierwsze wybory od 175 lat. Posiedzenia, którym towarzyszyła ceremonialna i pompatyczna atmosfera, nie odbywały się w Paryżu, ale w Wersalu z udziałem króla i królowej. Na Thomasie Jeffersonie, który przebywał w tym okresie w stolicy Francji, sprawiły one wrażenie "opery", chociaż nie sprecyzował, jaką operę ma na myśli. Nie wiedział jednak, że pod posępną powagą królewskiej pary kryła się obawa o zdrowie ich najstarszego syna, o którym mówiono, że jest ciężko chory; rzeczywiście umarł wkrótce, na początku czerwca. W ciągu kilku miesięcy włosy Marii Antoniny zrobiły się białe jak mleko. Miała zaledwie trzydzieści cztery lata.
Pod koniec maja Ludwik, charakterystycznie dla siebie, rozkazał królewskim wojskom otoczyć Paryż i Wersal, ale jednocześnie zabronił im użycia broni przeciwko swym ziomkom. Tym rozkazem rozwścieczył jedynie buntujący się lud i jednocześnie uniemożliwił żołnierzom należytą obronę pałacu. Sparaliżowało to również wszystkie umiarkowane siły w kraju, nad którymi wzięły teraz górę najbardziej chuligańskie, niepohamowane i żądne krwi elementy w mieście. 14 lipca to one nadały charakter rewolucji, przypuszczając szturm na Bastylię, rozrywając na kawałki naczelnika więzienia, a potem jego głowę obnosząc na pice po ulicach. Królewskie oddziały wycofały się do Wersalu, gdzie Maria Antonina paliła tajne dokumenty państwowe i pakowała swoje klejnoty do skrzynki.
Maria Antonina była tą królową, której nie bez uzasadnienia przypisywano słynną, choć niezbyt precyzyjnie oddaną uwagę, że jeżeli lud nie ma chleba, to niech je ciastka. W październiku sześciotysięczny, rozszalały tłum handlarek rybami, praczek, służących i prostytutek, doprowadzony do rozpaczy brakiem chleba i widokiem przymierających głodem dzieci, uzbrojony w widły, sierpy, noże i miotły, pomaszerował na Wersal. Wdarł się do pałacu. Tylko bagnety pałacowej gwardii skierowane do przodu powstrzymały tłum od krwawej zemsty. Nadal jednak oblegano pałac, miotając groźby i obelgi i żądając, aby królewska rodzina opuściła Wersal i wyjechała do Tuileries. Kiedy Ludwik wyraził zgodę, odstąpiono od oblężenia. Tego samego dnia król wraz z rodziną opuścił wersalską siedzibę, aby już nigdy do niej nie wrócić.
Koronowane głowy Europy, dla których ich własna sfera była ważniejsza od kraju, z niepokojem obserwowały zamieszki we Francji. Przez jakiś czas Maria Antonina zwracała się do nich o pomoc, zwłaszcza do dworu Austrii, oczywiście w nadziei, że poczują się na tyle zagrożeni, iż zbrojnie wkroczą do Francji>>
za: Portal Wierszy Miłosnych
Ostatnio edytowano Pn, 13.07.2015 13:08 przez
Tomek, łącznie edytowano 1 raz
"Pokaż mi swoją kieszonkę, świerszczyku mój, a powiem ci kim jesteś" - Edmund Niziurski