przez Patrycja_Ptaszek Śr, 28.12.2011 23:43
Muszę coś skrobnąć. Dwie bite godziny w kasie. Gwar i co sekundę otwieracjące się drzwi - z jednej strony koszmar bo można się nieźle skołować, ale ja właśnie lubię czasem tak posiedzieć przed spektaklem,poprzyglądać się i posłuchać,"przygotować się"...tymbardziej,że dzisiaj zupełnie świadomie wiedziałam co mnie czeka. To taka "część spektaklu" bez której czasami nie umiem się obejść. Wiedziałam i nie wiedziałam. Bo dzisiaj było zupełnie inaczej. Pierwsze słowa Tonki a ja już ściśnięta w środku,jakaś taka na wpół obecna. Nie zaśmiałam się (na głos) przez cały pierwszy akt ani razu...za to po przerwie trochę nadrobiłam. Czyli zupełnie na odwrót niż za pierwszym razem (4tego listopada) gdy po pierwszym "śmiejącym się" akcie wchodziłam na widownię czując ten nóż na gardle,a gdy zgasło światło i nastały te jęki....to był moment jakiejś wewnętrznej erupcji,nie wiem do czego to porównać ale nigdy czegoś podobnego nie przeżyłam w teatrze a może i w ogóle. A dzisiaj? Coś się poprzestawiało. Czułam zuepłnie coś innego. Chyba bardziej skupiłam się wewnętrznie na kilku zdaniach, które jakbym pierwszy raz dzisiaj wreszcie usłyszała i słyszała (mimo dwukrotnej lektury książki) gdzieś w sobie. Dziwna mnie naszła refleksja, dziwna i straszna,że na pewnej płaszczyźnie spotykam się z tą Tonką,czy wręcz nią jestem. I to dzisiaj dopiero do mnie dotarło. Nieźle. Noc z głowy. Ale w sumie, tylko dla przeżyć warto żyć,prawda? Dziękuję. Bardzo bardzo. Ach.