Droga Pani Krystyno,
Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia, które zamieściła Pani w ostatnim poście. Większość z nich już widziałam, ale miło było do nich wrócić. Czytam Pani dziennik już osiem lat. Na widok jednego ze zdjęcć i daty na nim umieszczonej uśmiechnęłam się do siebie. Data 2005.01.03 i śpiący dzidziuś. Zdjęcie podpisane jest "Mała Lena". Pani Krystyno, to nie Lena, lecz Jadzia:))) Wiem, bo byłyśmy z Marysią równolegle w ciąży. Pamiętam ten post, w którym Pani pisała, że Marysia rodziła całą noc. Ja urodziłam mojego Bartusia 4 grudnia 2004. Niespełna 2 lata później przyszedł na świat nasz drugi syn- Kajetan. Przyznam się, że niedawno oglądaliśmy zdjęcia naszych synków z okresu niemowlęcego i mój małżonek, a ich ojciec , potrzebował chwili na zastanowienie by określić czy fotka przedstawia Kajtusia czy Bartusia- tacy byli podobni we wczesnym dzieciństwie.
Tak, czas płynie. Dziś to już duzi chłopcy. Nadal jednak nie zasną bez przytulenia:) Jeszcze chwila i spod kołdry zacznie wystawać owłosiona łydka (pamiętam inny Pani post w tym temacie), a ja i tak będę zaglądać do ich pokoju nocą i poprawiać kołderkę. Ta scena, gdy rodzic wchodzi nocą do pokoju, uśmiecha się na widok śpiących pociech i poprawia kołderkę wydawała mi się kiedyś tandetną, typową dla amerykańskich filmów z happy endem. Teraz już wiem, ze to nie tandeta. Łapię się na tym, że gdy oglądam w jakimś kinie nocnym film, w którym ktoś traci dziecko, albo jakiemuś dziecku dzieje się krzywda, idę do sypialni moich chłopców i tulę ich i całuję, szczęśliwa, że ich mam.
Taką oto refleksją chciałam się dziś z Panią podzielić
pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego roku
Joanna