Pani Krystyno,
stwierdzam, że na organizatora wycieczek się nie nadaję, bo mam do tego typu zdarzeń chronicznego pecha (ostatnia, zaplanowana na poniedziałek wycieczka objazdowa po podwarszawskich miasteczkach, której zwieńczeniem miał być krem cytrynowy w milanowskiej Villi Borówce, oczywiście na powietrzu, w słońcu etc. zakończyła się krótkim spacerem po Milanówku, jedynym zrealizowanym punkcie trasy, pod parasolem, podczas którego minęliśmy maksymalnie dwie osoby i jednego psa w ciągu 30 minut, a kremem cytrynowym nie uraczyliśmy się nawet we wnętrzu, gdyż akurat wczoraj było nieczynne...).
Ale za to jako KO mojego...no już zostańmy przy tym "mężu" , sprawdzam się wybitnie. O czym donoszę z dumą, bo kiedyś zalecała mi Pani ostrożność. Wczoraj przedstawiłam mu Boską i bawił się wybornie, a w niedzielę razem pożegnaliśmy Winnie i Willy'ego - choć to akurat już widział wcześniej. A już niedługo razem przeżyjemy "Przygodę".
I chciałam tylko jeszcze powiedzieć, że "Szczęśliwe dni" to był ważny spektakl. Tak jak później rozmawialiśmy w nieco szerszym gronie, spektakl w sumie dziwny i ciężki do zdefiniowania w kategoriach odczuć. Bo z jednej strony ciężki, przygnębiający i taki nie do oglądania po ileś razy, a z drugiej miał w sobie coś takiego, co jednak do niego przyciągało. Osobiście widziałam go kilka razy, za każdym wahając się czy faktycznie iść, ale potem nie żałowałam. Zostawiał widza z czymś. Z czymś istotnym. Pierwszy akt, pół-lekki jak o nim mówiłam, poprzez ten uśmiech w kąciku ust łagodził cierpkie refleksje, drugi to już... wżynał się w świadomość ostrym kantem.
Ten spektakl miał jeszcze jeden walor. Można było napawać się Pani warsztatem aktorskim. Naprawdę ma Pani niebywały dar, umiejętność absolutnego przykuwania uwagi, nawet gdy pozornie nic się nie dzieje i ze sceny płyną "tylko" słowa.
Tak więc nie mogłam sobie podarować tego ostatniego spotkania z W. i W., żegnam ich z sentymentem. Jak chyba wszyscy, którzy byli na widowni, mam wrażenie, że brawa tego wieczoru brzmiały jakoś inaczej, wyjątkowo.
Dziękuję za Winnie. Będę ją wspominać mile, choć słodko-gorzko.
No i za Boską, dzięki której można sobie swobodnie popłakać. Ze śmiechu. Niech trwa i nigdzie nie odlatuje, ani na skrzydełkach, ani niczym innym
Pozdrowienia i serdeczności wysyłam.
Natalia