Hej zmarzlaki! oj, żałujcie, żałujcie, trzeba było razem z nami..
nadaję z innej strefy czasowej, jest noc, godz. 03.01 – trzecia i jedna minuta!!! -
tak, tak, tyle miesięcy czekania i udało się!!!
jesteśmy!!!
- czyli gdzie?
Oczywiście u
MarysiB…
lot był bezproblemowy, pełen luzik w ramionkach!
w ostatniej chwili zdążyłam zabrać Agnisiowy kapelusz, upały przecież nas czekają.
W czasie lotu
Kasja – /tak, tak, sama tu nie dotarłam, jesteśmy obie!!!/ - dokonała przeglądu prasy i wyczytała, że
„australijscy meteorolodzy ogłosili styczeń najgorętszym miesiącem ostatniego dziesięciolecia...
... że tysiące domów zostało pozbawionych elektryczności z powodu przegrzania przewodów elektrycznych...
... że parę dni temu mieszkańcy australijskiego miasta Melbourne doświadczyli najgorętszej nocy od 1902 roku, z temperaturą sięgającą 34 stopnie Celsjusza – niektórzy mieszkańcy udawali się w nocy na plaże i tam szukali ochłody…”
Nastawione na żar, który na nas się rzuci, po wyjściu z samolotu – szok, zimno… jest tylko 11 stopni!!! i pada deszcz…
ale co tam dla nas, w końcu przyjechałyśmy w czapkach i szalikach więc i taki żar przeżyjemy
Pogoda była szokiem, ale co powiedzieć, gdy zobaczyliśmy transparent „Margines”, a pod nim samego Matsa Wilandera /ikona tenisa/ -
Jak się okazało, MarysiaB nie mogła osobiście nas odebrać, ale załatwiła zastępstwo.
W dodatku zorganizowała nam takie warunki, że nie wiem, czy Gwiazdy, które tu zjechały,
aby grać, mają lepiej…
Zakwaterowane jesteśmy w pobliżu Rod Laver Arena, mamy specjalne karty upoważniające do wejścia na wszystkie obiekty !!! czyli oglądać możemy wszystko!
a na kwaterze mamy wszystko, i bledziki i lodówkę, już sprawdziłam, pod – też jest wysprzątane
Rzuciłyśmy plecaki i od razu pognałyśmy na Arenę, co tu tracić cenne minuty, już grają.
Od razu przeszłyśmy się tunelem, którym zawodnicy wychodzą na korty …
na zdjęciu - Kasja
No i już zajęłyśmy miejsca, tymi schodkami sfrunęłyśmy na sam początek, blisko kortu i ...
acha! dach został zasunięty, rozpadało się
nasze oczy tak radosne, tak wesołe, chłoną wszystko – żółta piłeczka tak blisko, słuchać i okrzyki i uderzenia z kortu, a na nim dwie Marie się ganiają... w takich kangurowych kolorach,
jedna w żółtej bluzeczce, ta słabsza teoretycznie i ta lepsza w pięknej zielono -żóltej sukieneczce...
jedna godzina minęła, i ta słabsza jest coraz lepsza, druga godzina, a ta lepsza jakby zapomniała, że piłeczkę trzeba przebijać nad siatką, a nie w nią uderzać, trzecia godzina, pot z czół leci...
i po dwustu minutach Kirilenko /mniej znana/ wygrała ze Sharapovą /
uffffff, pierwsza sensancja... i pierwsze nasze - OCHY!
a przed nami dwa tygodnie emocji, dramatów i pięknych wzruszeń,
spać na pewno nie będziemy /dobrze, że to nie listopad!/,
skorzystamy ze wszystkich dobrodziejstw, które na nas tu czekają no i jutro już ma być plus trzydzieści -
o 20 stopni więcej!!! czyli ciepłem będziemy się dzielić!
Kończę, pozdrawiamy, - MarysiaB już na schodkach!
ps.
sny czasami są piękne
-----------------------------------
/zdjęcia z netu - nie moje, niestety, ale może to chwilowe ???? /