Czytając sobie dziennik... wstecz.. natknęłam się na Pani piękne wspomnienie o Shirley..
Wzruszyłam się..........
Uwielbiam ją, oglądałam wiele razy, będą kolejne.. np na urodziny TP.. (x2 ) Ja czekać..
6 grudnia 2007 07:06
We środę grałam „ Shirley” na scenie na ul.Mazowieckiej we wrocławskim Imparcie.
Siedemnaście lat temu a nawet osiemnaście lat temu w marcu odbyła się na tej samej scenie premiera wrocławska „ Shirley”. Byłam w siódmym miesiącu ciąży z moim najmłodszym synem Jędrkiem. Impart był współproducentem „Shirley” razem z Teatrem Powszechnym w Warszawie, reżyserował spektakl Maciej Wojtyszko.
Osiemnaście lat. Wzruszyłam się na koniec, jak i wielu widzów którzy przyszli to zobaczyć raz jeszcze, po latach. Byli potem u mnie w garderobie. Wspominali. Zestarzeliśmy się mówili, wszystko się zmieniło, kraj, nasze życie....a ona wiecznie ma nadzieję ta Shirley i nam daje nadzieję !
Zrobiłam tę rolę dla zabawy, dla rozrywki w ciąży, żeby nie zwariować bez pracy. Nikt do tej premiery nie przywiązywał wagi ani nie wiązał z nią nadziei, wcześniej ani dyr. Hubner ani dyr.Andrzej Wajda nie chcieli tego robić w Powszechnym, wybijali mi to z głowy, ale kiedy zaszłam w ciążę i wiedziałam że mam trochę czasu, postanowiłam to zrobić ot tak sobie, bez zobowiązań. Poprosiłam wrocławski Impart o wyprodukowanie, oni zgodzili się bez namysłu po naszych dobrych wcześniejszych wspólnych doświadczeniach z „Białą bluzką”, która też była „ ich”, ale Maciek Wojtyszko, który w między czasie stał się dyrektorem warszawskiego Powszechnego, nie chciał sprawy wypuszczać całkiem z rąk, wiedział że próby i tak muszą się odbyć w Warszawie bo jestem w ciąży i o żadnych wyjazdach nie ma mowy, zdecydował się przyjąć na moją prośbę reżyserię i zaplanował premierę na dwa miesiące przed porodem, na Małą Scenę. Powszechny został więc współproducentem, ale nikt nie myślał że będę to grała po powrocie do pracy z urlopu macierzyńskiego. Podczas prób Maciek wiecznie mówił, że to tak nudne, że nie wie czy ktoś to wytrzyma, na premierze siedział w bufecie, Basia Sadowska suflerka, z którą strawiłam nad nauką tekstu godziny przez dwa miesiące była moim jedynym widzem, pocieszycielem i recenzentem i też nie była euforycznie do całego przedsięwzięcia nastawiona, ani mną, w tej roli podczas prób zachwycona.
Recenzje były okrooopne! Okropne! Miażdżące. Pogardliwe, smagające, ciężkie od kpiny, szyderstw i lekceważenia. Płakałam jak bóbr z przykrości, to pamiętam. Jeszcze gorsze recenzje miałam tylko po " Człowieku z marmuru" i tez płakałam jak bóbr. Ale te łzy w ciąży, po "Shirley" zapamiętałam na całe późniejsze życie zawodowe i od tego momentu albo recenzji nie czytam albo się nimi nie przejmuję. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego, za co mi się tak dostało. Mnie, która po „Medei” zagranej wcześniej a której lekarze zabronili mi grać w ciąży z powodu, licznych biegań, czołgań itd., teraz po prostu pozwoliłam sobie na rolę prezent, ciastko, i dla mnie i dla publiczności. Za co, te razy, recenzentów, bolesne i na oślep? Ta pogarda!
Po czterech przedstawieniach, Maciek Wojtyszko przeniósł spektakl na dużą scenę takie były tłumy. Widzowie otarli moje łzy. Każdy wieczór z Shirley był radością i świętem. Koszt produkcji zwrócił się po 5 spektaklach a potem latami był to spektakl opatrznościowy i dla mnie i dla Teatru Powszechnego, w najtrudniejszych chwilach, ale także dla Impartu. Przejechaliśmy z nim trzy razy Amerykę, Europę i Australię, żywił nas i bawił, wspomagał i dawał nadzieję w sens, osiemnaście lat.
Kiedy otwierałam Teatr POLONIA ubłagałam dyr. Krzysztofa Rudzińskiego, żeby pozwolił mi zabrać „Shirley” razem ze mną. Zgodził się, podpisaliśmy umowę.
Pierwszy spektakl w POLONII był tak wzruszający, że do dziś nie mogę się uspokoić wspominając ten wieczór. Gram to dalej, wciąż, bez ustanku, jak dawnej, zawsze, zawsze, absolutnie zawsze jest pełna sala, zastanawiam się czasem nawet zdumiona, skąd się ci ludzie biorą w takich ilościach na tym spektaklu, przecież ci, co mieli widzieć dawno widzieli, dawno! Wielu chodzi rytmicznie, co jakiś czas, widzieli ten spektakl wiele razy. Chodzą jak mi mówią kiedy maja chandrę, depresję, albo dla przyjemności przypomnienia. To jest niewątpliwie jakiś fenomen, ta postać, ta kobieta, ta Shirley. Kilka lat temu, kiedy jeszcze grałam Ją w Powszechnym, Uniwersytet warszawski, studenci robili pracę, badania, na temat odbioru tej sztuki, powstało opracowanie , nigdy go nie widziałam , ale kiedyś do tego dotrę.
Przeżyłam z „Shirley” i dzięki Niej wiele wzruszeń na scenie, dostałam tak wiele w zamian od widzów, nauczyłam się dzięki Niej tak dużo i jako człowiek i aktorka, zrozumiałam tak dużo! Co to za rola! To rola mojego życia! Tak już będzie. Tak zostanie. Zastanawiam się jak długo jeszcze będę Ją grać. Na szczęście rośnie, rozwija się ze mną, młodnieje i starzeje ze mną, ma kłopoty i dobre dni, razem ze mną. Grając ją nie kłamię, gram zawsze tyle na ile się czuję, i tylko tyle. Oczywiście jestem zawodowcem, za każdym razem widownia dostaje, co Jej się należy, ale nie kłamię, nie oszukuję, opowiadam „Ją” na ile mnie stać danego wieczora, w danej chwili. Jest moją najserdeczniejszą przyjaciółką, najwierniejszą pocieszycielką.
Mogłabym godzinami pisać o tym, co mi się przydarzyło przy okazji grania Jej, tyle anegdot, zaszłości, ludzi dookoła tej roli, losów ludzkich, spotkań, listów … mogłaby być z tego książka.
Ile razy wydawało mi się na scenie, że umieram, mdleję, nie dam rady dokończyć ze zmęczenia, bo to naprawdę męcząca rola, zwyczajnie męcząca fizycznie, a grałam Shirley często dwa razy jednego wieczora, z próbą, po podróży w trasie, bywało, że byłam na scenie z maleńkimi przerwami po 6 godzin dziennie, czasem na wielkich salach jak Teatr Muzyczny w Gdyni, czy Opera poznańska, nie mówiąc o Operze bydgoskiej czy takich scenach jak Zabrze - Teatr Tańca ci Muzyki czy Kielce - Dom Kultury, sale jak je nazywam, mordercze (dla monodramu, dla jednej aktorki!). Sale mierzę nie według wielkości sceny czy odległości ostatniego widza w ostatnim rzędzie do mnie, ale po ilości powietrza, przestrzeni do opanowania, po kubaturze. Według ilości energii entuzjazmu, radości, smutku, uczuć, koniecznych do wysłania w przestrzeń żeby zapanować nad ta przestrzenia i umysłami, uczuciami, uwagą ludzi tam siedzących.
W tym roku jak od lat „Shirley” także w Sylwestra, w POLONII. Tyle, że to ma być ”Shirley” specjalna, balowa, sylwestrowa, dla tych co już widzieli, z żartami które przygotowują dla mnie w teatrze, niespodziankami, o których mam nie wiedzieć, mam na nie tylko umieć reagować, grając jednak jednocześnie. Trochę się tego boję, ale zobaczymy, co będzie. Jak mówią, przecież „ Shirley” mogłabym zagrać w przeciągu, na drągu, bez dekoracji, bez rekwizytów … no chyba nie całkiem, ale zobaczymy.