przez GrejSowa Śr, 03.06.2009 20:31
to ten...chciałam powiedzieć, że z okazji Dnia Dziecka pojszłam z moim dzieckiem do kina, ale to było w sobotę. Misiek wybrał film. Myślę sowie - dobra, czego się nie robi dla sowiego dziecka, ne? Anioły i demony???!!! Dobra. Dla dziecka pojszłam i Tomka Henksa, bo go lubię. Tak mi jakoś się zrobiło od Apollo 13, że on tak w sumie wrócił na tę Ziemię prawie w pudełku od zapałek, ne? MakGajwer wysiada.
Multkino w Złotych Tarasach, bo najbliżej nas, parę przystanków tramwajem. Misiek prosił o zakup „zestawu dla dwojga”, bo przecież nie idzie oglądać nie pijąc i nie zakanszając. A film kurna grubo ponad dwie godziny!!! Zaopatrzeni więc w karton popkornu i dwa wiadra coca-coli wtoczyliśmy się dumnie do sali nr 1, czyli premierowej. Tak kilka teatrów Polonia na mój oczodół, ale może się mylę, to niech mnie ktoś poprawi. Z 15 minut reklam i różnych filmowych zajawek, ale czego się nie robi dla sowiego dziecka, ne? A te zajawki wszystkie takie same. Szybkie, krótkie ujęcia fruwającą i obracającą się na wszystkie strony kamerą, że po chwili oglądania nie wiadomo gdzie góra a gdzie dół...no, jedziesz, dorbaldie, a nawet lecisz!!! Do tego niski, tajemniczy męski głos wypowiadający kilka zdań uderzających krystaliczną czystością brzmienia i perfekcyjną dykcją, przeszywających, że ciarki po plecach, po czym znowu ta kamera, SZUUUU, BUM i koniec, i następna zajawka w ten sam deseń. I tak na okrągło. Polskie, zagraniczne - wsjo rawno. Całe szczęście, ze dopilnowałam rezerwacji i dalekich miejsc, bo bliżej to nie szło by tego wytrzymać. Nigdy nie zapomnę jak sto lat temu byłam w Relaksie na Przeminęło z wiatrem siedząc w 3 rzędzie!!! Tego wieeeeelgaaaaaaachneeeeeegooooooo kapelusza Skarlet nie zapomnę do końca życia. Niestety, nic więcej nie pamiętam, bo mnie zemgliło i musiałam wyjść, i to był koniec. Przeminęło z wiatrem, że hej. Ale wracając...W końcu zaczął się film, ale ja myślałam, że to kolejna zajawka i profilaktycznie sowie ziewnęłam. A tu film jednak. No, dobra, oglądamy. Nic nie rozumiem, choć dużo się dzieje. Może za dużo jak na mnie, nie wiem. Tom Henks mi nijak nie podchodzi. No nie podchodzi i już. A kiedy już mi nawet trochę podszedł i łapać zaczęłam, to siku mi się zachciało. Ale jak!!! To wszystko przez te wiadra coli!!! W kinie wogle nie powinno być nic do picia. NIC MÓWIĘ!!! ANI KROPLI!!! I ZAKAZ WNOSZENIA PŁYNÓW!!! No, i tak gdzieś od 2/3 filmu nie mogłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że mi się strasznie, ale to strasznie chce siku! No, i niestety, siku wygrało. Pożegnałam się z dzieckiem nie mając pewności, czy drogę powrotnOM znajdę, i poszłam w nieznany świat. To było straszne, bo wydawało mi sie, że nikt nie ogląda filmu, tylko wszyscy nagle patrzą jak ja po omacku kuśtykam. Dojszłam do schodów, uff, całe szczęście oświetlonych jak w Mulę Róż, więc spoko. Ale jak zejszłam na dół, to nijak nie mogłam skojarzyć, czy w lewo, czy w prawo, bo pamiętałam, że tylko jednym wejściem wpuszczali. No i oczywiście, pojszłam nie tak jak trza. Biorę za klamkę - zamknięte. No, to dawaj się szarpać wprzód, w tył, ale nic. Głupio mi się zrobiło, ze może hałasuję, hi hi. Dobre, co ne? Pewnie gdybym się nawet darła wniebogłosy, że umieram pod tymY drzwiamY z niemożenia zrobienia siku, to nikt NIKT by mnie nie usłyszał, zwłaszcza na SZUUUU i BUM. Obok były drzwi ewakuacyjne więc próbuję, ale to samo. Ale się uspokoiłam, bo przecież jak nie ma sytuacji zagrożenia, poza tym, ze chce mi się coraz bardziej siku, to normalne, że zamknięte. Nie wiem po co, ale w tym momencie wysłałam sms do Miśka, który siedział gdzieś tam, hen, na szczycie tego Mont Ewerestu, że tu matka na dole wyjścia znaleźć nie może, parcie na pęcherz coraz większe, no po prostu film w filmie, jak w najlepszej zajawce. Ale Misiek nie odpowiada. Zebrałam myśli i dotarło do mnie, że muszę przejść na drugą stronę sali, jeśli chcę żyć!!! A chcę!!! Oczywiście, nie patrząc na ekran, bo przecież kapelusz Skarlet, te sprawy. Skuliłam się i przejszłam jak w okopach na wojnie, a wydawało mi się, ze mój cień maszerował po caluśkim ekranie. Ale Misiek mi potem powiedział, że jednak nie. Chyba szkoda, ale nic to. Jak już byłam w korytarzu do wyjścia, to natknęłam się na czarne wory, do których pewnie lądują po filmie puste wiadra, kartony i co kto ma. No, to myślę sowie - dobrze jest!!! I było, bo drzwi się otworzyły, sforsowałam bez problemu taki pasek, ze niby nie przeszkadzać, bo seans trwa, i znalazłam się we fłaje. Radość nie do opisania. Ale żeby zrobić siku, trzeba bilet pokazać, a bilet na Mont Evereście nie do zdobycia. Na szczęście pani mi uwierzyła, a może po prostu nie chciała, żebym się zsikała we fłaje. A jak już mi było dobrze, to sowie maszerowałam dumnie po tymże fłaje czekając na Miśka. Oczywiście w pierwszych słowach to go zapytałam, co dalej było jak mnie nie było i jak się skończyło. Całą drogę do domu to potem składałam i nic. EwYdentnie za dużo wypiłam.
Wszystkim wstecznie życzę szczęśliwego Dnia Dziecka! I już!