Witam Pani Krystyno,
znam osobę, której na samą myśl o teatrze robi się niedobrze (używa ona bardziej dosadnych słów na określenie tego odruchu ludzkiego organizmu). Zapytana o to na jakim ostatnio była spektaklu twierdzi, że na "Zaczarowanej górze" (sic!). I namów tu kogoś takiego do pójścia na Rynek, gdzie akurat Pani Teatr z Lamentem przywędrowł! Ja jednak stanąłbym po tronie Syna - mam mieszane uczucia, gdy aktor ze sceny każe mi ocierać pot, sika na mnie lub w jakikolwiek inny sposób gra swoją fizjologią. Bo fizjonomię na scenie lubię, stąd tak bardzo cieszy mnie to co ma w repertuarze tutejszy Capitol. Ale potrzeby fizjologiczne załatwiam w innym miejscu, a towarzystwo nie jest mi potrzebne.
Mniejsza jednak o gusta.
Podróż jest zawsze jakimś przyczynkiem do obserwowania ludzkich typów. Chcąc nie chcąc, musimy się stykać z osobami, z którymi na co dzień nie obcujemy. Hotel, pociąg, tłum. W aurze ballady wagonowej byłem wczoraj świadkiem rozmowy dwóch młodych pań. Studentki pierwszego roku, nie wiem czego. Jedna czytała kolorowe pismo "Joy", druga - znaną mi - monografię "Administracja publiczna". Ta egzotyczna mieszanka okraszona była rozmową. O czym? Cytuję: "Jakich ostatnio wyrwałaś facetów na imprezie?". Szczegółowy opis akcji: jak zagadać, kogo wybrać (ideał: czterdziestoletni pan na delegacji), jak omotać ("poszliśmy tańczyć i zaczęliśmy się całować"). Wysiadły w Opolu. I dobrze, bo ta mieszanka wywołała u mnie podobne reakcje, jak wedlowskie czekoladowe fondu u Pani Syna.
Nie wiem co mnie bardziej zniesmaczyło. Treść rozmowy? To, że przedział był pełny, a one dalekie od szeptu, zawstydzenia, młodzieńczego rumieńca? Świadomość pokoleniowego dystansu? (czasy kiedy ja byłem na pierwszym roku wcale nie są odległymi).
A może to, że czegokolwiek by owe panny nie studiowały, zgłębiały wiedzę nacechowaną przymiotem "publicznej". A jak mniemam, w przyszłości zapragną tę wiedzę wykorzystać praktycznie.
Bo jak ludzie rozumieją dziś sprawy publiczne? Tak jak Prezes Urbański, dla którego misja publiczna to lateksowe dziewczę z różowym konikiem pląsające na lodzie, ale Lech Wałęsa już nie? Czym jest administracja publiczna? Tu na forum ogólnym rozgorzała dyskusja o pielęgniarkach - czym zatem jest publiczna służba zdrowia? Dla jakiego dobra publicznego warto się starać?
Jak rozumienie tej dziedziny wyeksponować, odkurzyć, odrapać z frazesów? Nie definiować (omnes definitio periculosa est - wszelkie definicje są niebezpieczne). Język bywa przewrotny - publiczna jest zarówno administracja, misja, służba, jak i szalet czy - skrajnie - dom; publiczne można pomylić z publicznością (tak chyba rozumuje telewizja publiczna). A w klasycznym rozumieniu tego słowa idzie bardziej o jego czucie, niż pojmowanie.
Dobro publiczne idzie w parze z wolnością. Taką, o jaką bił się Lech Wałęsa. I dzięki niemu - paradoksalnie - Koncert z okazji rocznicy przyznania Nobla można było obejrzeć w innej stacji. Właśnie ta wolność pozwoliła Pani Synowi wybrać - teatr, czy Wedel. Jakiś trzon trzeba jednak zachować - kręgosłup, żeby stać w pionie, nie pełzać, nie czołgać się. A w tym kręgosłupie ludzie, którzy czują co to "publiczne". A jak się do kręgosłupa zabierze element obcy, to nam grozi inwalidztwo.
Może nazbyt dużo piszę. Ale nosiłem to w sobie od kilku tygodni. Jest to pewien odblask moich oczekiwań, takie tło decyzji, które teraz właśnie podejmuję.
Pozdrawiam,
Piotr.