to w tym kościele Henryk Sienkiewicz umieścił scenę pogrzebu Michala Wołodyjowskiego,
to pod tym sklepieniem ks. Kamiński wypowiadał słowa…
„…
w kolegiacie stanisławowskiej stał na środku kościoła wysoki katafalk rzęsiście
obstawiony świecami, a na nim leżał w dwóch trumnach, ołowianej i drewnianej, pan Wołodyjowski.
Wieka były już zabite i właśnie odprawiano pogrzeb.
Życzeniem serdecznym wdowy było, by ciało spoczęło w Chreptiowie, lecz że całe Podole
było w rękach nieprzyjacielskich, więc tymczasowo miano je pochować w Stanisławowie…
Wszystkie dzwony biły w kolegiacie.
Kościół zapełniony był tłumem szlachty i żołnierzy, którzy ostatni raz chcieli rzucić okiem
na trumnę Hektora Kamienieckiego i pierwszego Rzeczypospolitej kawalera.
Szeptano, że sam hetman ma na pogrzeb przyjechać…
Starzy żołnierze, przyjaciele lub podkomendni nieboszczyka, stanęli wieńcem koło katafalku.
W środku żołnierskiego koła leżała krzyżem na podłodze Basia, a obok niej stary,
zniedołężniały, złamany i trzęsący się pan Zagłoba.
Ona przyszła tu piechotą z Kamieńca za wozem wiozącym najdroższą trumnę,
a teraz właśnie przyszła chwila, że trzeba było tę trumnę oddać ziemi.
Przez całą drogę idąc nieprzytomna, jakby nie do tego świata należąca -
i teraz, przy tym katafalku, powtarzała bezświadomymi usty: „Nic to!” -
powtarzała, bo tak jej kazał ten ukochany, bo to były ostatnie wyrazy, które jej przesłał
Dzwony biły; u wielkiego ołtarza kończyła się msza.
Rycerstwo przygotowało liczne mowy, które miały być wypowiedziane przy spuszczaniu
trumny w dół, tymczasem zaś wyszedł na ambonę ksiądz Kamiński...
w kościele poczęli ludzie chrząkać i kasłać, jako zwykle przed kazaniem, po czym ucichli
i wszystkie oczy zwróciły się na ambonę. Wtem z ambony ozwało się warczenie bębna.
Zdumieli się słuchacze.
Ksiądz Kamiński zaś bił w bęben, jakby na trwogę; nagle urwał i nastała cisza śmiertelna.
Po czym warczenie ozwało się po raz drugi, trzeci;
nagle ksiądz Kamiński cisnął pałeczki na podłogę kościelną, podniósł obie ręce w górę i zawołał:
- Panie pułkowniku Wołodyjowski!
Odpowiedział mu krzyk spazmatyczny Basi. W kościele uczyniło się po prostu straszno.
Pan Zagłoba podniósł się i na współkę z panem Muszalskim wynieśli omdlałą niewiastę z kościoła.
Tymczasem ksiądz wołał dalej:
- Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! wojna! Nieprzyjaciel w granicach! a ty się nie zrywasz!
szabli nie chwytasz? na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu?
Wezbrały rycerskie piersi i płacz powszechny zerwał się w kościele, i zrywał się jeszcze kilkakrotnie,
gdy ksiądz cnotę, miłość ojczyzny i męstwo zmarłego wysławiał...
W tej chwili rum uczynił się przy drzwiach i do kościoła wszedł pan hetman Sobieski.
Oczy wszystkich zwróciły się na niego, dreszcz jakiś wstrząsnął ludźmi,
a on szedł z brzękiem ostróg ku katafalkowi, wspaniały, z twarzą rzymskiego cezara, ogromny...
Zastęp żelaznego rycerstwa szedł za nim.
- Salvator! - krzyknął w proroczym uniesieniu ksiądz.
A on klęknął przy katafalku i począł się modlić za duszę Wołodyjowskiego..."
„Pan Wołodyjowski”