No jest to fenomen ta SV! Ta właśnie, w Pani wykonaniu. Zanim spotkałam ją po raz pierwszy - byłam na wielu sztukach. Tradycyjnych, abstrakcyjnych, mocnych, trudnych. No różnych. Takich dla wyrobionego widza. I powiem szczerze, że nie ciągnęło mnie na jakąś SV, kobitę, co garnkami w kuchni tłucze, gada i gada. Aż pewnego wiosennego popołudnia znalazłam się obok Teatru Powszechnego, ale zamiast iść na spacer po parku, pooddychać wiosną i zapachem wedlowskiej czekolady – weszłam do teatru. Sama jedna, bez towarzystwa, ostatni wolny bilet, w pierwszym rzędzie. A co tam, raz można zobaczyć


Zastanawia się Pani skąd biorą się ci wszyscy ludzie przez tyle lat? Już wyjaśniam: jakąś część stanowią oczywiście „recydywiści” i ci, „którzy mieli zobaczyć” – to grupa rozwojowa, bo wyrosło nowe pokolenie a nawet pokolenia chyba…
A reszta to – z mojego doświadczenia – „przyciągnięci” na SV, na sztukę-wytrych otwierającą wielu osobom drzwi do świata teatru.
Czyli ci, którzy nie chodzą do teatru, bo nigdy nie byli, lub chodzili ze szkołą i to im obrzydziło, ci, którzy nie lubią Jandy w ogóle, Jandy na scenie, teatru w ogóle, niepoważnych sztuk, zbyt ambitnych spektakli, dla, których teatr to przeżytek…itd. Jak ich przekonać, na co zabrać, żeby nie powiedzieli „a nie mówiłem!” Na Shirley! Zadziała na pewno!
Ta sztuka-ciasteczko, te jej słowa i monologi nawet nie wie pani jak często pojawiają się w sytuacjach dnia codziennego. Gdy wyjazd, to „paszport, bilet, pieniądze” i SV. I wiele, wiele innych sytuacji. I niech tak będzie jak najdłużej, jak najlepiej, no po prostu i w ogóle NAJLEPSZEGO!!!!
I jeszcze ładnie Pani powiedziała – „rola życia”. Choć się nie zapowiadała na taką i nie o takich się marzy jako o roli życia pewnie. No ale to jak z tym księciem na białym koniu co ma kiedyś przyjechać, a w końcu okazuje się, że mężczyzną życia zupełnie kto inny zostaje, a taki był niepozorny… A sprawdził się tylko on... For good times, and bad times…
Pozdrawiam, coffee