pierwszy wieczór z własnym netem - traf chciał, że w tę dłuższą o godzinę noc... siedzę zauroczona tempem wyświetlania się kolejnych stron, zadowolona z siebie, że przeinstalowałam się własnoręcznie na nowsze wersje kilku "niezbędnych" akcesoriów i zasmucona
nos ryje w klawiaturę, a oczy zerkają jak magnesem przyciągane w prawy dolny róg ekranu z optymistycznie żółcącym się słoneczkiem... naiwnie i podświadomie czekają na odzew, którego raczej nie będzie; smutnie śmieszne - jeszcze 1,5 miesiąca temu miałam kupić drugą komórę - na kartę, w sieci tej samej co on, żeby nam taniej było; cierpliwość mieszałam z uporem, wyczekując kolejny miesiąc na net od KONIECZNIE tej firmy; w końcu - zmuszona nagłym zastępstwem koleżeńskim - zamówiłam neta w innej firmie, pożyczyłam na instalację od pewnego byłego - ciekawe, że obecnego byłego nie przyszło mi nawet do głowy prosić...
1,5 miesiąca temu miałam ukochanego + telefon z rachunkiem 2 x takim, jak wysokość nie najtańszego abonamentu z furą minut / SMS-ów dla wieloletnich klientów - nie miałam domowego neta (firmowy szczęśliwie nam wystarczał na nasze GG)
dzisiaj mam net z żółtym z zazdrości słoneczkiem + telefon z rachunkiem znacznie niższym + byłego ukochanego i pytanie, czy kiedykolwiek tak naprawdę tym ukochanym był i czy gdybym się gryzła w ozór, miast walić prosto z mostu po prostu, zupełnie inaczej wyglądałby wieczór ten?