Pani Krystyno, kiedys prosila Pani o historyjki dotyczace leku wysokosci, roznych strachow, anegdotki, zdarzenia itp. Mam wlasnie swieza. Moze przyda sie do Skoku. Wczoraj moj maz w tej mgle, o ktorej pisalam, wczesnie rano, musial poleciec na kilka dni do pracy w Sydney. Nawet sie obawial, ze lot bedzie opozniony. No i w zasadzie byl, tylko z innego powodu. Zadzwonil do mnie wieczorem z taka opowiescia:
Po zamknieciu drzwi samolotu, kiedy juz, juz mial on ruszyc i wzbic sie w powietrze, jeden z pasazerow dostal ataku paniki. Pan po 40-tce, moze 45 lat, no w kazdym razie duzy chlopiec. Poczerwienial na twarzy, wygladal jakby sie dusil, stanowczo, choc niezbyt skladnie odmawial lotu. Nie wiadomo, co go tak wystraszylo. Maz z lekka ironicznie: „Moze widzial, jak zamykaja drzwi, a cierpi na klaustrofobie? Moze po prostu boi sie latac, a moze w ogole byl to jego pierwszy lot...?” (I kto tu sie smieje! Jak niedawno pani pobierala Mu krew, to prawie – znowu! – zemdlal.) Obsluga usilowala pana uspokoic, wspolpasazerowie z sasiedztwa zreszta tez. Wszyscy przekonywali, ze bedzie JUUUST FINE. Troche to trwalo. Maz zmeczony poranna pobudka przysnal. Otworzyl oczy po jakis 40 minutach przekonany, ze za chwile bedzie ladowal w Sydney, bo lot Melbourne-Sydney to tyle co przez chwile do gory i zaraz w dol. Bardzo sie zdziwil, kiedy okazalo sie, ze ciagle jest w Melbourne. Od sasiada dowiedzial sie, ze spanikowanego pasazera wyprowadzono i wlasnie trwaja poszukiwania jego bagazu. W koncu odlecieli. Maz: „Dobrze, ze nie doszlo do zbiorowej paniki.”
Pani Krystyno, marzy mi sie podroz z cala rodzina do Polski. Moze w nastepnym roku... Kilka miesiecy temu przeprowadzilismy sie do nowego domu i ciagle inne priorytety. Ale na pewno dolece do Polonii! Poki co, jak zawsze, dziekuje za te strone.
Dobrego weekendu, pozdrawiam, M.