Wyprodukowałam wczoraj wpis - właściwie wylałam go z siebie - na fali wspomnienia i rozgoryczenia. Było i o przypadkach, i o tym, co kto lubi (w tym ja , i o końcu przyjaźni i znajomości, która miała trwać długo i szczęśliwie. Zalogowałam się, potem - pierwszy raz - wymyśliłam, że lepiej się będzie pisać w Wordzie, a potem się tylko zrobi 3 x ctrl + dowolna kombinacja literek z klawiatury i będzie super. Tak też zrobiłam - tyle że w międzyczasie mnie wylogowało chyba - bo po wpisie nie ma śladu. I dobrze! Bo dziś z humorkiem już dużo, dużo lepiej
Nie ma to jak dostać o 6.33 rano w sobotę SMS-a od dawno niewidzianej koleżanki, zapraszającego na łono natury. Szczegóły dogadamy później - koleżanka wspomniała, że chce dać mi pospać
Dzięki SMS-owi nie zaspałam na jogę - początek zajęć 7.45. Prowadzi je pan, który wstaje o 4.00-5.00, by być u nas na czas
Niedawno kolega zachęcał mnie do robienia zdjęć o 3.00-4.00 rano. - Wiesz, jakie są wtedy widoki! - zachwalał. - Chyba u ciebie w okolicy - kpiłam. - Co ty, wszędzie! - ciągnął niezrażony.
Obiecałam sobie, że... sprawdzę. Skoro mam na podorędziu aparat + klisze i baterie całkiem nowe, to wybiorę się na te widoki któregoś dnia.
- Wiesz, jaki długi jest potem dzień i ile można zrobić - namawiał niestrudzenie. No dobra, spróbuję...