Pani Krystyno,
kiedy Pani rozpoczynała z Shirley byłam na strasznym zakręcie życiowym, w zasadzie wszystko się zawaliło. Po prostu któregoś dnia stwierdziłam, że boję się wyjść z domu...
Zdążyłam jeszcze przeczytać recenzję o Shirley i w telewizorze zobaczyć mały fragment, ten o Brajanie i aurolce, i płakałam ze śmiechu.
A potem minęło czternaście lat, po trzymiesięcznej psychoterapii wracałam powoli, ale konsekwentnie do normalnego życia. Od tamtego czasu sama decyduję o tym, co robię, jak żyję, czego chcę. Jeszcze nie wszystko się udaje, ale jestem już na bardzo szerokiej rozświetlonej drodze i już nigdy się nie zapadam w nicość. Praktycznie spełniają się wszystkie marzenia.
Przed rokiem poszłam pierwszy raz na Shirley. Było to fantastyczne przedstawienie. W antrakcie, wśród widzów ujrzałam ze zdumieniem doktora P., mojego najukochańszego z psychoterapii, tej sprzed 14 lat. Nie poznał mnie, a ja wcale nie miałam ochoty się przypominać. Uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam, że to znak. Jestem zdrowa.
Wierzę w znaki. I to był znak. I stało się to na Shirley.
19 wybieram się na Shirley z najukochańszą siostrą. I bardzo chcę zapłacić za bilety, każdym swoimy pobytem w Pani teatrze przyczyniać się do jego istnienia.
mocno ściskam i uwielbiam