Pełna biografia artystyczna Krystyny Jandy /FRAGMENT/

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Pełna biografia artystyczna Krystyny Jandy /FRAGMENT/

Postprzez Magnolia Pt, 30.09.2005 15:29

Krystyna Janda
Marcin Grygo, Bartosz Michalak

Pełna biografia artystyczna Krystyny Jandy, aktorki teatralnej i filmowej, reżysera spektakli teatralnych, przedstawień teatru telewizji oraz filmów fabularnych, piosenkarki, ale również autorki trzech ksiązek i ponad 100 felietonów.
Autorzy odtworzyli całą karierę zawodową artystki z jej wzlotami, ale również upadkami. Każdy rozdział opatrzony został recenzjami z jej sztuk i filmów, nie zawsze pochlebnymi, ale za to dającymi świadectwo jak bardzo twórczą i zdecydowaną jest osobą.

[tekst z:http://www.swiatksiazki.pl/cgi-bin/KlubSwiatKsiazki.storefront/433d4e5a03d73b6a2741d44b6049062d/Product/View/4997]

FRAGMENT:

SPIS TRE¦CI


WSTęP


Kameleon zawodowiec 9


ROZDZIAŁ 1

98% Jandy w Jandzie, role pod czujnym okiem profesora Bardiniego 17


ROZDZIAŁ 2

"Nie wyważałam drzwi, od razu rzuciłam granat..." 26


ROZDZIAŁ 3

Elżbieta i inne, czyli pierwsze role filmowe 43


ROZDZIAŁ 4

Portret Anieli, początki teatralne 50


ROZDZIAŁ 5

...czyli Janda gra, że śpiewa 59


ROZDZIAŁ 6

"Przesłuchanie" - Film o mnie (chociaż nie dla mnie) 70


ROZDZIAŁ 7

Było nie było, o spektaklach teatralnych Andrzeja Wajdy 83


ROZDZIAŁ 8

"Kochankowie mojej mamy", czyli wielka rola w niewielkim filmie 92


ROZDZIAŁ 9

Jak "denerwowałam" Krzystka 99


ROZDZIAŁ 10

"Medea i Fedra" - "...współczesna dusza w antycznych barwach..." 111


ROZDZIAŁ 11

"Modrzejewska" 121


ROZDZIAŁ 12

"Stan posiadania" i inne... - Nie dać się zanudzić 126


ROZDZIAŁ 13

"Shirley Valentine" i inne kobiety zawiedzione - Janda sama na scenie 139


ROZDZIAŁ 14

"Jestem reżyserem" - Filmy i spektakle stworzone przez Krystynę Jandę 154


ROZDZIAŁ 15

Gusta i guściki - Sukcesy i porażki Krystyny J. 169


ROZDZIAŁ 16

Duża rola w ważnej sprawie 180
ROZDZIAŁ 17

2003 - Rok z życia gwiazdy 190


ROZDZIAŁ 18

Życiopisanie 203


ROZDZIAŁ 19

Teatr Jandy - Historia pewnego konfliktu 208


ROZDZIAŁ 20

O aktorstwie, czyli słów kilka o zawodzie, zamiłowaniu, o sobie 214


Zamiast zakończenia 216


Kalendarium artystyczne Krystyny Jandy 217


ROZDZIAŁ 5

...czyli Janda gra, że śpiewa...


Według definicji Wojciecha Młynarskiego, "piosenką aktorską" nazywa się taki występ, gdzie "aktor gra, że śpiewa, a czego nie dogra, to dowygląda". Tradycja aktorskiego śpiewania zaczęła się jeszcze w kabaretach przedwojennych. Po wojnie przynajmniej kilkunastu znakomitych aktorów zyskało olbrzymie uznanie również dzięki dokonaniom muzycznym. Wystarczy tu wspomnieć choćby gwiazdy niezapomnianego Kabaretu Starszych Panów - Kalinę Jędrusik, Barbarę Krafftównę, Irenę Kwiatkowską czy Wiesława Michnikowskiego. W drugiej połowie lat 70. we Wrocławiu narodził się Przegląd Piosenki Aktorskiej, dziś odbywający się pod nazwą Artyści Piosenki. To tam regularnie pojawiają się gwiazdy gatunku: Stanisława Celińska, Ewa Błaszczyk czy Marian Opania. To we Wrocławiu odbywały się też kolejne premiery muzycznych projektów Krystyny Jandy.

Być może nie byłoby w Polsce tylu śpiewających aktorów, gdyby w szkołach teatralnych pod koniec lat 50. nie został wprowadzony nowy przedmiot - "Piosenka". Aleksander Bardini wspominał:

- Przyszedł czas, w którym zauważyliśmy, że nasze teatry dramatyczne coraz obficiej włączają do repertuaru przedstawienia muzyczne, coraz częściej oczekuje się od aktora gotowości do śpiewu, do tańca. Równocześnie Polska, jak długa i szeroka, rozśpiewała się piosenkami. Pojawiły się kabarety. Studenci urządzali swoje festiwale piosenki... Wtedy to właśnie Szkoła nasza postanowiła "spoufalić" studentów ze śpiewem. Dostałem polecenie znalezienia chórmistrza. Sprowadzeni przeze mnie najwięksi majstrowie tego zawodu próbowali zachęcić naszą młodzież do śpiewu chóralnego, tej najpiękniejszej szkoły artystycznej lojalności. Na próżno. Jeden po drugim składali chórmistrze podania o zwolnienie. Nawet tu okazało się, że bezinteresowne zbiorcze działanie, będące nie od razu rentującą inwestycją - nie jest naszą mocną stroną. I wtedy właśnie pojawiło się w naszej Szkole magiczne słowo: piosenka. A że było to już działanie indywidualne - powstała całkiem nowa sytuacja. Popularność przedmiotu przeszła wszelkie oczekiwania. Na każdym egzaminie z piosenki - była cała Szkoła. Ale co ma z tym wspólnego ów słynny reżyser-życie? Ano to, że dawno znane były w Szkole moje trwałe i silne związki z muzyką, więc Szkoła powierzyła mi objęcie tego przedmiotu. I tu właśnie reżyser-życie sprawił (sprawiło?), że mogłem w całej pełni działać w zgodzie z sobą: ucząc innych, uczyłem siebie, przepełniony satysfakcją, że swoją pracą rozszerzam pole wypowiedzi aktorskiej studenta. W repertuarze - byle dobrym i sprawdzalnym - nie cofaliśmy się przed niczym. ¦piewało się wszystko: piosenkę, balladę, song, utwory musicalowe, stare i nowe szlagiery, nawet arie; utwory polskie, francuskie, angielskie, amerykańskie...

Profesor Bardini, podobnie jak jego koledzy wykładowcy (m.in. Ludwik Sempoliński i Kazimierz Rudzki), swoje spektakle muzyczne przygotowywał na znakomitym repertuarze. Korzystał z tekstów współczesnych mistrzów - Osieckiej, Przybory, Młynarskiego, Kofty, Okudżawy, Brela - a także ze sprawdzonego repertuaru musicalowego. Nieliczni jednak tylko spośród przyszłych aktorów decydowali się na trwały związek z muzyką w swojej późniejszej karierze zawodowej. Wśród nich jest także i Janda, której muzyczny dorobek jest, wbrew pozorom, wcale niemały. A wprowadził Jandę w "dorosły" świat piosenki jeden z najwybitniejszych artystów polskiej muzyki rozrywkowej, Marek Grechuta.


"Guma do żucia..."


Wokalny debiut aktorki odbył się na XV Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. W finałowym koncercie (25 czerwca 1977 roku), zatytułowanym "Mikrofon i ekran", Janda wykonała autorską piosenkę Marka Grechuty "Guma do żucia".

- Tę piosenkę - wspomina Janda - Marek napisał dla Haliny Wyrodek, która zresztą śpiewała zupełnie inaczej. Przed Opolem Marek zmienił charakter, aranżację, wszystko. Została tylko linia melodyczna. Nie jestem wokalistką, uważam, że moje śpiewanie jest bardzo specjalne. Gdy to wspomaga mówienie, kiedy z mówienia to wynika, kiedy jest powód, by śpiewać, a właściwie nie tyle śpiewać, co interpretować "na muzyce", wtedy to mnie tłumaczy.

Byłam tuż po szkole teatralnej. Marek zaczepił mnie na korytarzu TV i zapytał, czy czegoś nie zaśpiewam. Nie wiedziałam, nigdy wcześniej nie stałam przed mikrofonem. Do Opola pojechałam z ciekawości. To było ponad ćwierć wieku temu. Myślę, że dzisiaj bym się nie odważyła. Wtedy nie miałam świadomości, co to znaczy. Więcej, Marek nie miał świadomości, czy ja w ogóle śpiewam. W każdym razie zaśpiewałam "Gumę do żucia", marząc, żeby publiczność zaczęła mnie lubić po "Człowieku z marmuru".


Publiczność zareagowała żywiołowo. Do dziś pamięta się słynną niebieską kreację oraz ekspresję sceniczną aktorki. I nie liczyło się dla nikogo, że piosenka nie została zaśpiewana czysto. Guma do żucia na zawsze pozostanie w pamięci jako jeden z ciekawszych występów w historii opolskich festiwali.

Na kilka sezonów Janda dołączyła do zespołu kabaretu Pod Egidą, a jednocześnie kontynuowała współpracę z Grechutą. Już w rok po opolskim sukcesie odbyła się premiera telewizyjnego programu "Recital Krystyny Jandy" - aktorce akompaniował właśnie Grechuta ze swoim zespołem Anawa, on także był współautorem większości piosenek wykonanych przez aktorkę.

Najważniejszym wspólnym przedsięwzięciem obojga artystów stał się program "W malinowym chruśniaku", oparty na cyklu erotyków Bolesława Leśmiana.

- Ten cykl wierszy od młodości był moim ulubionym - mówi aktorka. - Zawsze traktowałam go jako całość. Marzyłam, aby móc go zaprezentować. Namówiłam Marka na "Chruśniak", bo uważałam, że on jest idealnym kompozytorem dla stworzenia muzyki do tych wierszy i wymarzonym interpretatorem tej poezji.

To prawda, Grechuta praktycznie od początku kariery sięgał po teksty czołowych polskich poetów, m.in. Mickiewicza, Tuwima czy Słowackiego. "W malinowym chruśniaku" miało stać się drugim pełnym poetyckim programem Grechuty (pierwszy powstał do wierszy Tadeusza Nowaka). Realizacja projektu była możliwa dzięki ówczesnemu szefowi Studia 2, Mariuszowi Walterowi, który postanowił namówić Jandę na kolejny program muzyczny z jej udziałem, zostawiając jednocześnie aktorce wolną rękę w doborze repertuaru. Janda błyskawicznie przekonała Grechutę, a ten skomponował całą muzykę w kilka dni, siedząc zamknięty w gmachu telewizji przy Woronicza. Program zatytułowany "Łąka", w reżyserii Stefana Szlachtycza, został pokazany w telewizji w 1979 roku, a muzyczna miniatura "W malinowym chruśniaku" stała się jednym z największych przebojów Grechuty i jednym z najpiękniejszych utworów w repertuarze Jandy. Pokłosiem tego programu była wydana pięć lat później płyta analogowa. Na stronie A znalazło się dziesięć piosenek z programu "Łąka", strona B zawierała fragmenty innego muzycznego programu z dorobku artystki - "Dancingu", gdzie muzykę do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej skomponował Jerzy Satanowski. Dopiero w 2001 roku ukazała się pełna edycja płyty "W malinowym chruśniaku", wzbogacona o cztery, nigdy niepublikowane wcześniej utwory.

Po wydaniu płyty drogi artystyczne Jandy i Grechuty rozeszły się. Aktorka nie zapomniała jednak o ukochanym artyście. W finale jej reżyserskiego debiutu filmowego - "Pestki" - usłyszeć można pieśń Grechuty "Miłość", pochodzącą z płyty "Dziesięć ważnych słów", a 13 października 2002 roku podczas niezwykłego koncertu-benefisu Marka Grechuty z okazji 35-lecia jego pracy artystycznej sama Janda zaśpiewała ją (jak i pochodzący z tej samej płyty utwór "Wolność"). Oto, jak Janda opisywała to wydarzenie w swoim dzienniku internetowym:




To był koncert miłości. Miłości i wdzięczności dla Niego. Dla Niego, czyli dla Marka Grechuty. Za wszystko, co nam dal. Za wszystkie wzruszenia, wszystkie chwile, wspomnienia, czułości, zastanowienia i zachwycenia, których doznaliśmy dzięki Niemu i przy jego piosenkach. Nie wiem, czy to był dobry koncert, będzie można go zobaczyć i posłuchać dzięki telewizji, nagrywała go Telewizja Kraków, ale na pewno ilość łez i wzruszeń wykonawców podczas śpiewania przekroczyła wszystkie normy, a jak wiemy z doświadczenia, kiedy artysta płacze sam, to publiczność dużo mniej. Płakałam jak bóbr, płakała jak bóbr Maryla i jeszcze wiele osób, a widok Marka siedzącego na scenie i powtarzającego bezgłośnymi wargami sobie samemu "Było tyle chwil do utraty tchu...", czy powtarzającego z nami wszystkimi "¦wiecie nasz..." - doprowadził mnie prawie do zgonu. Mój Boże Kochany!!!!

Marek jest bardzo chory, to widać, w sobotni wieczór jeszcze raz i widownia, i my uświadomiliśmy sobie, ile mu zawdzięczamy, jaki skarb nam ofiarował, jaaaki!

Maaaaaaaareeeeeeeeek!!! Twoja wrażliwość, serce, delikatność, czułość zrobiła z nas ludzi. A za Twoją barwą głosu poszłabym na koniec świata. Z Tobą, z Twoimi piosenkami, z Twoim głosem i zdaniami, myślami przez Ciebie śpiewanymi, było tyle chwil do utraty tchu... Kochałam się w Tobie jako nastolatka, leżałam przed telewizorem i łykałam niezrozumiałe wtedy dla mnie łzy, kiedy Ty kazałeś wszystkim dziewczynom w Polsce wziąć serce i wyjść na drogę... Wzięłam je i wyszłam, i w ogóle nie pytałam dlaczego, żadna z nas nie pytała, bo to było oczywiste. Potem spowodowałeś, że zaczęłam śpiewać, zabrałeś do Opola, zaśpiewałam "Gumę do żucia". Dla Ciebie i przez Ciebie. Potem uczyłeś śpiewać i sam śpiewałeś, a ja, kiedy słuchałam, czas stawał, a świat kręcił się w kółko. Potem skomponowałeś "Malinowy chruśniak" dla mnie i ze mną go zaśpiewałeś, a zaśpiewałeś tak, że stało się to śpiewanie ideą miłości i przywiązania, a Leśmian Ci tylko towarzyszył. Kocham Cię, zawsze Cię kochałam i będę Cię kochać zawsze, i wdzięczna Ci będę zawsze. Powinno się przy Twoim nazwisku pisać "Nauczyciel człowieczeństwa i miłości dla pokoleń".


Biała bluzka - i inne wrocławskie przygody


...a ja jestem proszę pana na zakręcie, moje prawo to jest pańskie lewo...

Na zakręcie, Agnieszka Osiecka


Powyższe słowa są fragmentem najsłynniejszej bodaj piosenki w wykonaniu Krystyny Jandy. W dorobku aktorki są jednak nie tylko piosenki muzycznych monodramów, ale znacznie więcej utworów, z których większość premierę miała na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Janda występowała na tym festiwalu wielokrotnie - ostatnio w 2004 roku, kiedy to na koncercie galowym "Trzymaj się swoich chmur", poświęconym twórczości Seweryna Krajewskiego, wykonała utwór do słów Agnieszki Osieckiej "Wariatka tańczy". Warto zresztą zatrzymać się na chwilę nad tym wykonaniem. W 1978 roku Grzegorz Skurski zrealizował film dokumentalny "Aktorka", rejestrujący kilka momentów z życia zawodowego młodej Jandy. Są tam próby do recitalu telewizyjnego, występ na imprezie cyrkowej "Artyści dzieciom", plan zdjęciowy u Andrzeja Wajdy, no i próba choreograficzna "Wariatki..." Ta piosenka w wydaniu młodej aktorki kipi energią i ostrością. ćwierć wieku później "Wariatka..." jest już starą kobietą, która chyba nie ma ochoty na żadne szaleństwa. Rzadko którego wykonawcę stać na podejście do piosenki w tak odmienny sposób...

"Ogrzej mnie" - piosenka Włodzimierza Korcza i Wojciecha Młynarskiego kojarzona jest dziś wyłącznie z wykonaniem Michała Bajora. Mało kto pamięta, że utwór powstał specjalnie dla Krystyny Jandy, która wykonała go w czasie koncertu galowego Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 1985 roku.

- Pamiętam to wykonanie - opowiada Michał Bajor. - Mimo że Krystyna występowała w środku koncertu, została nagrodzona burzliwą owacją na stojąco. Przygotowywałem się do występu na festiwalu w Sopocie, pobiegłem więc za kulisy zapytać Krystynę, czy pożyczyłaby mi tę piosenkę. Zgodziła się bez problemu, a ja jej tej piosenki nigdy nie oddałem...

Sama Janda nie za bardzo przepada za "Ogrzej mnie", uważając, że piosenka... przynosi jej pecha! Wykonanie premierowe rzeczywiście nie było szczęśliwe, bo dyrygujący festiwalową orkiestrą Włodzimierz Korcz machnął ręką tak energicznie, że zgubił nuty. A dziesięć lat później, podczas 15. Przeglądu, Janda, śpiewając tę piosenkę w koncercie jubileuszowym, pomyliła słowa jednej ze zwrotek. W uprzedzeniu aktorki jest więc trochę racji...

Dziś Janda występuje na festiwalu niechętnie.

- Festiwal się zmienił, od jakiegoś czasu - mówi - dokładnie od śmierci profesora Bardiniego, wszyscy robią tam wszystko, żeby zginęła myśl i treść, żeby sens i powód, dawną rację istnienia tego festiwalu, festiwalu piosenki aktorskiej, czyli piosenki literackiej z akcentem na interpretację słów i myśli w niej zawartych, zabić.

Jednak Przegląd Piosenki Aktorskiej odegrał w życiu zawodowym aktorki niepoślednią rolę. To na zamówienie dyrekcji festiwalu powstawały muzyczne spektakle Jandy, z legendarną "Białą bluzką" Agnieszki Osieckiej na czele.

Agnieszka Osiecka była bodaj najważniejszą naszą poetką piosenki. Mało kto pamięta, że pisała również prozę - opublikowała kilkanaście powieści, ale, jak sama mówiła z przekąsem, jedynie jej bajki dla dzieci zyskiwały uznanie i to tylko u niektórych dorosłych... Jednak przynajmniej jedna jej powieść zyskała powszechne uznanie, głównie dzięki adaptacji scenicznej. Była to "Biała bluzka".

- Moją małą powieść pod tytułem "Biała bluzka" zaczęłam pisać w 1983 roku - wspominała Agnieszka Osiecka. - Jej bohaterką była dziewczyna, która za dużo chce, można powiedzieć: dzika dziewczyna. Jest w stanie żyć tylko w ogniu. Jeżeli zabawa, to szalona, jeżeli miłość to olbrzymia, jeżeli przyszłość to fantastyczna.

Jak się czuje taki człowiek, w otoczeniu, w którym obowiązują odruchy stadne? Czuje się fatalnie. Szamoce się jak ćma w świetle gasnących świec. Jak reaguje świat na takiego człowieka? Nazywa go chorym. Odtrąca go, oczywiście. Przypomnijmy sobie, w jakim świecie żyła "dzika dziewczyna" w roku 1983. Była to Warszawa, po której krążyły patrole ZOMO. Trwały aresztowania. W co drugim domu odbywały się rewizje. Miejsce młodej dziewczyny było albo w podziemiu, albo wśród ludzi kompromisu. Dziewczyna, która biegnie za własnym horyzontem, musi się poczuć wśród owych wyborów jak wśród owych gasnących świateł.

Elżbieta - z jednej strony szalona pijaczka, wariatka ze słońcem we włosach, a z drugiej znakomicie ułożona pedantka - była mieszaniną wielu postaci. Wyposażyłam ją także w moje cechy: jakąś mieszaninę szaleństwa i pedanterii, poczucia humoru i tragizmu. Nadałam jej też cechy właściwe ludziom chorym. Wykorzystałam tu swoją wiedzę na temat pewnych obsesji i rozdwojenia jaźni itp., itd. Osadziłam to w typowych realiach stanu wojennego. Wyobrażałam sobie, że taki temat może bardziej nadawać się do czytania niż na scenę. I właściwie nigdy nikomu nie proponowałam adaptacji teatralnej.

- Agnieszka dała egzemplarze "Białej bluzki" kilku aktorkom - wspomina Magda Umer - ale żadna nie umiała znaleźć właściwej koncepcji na sceniczną wersję tego opowiadania. Jako pierwsza pomysł na monodram miała młoda reżyserka, Kasia Radecka. Trzeba przy tym pamiętać, że była to połowa lat osiemdziesiątych, kiedy wystawianie tekstu wymagało sporo odwagi politycznej. To właśnie Kasia pierwsza pokazała "Białą bluzkę" Krysi Jandzie.

Osiecka pisała: "Moja bohaterkę widziałam przecież jako osobę przegraną, nieszczęśliwą, raczej brzydką, a Janda jest tego całkowitym zaprzeczeniem. Jest kobietą piękną, wspaniałą i zawsze zwycięską. Kobietą sukcesu w najlepszym tego słowa znaczeniu. O cudownych zębach, przepięknych nogach, wydawało mi się, że nikt z publiczności nie uwierzy, że moja bohaterka w wykonaniu Jandy jest kobietą tak głęboko nieszczęśliwą. Moja próżność była jednak tak pogłaskana, że się oczywiście z rozkoszą zgodziłam. Potem obserwowałam, jak panie pracowały i muszę przyznać, że nikomu tego nie życzę, bo pracowały jak dwie krawcowe w furii. Moje drogie przyjaciółki wyszły od detalu i tkały to przedstawienie szczegół po szczególe. Jak taka krawcowa, którą pamiętam z lat dzieciństwa, która nie robiła rysunku, tylko wkładała materiał na człowieka i szyła na nim rękaw po rękawie, falbankę po falbance. W efekcie powstało przedstawienie, z którego jako autorka byłam bardzo zadowolona".

- Nie jestem pewna - mówi Janda - czy "Białą bluzkę", spektakl, który przyniósł mi - nie wiem, jak to nazwać, w każdym razie wiele gorących uczuć ze strony widowni - można w ogóle uznać za teatr.

Maszynopis leżał u mnie na parapecie bardzo długo. Nie spieszyłam się z lekturą, wiedziałam, że Agnieszka dała tekst wielu osobom. Któregoś dnia sięgnęłam jednak na parapet i przeczytałam. To było fascynujące - tylko Agnieszka umiała pisać takim językiem - lecz akcja stała w miejscu, brakowało dramaturgii. Mniej więcej w tym czasie Andrzej Kuryło, animator Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, zaczął mnie namawiać, żebym przygotowała recital piosenkarski. Musiał namawiać, bo miałam wątpliwości, czy ktoś wytrzymałby półtorej godziny mojego śpiewania. I nagle przypomniał mi się tekst Agnieszki. Gdyby tę historię połączyć z muzyką...Poszłam do Magdy Umer. Uwielbiam jej śpiewanie. Magda ma niezawodny słuch, gust, wielką prostotę i inteligencję. Zostawiłam jej tekst i poprosiłam, żeby mi dała znać, co o tym myśli.

- Zabrałam tekst - mówi Magda Umer - poszłam do czytelni pewnej biblioteki i zaczęłam czytać:

"A czy znasz listę podarków, które otrzymał Józef Wissarionowicz Stalin, kiedy ukończył sześćdziesiąt lat? Cytuję w porządku alfabetycznym: angora perska wysadzana diamentami wykonana przez robotników tulskich, balon o wadze dwustu tysięcy kilogramów wykonany w całości z jednego kawałka drewna, ciupaga szmaragdowa służąca do jedzenia kawioru w warunkach górskich, dywanik pod łóżko o wymiarach czterdziestu hektarów utkany przez robotnice krajów nadbałtyckich, wazonik szklany połączony z lusterkiem, gwarantowany motocykl z kryształu, Halina z Brześcia, ikona inkrustowana przez gruzińskie bliźniaczki z naszej paczki, jońskie morze, korona zapinana z tyłu na suwak mechaniczny, lapsus z lapis lazuli, łabędź włoski na sześciu łapach całkowicie wykonany przez osiedleńców mandżurskich, mapa świata wielkości szpilki od kapelusza, Nabuchodonozor żywy nadziewany treflami, ornat Karola drugiego wykonany w całości przez wdzięcznych robotników, peruka z kruka, ryś nakręcany na gumce, sowa-ssak, tundra plastikowa naturalnej wielkości, urynał plastikowy, waciak ze złotogłowiu wykonany przez osadników rumuńskich, xerograf Fryderyka Drugiego, yeti w czapce całkowicie wypchany przez kołchoźników okręgu tumskiego, zadora duncan zdetronizowana pozbawiona "i" oraz kropki nad "i", żywa żaba, źrebię o dwóch głowach.".

- Czytając ten fragment - mówi Umer - śmiałam się tak głośno, że mnie z tej biblioteki wyrzucili.

Najwięcej problemów przysparzało znalezienie odpowiedniego klucza do adaptacji. O to była największa walka z Agnieszką, bo ja w poważnym stopniu odchodziłam od tego, co napisała. Prosiłam, żeby zmieniała niektóre partie tekstu. Z początku rozgniewała się na mnie: jak ja w ogóle śmiałam "niszczyć największe dzieło jej życia"?! Agnieszka uważała, że to jest jej najlepsza książka, chociaż wszyscy dookoła ją pytali: "Agusiu, a coś ty za brednie nawypisywała?". Ale ja powtarzałam: "Nie martw się, będzie dobrze, twoja opowieść wyprzedzi epokę". A kiedy weszłyśmy w fazę intensywniejszych prób, Agnieszka bardzo się do naszego projektu zapaliła.

- Magda wybrała - mówi Janusz Bogacki - osiem starych piosenek Agnieszki. Powstał też jeden nowy tekst - "Międzyczas" - do którego napisałem muzykę. Najwięcej problemów przysparzał utwór finałowy. Magda chciała, żeby Krysia zaśpiewała dawny utwór Agnieszki "Widzisz mała", ale tekst nie do końca pasował do całości przedstawienia. Agnieszka, słysząc te słowa, usiadła i w ciągu kilku minut napisała nowy, fantastyczny tekst.

- Ten nieporządek, który był w jej, Agnieszki, życiu - mówi Andrzej Wajda - w jakiś sposób odbijał się w dramaturgii, którą uprawiała. Te wszystkie utwory, które napisała dla teatru, są urocze przez to, że tak straszliwie niekonsekwentne. Nigdy nie pomyślałem, że mógłbym wyreżyserować taki spektakl. On ma zupełnie inną, kobiecą logikę. Myślę, że gdyby próbować zastosować jakieś zdrowe, męskie podejście, trzeba by ten utwór w jakiś sposób zepsuć, zniszczyć...

- Dzień przed premierą przyszedł na próbę Andrzej Wajda - mówi Janda - obejrzał i powiedział, że nie powinnam tego grać. Jest to rola dla kogoś, kto nie może dać sobie rady sam ze sobą, a więc nie dla mnie. Pierwszy raz nie posłuchałam Wajdy. Zagrałam inaczej, niż widział tę postać Andrzej. W moim wykonaniu dziewczyna na pewno wyjdzie z kryzysu, zmieni swoje życie. Myślę, że to dlatego widzowie polubili ten spektakl. Gdybym grała osobę, która już się nie uratuje, jak mówił Wajda, nikt by nie przyszedł. Widziałam kiedyś w telewizji fragment przedstawienia o narkomance, skompilowanego z autentycznych tekstów. Aktorka płakała naprawdę, nawet się usmarkała. Uwierzyłam jej w stu procentach - i przestraszyłam się. Zdałam sobie wtedy sprawę, że jeśli zagra się sytuację krańcowo dosłownie, nie wolno ludziom tego pokazać, bo się będą bali. Aktor nie może dokumentować nieszczęścia, to nie jest jego zadanie, on ma widza przed nieszczęściem ratować. Nie wolno odbierać nadziei; w banalnych sformułowaniach, że trzeba bronić postaci, w istocie chodzi właśnie o to. Nie odbierać nadziei: na tym opiera się cała moja aktorska wiara.

- Nie jestem w stanie opisać, jakie reakcje wywołał nasz spektakl - wspomina Magda Umer - Zarówno wśród krytyków, jak i publiczności. To było czyste szaleństwo... Ludzie przychodzili do teatru po sześć, siedem razy. Młode dziewczyny jeździły z Krysią po całej Polsce, znając tekst na pamięć. Gdziekolwiek grany był cały spektakl, zawsze odniósł ogromny sukces.

- Trafiłyśmy chyba - mówi Janda - Agnieszka, Magda i ja, w stan ducha młodego pokolenia, pewnej formacji, która nie widziała przed sobą żadnych perspektyw. Dziewczyny identyfikowały się z tamtą z "Białej bluzki". Ich depresja nie miała tła alkoholowego, ale stan niezgody i wyobcowania znały doskonale.

- Graliśmy ten spektakl w różnych miastach - mówi Janusz Bogacki - i wszędzie było tak samo: przed wejściem na scenę rozgrywały się dantejskie sceny. Dziewczęta usiłowały wyłamać drzwi, wejść przez okno, przez toaletę, mdlały. Mało kto przychodził przyciągnięty jedynie nazwiskami Jandy czy Osieckiej. Wielu przyciągała legenda, w jaką obrosło to przedstawienie.
Avatar użytkownika
Magnolia
 
Posty: 3722
Dołączył(a): Wt, 01.03.2005 17:25
Lokalizacja: Mio Destino

Postprzez Krystyna Janda So, 01.10.2005 05:32

Dziękuję. Zaraz zamówię , bo egzemplarza nie dostałam. Zresztą teraz nie wiem czy będę miała czas przeczytać.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja