Pani Krystyno...
Zapytałam Abrasax, która obiecała mi, że przeczyta moją książkę: "Kura salonowa", ( już wydaną) czy podobało Jej się , to co przeczytała, a Pani spytała : "A gdzie ta "Kura?" No więc krótki fragment Kury jest poniżej.
Hmmm ... A może wyślę Pani całą Kurę?:) Nie jest zbyt tłusta. Wystarczy jej na dwie godziny podróży pociągiem lub samolotem...
Pozdrawiam Panią i muszę biec na balkon, bo Romeo i Julia ( para zakochanych w sobie gołębi, o których wcześniej Pani pisałam) ma chyba jakąś sprzeczkę, bo to ich gruchanie nie jest już miłosnym gruchaniem, jest okropnym wrzaskiem. Aż się boję, co tam na tym balkonie zastanę...
A oto krótki fragment "Kury...":
"Obudził mnie wiatr. Poprawiłam poduszkę, ułożyłam się wygodnie, ale nie mogłam zasnąć. Obok, na odległość ramienia, spał mój mąż. Słuchając, jak równo i spokojnie oddycha, pomyślałam, że przerwę mu ten błogi sen. Zapaliłam lampkę i niby niechcący strąciłam ze stolika pusty wazonik. Huknął o podłogę.
– Co się dzieje? – wymamrotał Paweł – która godzina?
– Druga. Nie mogę zasnąć. Zrób coś – poprosiłam głosem rozkapryszonego dziecka.
Mąż przysunął się bliżej, cmoknął moje czoło, mruknął: „śpij” i odwrócił się do mnie plecami.
– Tylko na tyle cię stać? – spytałam, szturchając go łokciem w te odwrócone plecy.
– Przestań! – wrzasnął i usiadł tak gwałtownie, że aż jęknęły sprężyny. – Co cię napadło?!
– Od miesiąca tylko mnie cmokasz! Przyjrzyj mi się! Nie jestem jeszcze staruszką!
– Ale ja nie mam już dwudziestu lat!
– Aha – mruknęłam – sugerujesz, że powinnam się rozejrzeć za młodszym mężczyzną?
– Wszystkie jesteście takie same – odezwał się po dłuższej chwili – w głowach macie tylko jedno.
Już chciałam parsknąć śmiechem, ale nagle dotarło do mnie słowo „wszystkie”. Wszystkie? To znaczy, że oprócz mnie są w jego życiu jakieś inne kobiety?
– Dlaczego powiedziałeś „wszystkie”?
Mąż położył się na wznak, zamknął oczy i milczał.
– Dlaczego tak powiedziałeś?
– Przestań. Daj mi spać.
– Nie. Chcę wiedzieć, dlaczego tak powiedziałeś.
Paweł westchnął, wstał, podszedł do szafy, otworzył, wyjął z górnej półki pled i bez słowa wyszedł z sypialni. O nie! Tak się nie robi! Jednym ruchem odrzuciłam kołdrę i pobiegłam za mężem. Domyśliłam się, że nie pościeli sobie spania w kuchni, tylko w pokoju trochę większym od kuchni, nazywanym przez nas salonem. Stoi w nim kanapa, pianino, dwa fotele, ława, biurko i komplet mebli od moich rodziców. A na ścianie, obok reprodukcji obrazu nieznanego malarza, wisi sztucer. Pierwsza zabawka, którą mama Pawła przysłała wnukom z Ameryki. Paweł powiesił ją (tę zabawkę) na ścianie, bo nasi synowie, gdy tylko ujrzeli sztucer w paczce, od razu pobili się o niego na pięści. Żeby był spokój i było sprawiedliwie, sztucer wisi na ścianie i nie należy ani do Tomka, ani do Michała.
Zapaliłam więc światło w salonie i stojąc na progu obserwowałam, jak mój mąż próbuje ułożyć się na kanapie, jak niezdarnie otula się pledem, jak zamiast poduszki podkłada pod głowę złożone razem dłonie, i zrobiło mi się go żal.
– Nie wygłupiaj się – powiedziałam łagodnie – wracaj do sypialni.
– Po co? Na przesłuchanie? Ani mi się śni. Zgaś światło i wyjdź.
– Wyjdę. Ale wytłumacz mi, dlaczego…
– Przestań!
– Nie krzycz. Obudzisz dzieci.
– To pozwól mi zasnąć.
Uważaj, bo pozwolę. Ty zaśniesz, ja będę się zadręczać do rana. Muszę wiedzieć teraz.
– Paweł… czy… czy – zająknęłam się, ale jeszcze nigdy nie zadawałam mężowi takiego pytania – czy jest jakaś kobieta, oprócz mnie, w twoim życiu?
– Nie ma. Nie męcz mnie już. Idź spać.
– Bez ciebie nie pójdę.
Byłam pewna, że po tych słowach mąż wstanie z kanapy, obejmie mnie i oboje wrócimy do sypialni. Ale on nawet nie drgnął. Nie, to nie – wzruszyłam ramionami. Nie będę tu stała do rana. Zgasiłam światło i wyszłam. Jutro, a właściwie dzisiaj, bo jest już po północy, pogadam z Pawłem – postanowiłam, kładąc się do pustego łóżka. Może ma jakieś kłopoty w pracy? Wiem, że za mało ze sobą rozmawiamy, tak szczerze, od serca, ale ciągle się spieszymy. Rano zjadamy szybko śniadanie. Potem pakujemy się wszyscy do samochodu służbowego i Paweł nas rozwozi. Tomka do przedszkola. Michała do szkoły. Mnie do galerii, a na koniec siebie do hurtowni, w której zatrudnił go kumpel. Po południu Michał odbiera Tomka z przedszkola i razem wracają tramwajem do domu. Jadą tylko dwa przystanki, tramwaj zatrzymuje się tuż obok naszego bloku i nie ma niebezpieczeństwa, że przegapią przystanek albo zabłądzą. Ale ja w pracy mam przed oczami wizję moich synów błąkających się po mieście i szukających drogi do domu. Nie wiem, czy każda matka tak ma, czy tylko ja jestem jakaś stuknięta na punkcie moich dzieci. Po pracy lecę zrobić drobne zakupy, a potem, obwieszona foliowymi torbami, czekam na Pawła i razem jedziemy do domu. W samochodzie też za wiele ze sobą nie rozmawiamy. Opowiadam, jak minął dzień, ile bibelotów i reprodukcji obrazów sprzedałam, Paweł narzeka na zaopatrzeniowca, a potem to już koniec jazdy i trzeba wysiadać. Wieczorem jemy razem obiado-kolację, też szybko, bo oprócz Tomka każde z nas się spieszy. Michał do lekcji, żeby jeszcze przed snem dopaść komputer. Ja do sypialni obejrzeć ulubiony serial. Paweł do salonu, żeby popatrzeć na relacje z meczu koszykówki. Zamiast spędzać czas ze sobą, spędzamy go ze szklanymi ekranami. Wynalazki cywilizacji zabijają życie rodzinne – westchnęłam. Zgasiłam lampkę i przytuliłam twarz do poduszki. Wiatr ucichł. Krople deszczu stukały o szyby. Zima odchodzi żegnając nas łzami – zdążyłam pomyśleć i zasnęłam.
Rano obudził mnie głośny śmiech dzieci. Otworzyłam oczy i od razu przypomniała mi się sprzeczka z Pawłem. To na pewno przez ten wiatr. Wyzwolił w nas złe fluidy i coś nam odbiło, żeby się pokłócić. Ale teraz za oknem świeci słońce, niebo jest bez chmur i zapowiada się piękny dzień.
– Głupi jesteś jak but! – usłyszałam nagle głos starszego syna.
– O nie! Powiem mamie! Maaamooo!
– Wjechałeś na skałę! Tylko barany tak jeżdżą!
Jeśli zapowiada się piękny dzień, to na pewno na innej planecie. Na tej będzie nerwowo-kłótliwy. Michał wprowadza Tomka w nową grę.
– Teraz moja kolej – piskliwie dopominał się Tomek – oddawaj mi kierownicę!
– Głupi jesteś? Znowu nas gdzieś wpakujesz!
– Maaamooo!
Ciekawe, dlaczego Paweł ich nie uspokoi. Przeciągnęłam się, aż zatrzeszczały moje trzydziestoletnie kości, założyłam podomkę i poszłam skarcić synów. Mijając salon, zajrzałam, żeby sprawdzić, czy mój mąż jeszcze śpi, ale kanapa była pusta... "