Moja Ulubiona Pani Krysiu,
pamiętam, że w "Małpce" pisała Pani o tym, że chciałaby, by polskie teatry działały tak, jak te na Zachodzie. Że jakiś tytuł gra się non stop, dopóki jest na niego zapotrzebowanie i koniec, a potem kolejna sztuka. Gdyby tak było, to od premiery Shirley nie zagrałaby Pani niczego innego. Po tych dwudziestu prawie latach sala wypełniona po brzegi - to ogromne osiągnięcie. Publiczność tak uwielbia Shirley, że chyba będzie Pani musiała ją grać do końca świata i o jeden dzień dłużej... Ja także od razu się z nią zaprzyjaźniłam, zżyłam, pokochałam. Nie mogę się doczekać następnego spotkania. Nie dziwię się, że psycholodzy kierowali swoje grupy na Pani spektakl. I ja będę stosowała terapię Shirley, przy nikim nie czułam się tak dobrze!
A z I rzędu poza zapachem gotowanych ziemniaków i sadzonych jajek czuć także Pani perfumy. Bardzo ładne zresztą. Uwielbiam kino, ale nic jest w stanie zastąpić magii teatru, który uczy, jak ważne są wszystkie zmysły.
Przesyłam Pani mnóstwo uśmiechów, myślami i sercem cały czas w Polonii.
Nadia