Moja Ulubiona Pani Krysiu,
podrzucam artykuł o debiutach filmowych, między innymi o "Rewersie":
Nie ma filmu bez grzechu
Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza
2009-07-15, ostatnia aktualizacja 2009-07-16 19:07
Cztery debiuty filmowe: "Zero", "Rewers", "Galerianki", "Moja krew". Czy młodzi filmowcy chcą wniknąć w nową rzeczywistość, czy tylko poprzestają na opowiadaniu starych bajek w nowych dekoracjach?
W dyskusjach o polskim kinie od lat powraca ta sama pretensja: gdzie jest nowy Munk? Gdzie debiut na miarę "Rysopisu" Skolimowskiego? Czy ktoś, jak Munk w "Eroice" i "Zezowatym szczęściu", ukaże z krytycznego dystansu formy naszego życia społecznego? Albo jak młody Skolimowski da ostry autoportret swego pokolenia?
Oglądam debiuty czekające na premierę: "Galerianki" młodziutkiej Kasi Rosłaniec, "Moją krew" Marcina Wrony, "Zero" Pawła Borowskiego, "Rewers" Borysa Lankosza. I stwierdzam - bez cienia pretensji - nie będzie nowej szkoły polskiej, bo nie da się powtórzyć sytuacji, w jakiej tamte filmy powstawały. Żyjemy w cywilizacji, do której nie pasuje dawna opowieść polskiego kina. Młode filmy są próbą przeniknięcia tej nowej rzeczywistości. Na ile udaną?
Typowe miejsca akcji: galeria handlowa, szklany biurowiec, nocny klub, apartamentowce i rudery, ring bokserski, wietnamski bar, studio filmowe, porno-shop. Wszystko to estetycznie fotografowane jak w filmach amerykańskich czy azjatyckich. Czy nie tak właśnie - jak na przenośną, umowną dekorację - patrzymy dziś na uliczną rzeczywistość, w której trudno odróżnić fasadę domu od płóciennej reklamy? Takiego samego kebab można zjeść w Warszawie i Manili. Obskurna wiata przystanku autobusowego na Targówku mogłaby równie dobrze stanąć w Indiach. Koloryt lokalny stopniowo traci znaczenie. Brzydota i kicz nabierają wartości estetycznej.
"Moja krew" Marcina Wrony jest próbą kombinacji (trochę za łatwej) różnych motywów i stylów. Ten film jest jak danie z wietnamskiej budki, w różnych smakach. Z początku wydaje się, że oglądamy swojską wersję "Wrestlera": chory bokser (Eryk Lubos) ma plan naprawienia swojego życia, chce pozałatwiać sprawy. Może zostawić po sobie dziecko? Spotyka Wietnamkę. Tworzy się dziwny związek - transakcja, która staje się rodzajem miłości na zamówienie, poniewczasie. W zderzeniu kultur otwiera się możliwość szczęścia - jeżeli nie dla siebie, to dla kogoś innego.
Normalny kraj
O Polsce mówiło się kiedyś, że jest krajem "surrealistycznym". Rzeczywistość PRL była niestandardowa, pełna niespodzianek. Wykorzystywało to kino. W czasach swojej świetności (1956-81) tworzyło komitywę z widzem, odwołując się do powszechnego poczucia niedopasowania do rzeczywistości.
Karierę robiło wtedy słowo "absurd". Mówiło się: "Kiedy będziemy wreszcie normalnym krajem?". Napięcie między tym, co rzeczywiste i wyobrażone, absurdalne i normalne, nadawało dynamikę kulturze skierowanej ku nieokreślonej przyszłości. Dawne polskie kino wyrastało w gruncie rzeczy z marzenia o demokracji i społecznej solidarności. Paradoksalnie, kiedy przyszła demokracja, zabrakło solidarności. Straciliśmy siebie z oczu jako społeczeństwo i wydawało się, że stracił rację bytu pewien rodzaj kina społecznego - trzeba znaleźć dla niego nową formułę. Jeszcze jej nie znaleźliśmy.
W rozkładającym się ustroju PRL rzeczywistość dawała się symbolicznie ogarnąć, nadawała się do osądzenia, nazwania. Teraz obraz rzeczywistości staje się fragmentaryczny, ulotny, płynny. Ma się poczucie, że świat, mimo zawrotnego postępu, stoi w miejscu. Brak perspektywy przyszłościowej zmiany - na którą była nastawiona cała nowoczesna kultura w XX wieku - zmienia sposób opowiadania o rzeczywistości.
Świat ponowoczesny wydaje się przejrzysty jak szklany wieżowiec. Znikła intrygująca dwoistość, która cechowała dawną peerelowską rzeczywistość: z jednej strony oficjalny patos, z drugiej - prywatny śmiech; tu pochód pierwszomajowy - tam procesja; tu "Trybuna Ludu" - tam Wolna Europa. Żyło się z tym ciekawie. Dwoistość wyrabiała poczucie ironii, zmuszała do nieustannego wyboru, do samokontroli. W "Rewersie" Lankosza według scenariusza Andrzeja Barta, dziejącym się w latach 50., jest dobrze uchwycona charakterystyczna podwójność zachowań: po śmierci Stalina bohaterki filmu, matka i córka, idąc ulicą wśród ryku megafonów, na chwilę chowają się do bramy, żeby tam szybko wykrzyczeć swoją radość z powodu tej śmierci i naraz spotykają się wzrokiem z porozumiewawczym uśmiechem dozorcy. Dawne kino polskie porozumiewawczo uśmiechało się, mrugało do widza.
Tajna historia PRL
"Rewers" - jedyny film z tej grupy debiutów dziejący się w przeszłości, w latach 50. - jest kontrpropozycją dla martyrologicznych czytanek, w których Polacy dzielą się na nieprzejednanych i uległych, bohaterów i zdrajców. W tym filmie obie strony są powiązane, czasem daleko idącymi stopniami kompromisu. Bohaterka "Rewersu" nie oddaje duszy "diabłu", nawet gdy oddaje mu ciało. Choć, czy to rzeczywiście diabeł?
W dziennikach Marii Dąbrowskiej z lat stalinowskich jest zapisany sen, w którym trzeba zjeść niechcianą potrawę, równocześnie jej nie zjadając. Podwójność postaw obejmowała również ludzi władzy - oni też jedli swoją żabę. Film Lankosza i Barta, balansując na granicy czarnej groteski, ujawnia wstydliwą tajemnicę rodzinną trzech kobiet: babki, matki i córki (Anna Polony, Krystyna Janda, Agata Buzek). Ich historia nie jest bajką o uciśnionej niewinności. Związku z reżimem - na ile wymuszonego, a na ile chcianego? - nie da się wyprzeć, choć nie wiadomo, jak dziś o tym opowiadać. Pozostał już tylko język bohaterskiej lub zdradzieckiej legendy. "Rewers" miesza szyki i style. Może to jest kierunek? Tajna, prywatna historia PRL? Historie rodziców i dziadków opowiadane przez młodych, którzy nie zaznali nacisku ideologii.
Rozsypane społeczeństwo
W filmie "Zero" Pawła Borowskiego - może najlepszym z tej grupy debiutów - prezes wielkiej spółki rezydujący w szklanym wieżowcu (Robert Więckiewicz) wchodzi rano do swego ogromnego gabinetu i uruchamia przyrząd-zabawkę. Jest to tzw. kolebka Newtona - kilka wiszących, stykających się ze sobą metalowych kulek. Pierwsza, uderzając, przekazuje energię następnym, aż do ostatniej. W podobny sposób zostaje poprowadzona akcja filmu, oparta na formalnym koncepcie: postać A prowadzi nas do B, ta z kolei do C - i tak dalej, aż krąg się zamyka i wracamy do punktu wyjścia.
Ktoś wsiada do taksówki, jedzie, wysiada, podążamy za nim, a potem za osobą, którą spotyka. Ktoś kogoś potrąca, ktoś się z kimś kocha, ktoś komuś płaci. Między postaciami następuje wymiana energii. Dobrej czy złej? I czy nie jest tak, że dobro zostanie zrównoważone nieporównanie większą ilością zła?
Opowieść dziejąca się w umownym "mieście grzechu", podobnym do Warszawy, zmierza w kierunku moralitetu. Borowski igra z naszym oczekiwaniem sprawiedliwości. Usiłuje scalić na naszych oczach tę rozsypaną układankę - świat rozdzielony na klientów i sprzedawców, biednych i bogatych, ścigających i ściganych. Podobny chwyt scalenia pozornie przypadkowych wątków znamy z filmów Inárritu ("Babel"), wcześniej - Tykwera ("Biegnij, Lola, biegnij"), a jeszcze wcześniej - Kieślowskiego, który w "Dekalogu", a później w "Trzech kolorach" odkrywał "solidarność grzesznych", ukrytą łączność międzyludzką.
Debiutant z 2009 r. odkrywa coś innego: chłód naszego świata, jego zatomizowanie. Można powiedzieć za Zygmuntem Baumanem, że jest to obraz "zindywidualizowanego społeczeństwa" złożonego z osobnych jednostek powiązanych jedynie siecią funkcjonalnych zależności.
Seks w parku rozrywek
Te debiuty powstały jakby na skraju dwóch frontów atmosferycznych. Dawne ciepło popularnego polskiego kina, z jego optymizmem, skłonnością do sentymentalizmu i poczciwego morału zderza się tu z "ponowoczesnym" chłodem i zimną elegancją formy. Na siłę chcemy być zachodni, będąc w gruncie rzeczy konserwatywni. W naszych filmach pokutuje dawna wiara w edukacyjną rolę kina, są pochwałą tradycyjnych wartości. Z drugiej strony wdziera się podejrzenie, że pewne wzorce obyczajowe i moralne uległy rozpadowi.
"Galerianki" to współczesny odpowiednik filmów wychowawczych o pułapkach dojrzewania. Kiedyś taką pułapką mogły być wagary w złym towarzystwie, chuligaństwo, przypadkowa ciąża. Tu - grupa gimnazjalistek, dziewczyn z rozbitych rodzin, typ żeńskich "macho" gardzących towarzystwem szkolnych rówieśników prostytuuje się w galerii handlowej, podrywając facetów, których nazywają "sponsorami". Jest to relacja czysto handlowa, sposób, aby wreszcie "żyć na poziomie", zgodnie z zaleceniami stręczycielskiej reklamy i pisemek typu "Halo". Do grupy galerianek dołącza nowa nieśmiała koleżanka - Kopciuszek, pomiatany w rodzinie (niezrównoważona, władcza matka i słaby, wycofany ojciec). Ona jedna - poniewczasie - zyska świadomość tego, co doświadczyła. "Galerianki" ukazują wartość miłości, ostrzegają przed złym towarzystwem, niosą moralną przestrogę, zawierają krytykę chorej rodziny i szkoły. Wszystko jak trzeba. Jednak poprzestając na dydaktyce, film szybko przechodzi nad inną stroną zagadnienia: kwestią przyjemności. Cywilizacyjna norma - nie tylko wśród "galerianek" - z okazjonalnego seksu czyni sposób międzyludzkiego kontaktu, bez więzi, bez zobowiązań.
Ważny debiut Kasi Rosłaniec ujawnia dylemat, przed którym stają nowi reżyserzy: jak zachować krytyczne spojrzenie na "niemoralny świat", a zarazem nie cofać się z lękiem przed tym światem, który w ostatniej dekadzie tak ogromnie się zmienił. Trzeba uważać, żeby "ponowoczesna" rzeczywistość, zanim zostanie rozpoznana i osądzona, nie była przez nas z góry naznaczona piętnem zgorszenia, zamieniona w stereotyp. Trzeba najpierw zgrzeszyć, to znaczy - zobaczyć, jak naprawdę jest. Pokazać życie oczyma tych, którzy w nie wstępują.
_______________________________________________________________________________
Nie mogę się już doczekać premiery "Rewersu"! Przyjemność płynąca z podziwiania Pani na wielkim ekranie jest nie do opisania.
Życzę spokojnego tygodnia, mam nadzieję, że uda się Pani troszkę odetchnąć i odpocząć.
Przesyłam ciepłe myśli,
Nadia