Jestem w trakcie lektury "Moich rozmów z dziećmi". Abstrahując od tego, że lektura tej ksiązki jest niesamowita: dostarcza mi i śmiechu, i radosnego optymizmu, ale także łez (tak, tak!) i ciągłych wzruszeń, jestem poruszona po przeczytaniu ostatniego rozdziału książki. Klika lat temu zmarła moja mama i zostałyśmy z siostrą we dwie: ja miałam wtedy 25, moja siostra 26 lat, nasz ojciec zmarł jak bylyśmy nastolatkami. Zorganizowałysmy pochówek, została kwestia zaprojektowania pomnika. Kilka, no może 4 miesiace po Jej smierci nadszedł już czas ostatecznego wybrania projektu i kamienia. Nie mialysmy kompletnie pojecia jaki wybrac. Zdawałysmy sobie sprawe, ze bylo to dla Mamy bardzo ważne, ale za nic nie umiałyśmy wpasć na odpowiedni wzór. Dzien przed ostateczną rozmową z pomnikarzem, przegladalam zapiski zostawione przez Mamę: jakieś notesy, portfel, karteczki... I nagle zobaczylam list, ktory Mama napisała rok wczesniej ( była data ), gdzie ze szczególami opisała jak ma wyglądać jej nagrobek: co ma byc napisane, jakiego kamienia użyć, jak oszlifowac płytę... Czy to nie dowód głosu zza grobu? Czy nie wierzyc w życie pozagrobowe? Przeciez termin znalezienia tego listu (klika dni pozniej byłoby za pozno ), problem, jaki mialysmy z wlasciwa oprawą nagrobka i ten zbieg okolicznosci wogóle, jest zdumiewający. Ja wierzę w życie pozagrobowe i w to, że Rodzice są przy mnie cały czas. Codzień o nich myśle i tęsknię tak bardzo... i wiem, jetem pewna, że po śmierci sie spotkamy