…dla Hucuła nie ma życia jak na połoninie…”
– czyli na „zielonej Ukrainie"
Parę słów, o tym, gdzie mieszkamy w Jaremczy…
Trafiliśmy do Rodziny wielopokoleniowej, od lat zamieszkującej ten sam dom, rodzinny
od stuleci z ukraińskimi korzeniami… ale…
- prababcia żyła w czasach monarchii austryjackiej, była Austriaczką,
- babcia i dziadek, których już poznaliśmy, żyli w czasach panowania Rzeczpospolitej…
byli Polakami,
- ich córka, Wala, / teraz jest tu panią na gospodarstwie/, wraz z mężem Pietią –
urodziła się za czasów radzieckich, … byli Rosjanami…
- synowie Wali, Wołodia i Nikołaj, – urodzili się już w wolnej Ukrainie…
- w jednym domu, z którego nikt nie wyjechał !!! – tylko historia zmieniała narodowość
Mieszkaliśmy w domu młodych Wali i Pieti, (rodzice mieli malutki domek obok),
za tydzień Wołodia – ich syn – się żenił.
Trafiliśmy na bieganinę, krzątaninę, i to było takie swojskie…
Jak jeszcze wspomnę , że Wala, jest nauczycielką muzyki w szkole muzycznej, i że cała rodzina śpiewa,
nawet jak zamiata werandę /dziadek/…
Nikt z nich nie mówił po polsku, nas rozumieli doskonale, ja ich też, no … tylko mM mało mówił
Przyjęli nas tak serdecznie... wieczorami siedywaliśmy wszyscy razem w wielkiej kuchni,
a na stole stały miski z warenykami ...
Wala sama pół dnia kleiła pierożki i to z jakim z nadzieniem!!! …
z bryndzy, kaszy gryczanej, z mięsem, ze szpinakiem, z twarogiem…
tak smacznych NAPRAWDĘ w życiu nie jedliśmy!!!
I tak spędzaliśmy wspólnie wieczory -
- nareszcie mogłam się wypytać o wiele rzeczy, które widzieliśmy tu na Ukrainie,
a których nie rozumieliśmy, mnóstwo spraw nam się wyjaśniło…
... ale najpiękniejsze były … śpiewy, Wala grała na akordeonie i śpiewała,
dziadek nalewał żętycy… a po niej nawet mM zaczął rozmawiać
Po trzech dniach gdy wyjeżdżaliśmy… zabrakło nam słów przy pożegnaniu!!!