Wracam do naszego wędrowania po Ukrainie /wrzesień tego roku/
czwarty dzień we Lwowie
„Rozłączeni - lecz jedno o drugim pamięta......”
Dzień - który spędziliśmy na Cmentarzu Łyczakowskim, prawie sześć godzin zadumy, i to, że padał deszcz,
że chodziliśmy od jednej do drugiej alejki, bez planu, ot, tak,
przed siebie, że padał deszcz, w tym miejscu dosłownie był to święty deszcz, deszcz, który z nami rozmawiał,
i to, że byliśmy dosłownie sami .....
.....szczęście, że byliśmy tu w taką pogodę,
.....już na zawsze będę widziała TO miejsce..... płaczące.
Nieco zmęczeni wpadliśmy do domu /toż to dziesięć minut piechotką/, ciepłe jedzenie plus herbatka
od p. Izabeli ogrzało, tak, że ku zdumieniu domownikom,
my znowu buty zakładamy, musimy...tłumaczymy.... i "do pobaczenia"
Oczywiście dalej pięknie pada. Marszrutka wiezie prosto na Rynek,
lecimy do Ratusza, schodami na czwarte piętro, tu kupujemy bilety
i schodami do góry , ponad 300 stopni, wysoko - 65 metrów......
jesteśmy na wieży Ratuszowej i stąd oglądamy panoramę miasta.
Ale my widzimy tyle co wyłania się z mgły, dodatkowo wieje silny wiatr,
nawet siebie nie słyszymy, mimo to warto było się tu wdrapać.
z góry patrzymy na pomnik naszego Adama Mickiewicza
potem jeszcze wałęsamy się po zaułkach,
.....po Rynku
....po Prospekcie Swobody – reprezentacyjnej ulicy
... jemy smakołyki w malutkiej knajpce, do której zwabiła nas
z ulicy muzyka, dziewczyna z chłopakiem, skrzypce i saksofon ....
a nad naszymi głowami takie freski...
Ostatnie nasze -miejsce we Lwowie - to poklepanie Adasia,
czyli runda wokół pomnika Mickiewicza .... do widzenia Lwów!!!!
z tyłu pomnika kartusz z herbem Rzeczpospolitej.
A potem i w nocy padało i rano też .... wymiękamy!!!,
/według p. Izabeli tu jest tak często, jak zacznie padać, to amen -
miejscowi nazywają taki ciągły opad "pęcherzem moczowym"/
.....
piątego dnia wyjeżdżamy ze Lwowa.......
Wybieramy najprostszy wariant, czyli ulicą Łyczakowską za miasto,
aby nie przebijać się przez centrum, jesteśmy na drodze na Tarnopol,
droga normalna, szeroka, bez dziur, prawie gładka,
no a przede wszystkim prosta prosta prosta ........ widoczność na kilometry w przód.
Po parunastu km cud - jak dla nas!!!! - przestało padać, jest sucho i jest słońce- uffff, nareszcie ciepło.
Jedziemy teraz absolutnie w nieznane i tak będzie już każdego dnia.
Mapa i przewodniki i nasze oczy to odtąd nasze drogowskazy.
Czytamy w przewodniku co tu mamy w okolicy, acha, zaraz będzie -
Złoczew
..za czasów Zygmunta Starego właścicielem Złoczowa był
Władysław Sieniński, od 1592r Marek Sobieski - dziadek króla Jana III.
Wnuczka króla Maria Karolina de Bouillon sprzedała swe dobra wraz
ze Złoczowem księciu Michałowi Kazimierzowi Radziwiłłowi zwanemu "Rybeńko".
Po nich rządziła tu rodzina Sapiehów.
Zjeżdżamy z głównej trasy, /i przy samym wjeżdzie do miasteczka są dziury w jezdni..... nareszcie
) / ....... jesteśmy w rynku,
dosłownie na ulicy.....handel wszystkich ze wszystkimi,
kupujemy owoce, zasięgamy języka gdzie tu zamek....
mamy szukać na krańcu miasteczka.
tu czy nie tu? z drogi prawie niewidoczny, ale widzimy wały ziemne,
jakiś wystający za nimi czerwony dach. Idziemy wzdłuz murów. Na rogach oglądamy wieżyczki strażnicze
/jest ich pięć/, na nich wyryta data 1634 i herby Sobieskich i litery JSKKSK -Jakub Sobieski Krojczy Koronny Starosta Krasnostawski.
Wysoka trawa, chaszcze i nikogo dookoła, myśleliśmy, że to wszystko
co zostało z zamku. Ale dobrze, że nie zawróciliśmy,
bo doszliśmy do mostu zwodzonego i bramy.
Pukamy pukamy i brama się otwiera, pani zaprasza, za bilety płacimy 3,50zł i już stoimy na dziedzińcu
rezydencji Sobieskich, którą zbudował Jakub Sobieski,
ojciec króla Jana III Sobieskiego,
tu też urodził się brat króla, Marek Sobieski.
Każde nasze wejście do środka ... przybiega dziewczyna, otwiera drzwi, zapala światło,
a potem od razu gasi i zamyka, widać, że nie za wiele tu odwiedzających.
W środku oprócz kominków, obrazów i zdjęć nie ma za wiele do oglądania.
Na dworze parę młodych ludzi, jedni polerują posągi, inni tworzą ogród
- właśnie sadzą kwiaty. Przysiadamy się na kamieniach, wypytujemy
... w czasie wojny było tu więzienie, gestapo, a potem ruscy jeszcze doniszczyli....
dopiero od paru lat wszystko się tworzy od nowa....
Polacy pomagają..... /(jakoś miło na duszy)/
Zdajemy sobie sprawę, że oglądamy początki powstawania czegoś
pięknego, tu gdzie trawa i chwasty powstaną alejki, fontanny, staną posągi
Obok głównej rezydencji stoi okrągły pałacyk tzw. chiński, zbudował
go Jan III dla swojej ukochanej Marysieńki, w środku oglądamy bardzo ciekawe przedmioty przywiezione z wojennych wypraw na Daleki Wschód.
znajdujemy jeszcze tablicę mówiącą o strasznych wojennych czasach w tym miejscu
i z wałów oglądamy panoramę miasteczka Złoczew
Pierwszy kontakt z Wielką Historią za nami, Sobiescy zaczynają nas interesować
zmieniamy więc kierunek jazdy i zmierzamy do Oleska, miejsca,
gdzie urodził się nasz król - Jan III Sobieski.
Cieszymy się z pięknej pogody i z muzyki co płynie z taśm - zakupione "kozacze dumki" idealnie łączą się z krajobrazem,
a krajobraz bezkresny...... same pola pola pola!
/radio mamy zepsute, działa tylko magnetofon.....
nie dochodzą żadne wieści, i tak będzie przez cały urlop ...
czyli my poza zasięgiem naszego, tamtego świata,
teraz naszym światem jest Ukraina/.
Jedziemy, gdy nagle drę się - o Boże! co to??????
dosłownie przy drodze wyrasta takieeeeeeeeeeeee cudo!
co to za piękna budowla????
otwieramy furtkę w ogrodzeniu /siatka/, trawa do kolan... podchodzimy bliżej, czytamy w przewodniku, gdzie jesteśmy:
Podhorce
-
miejsce jednej z najwspanialszych niegdyś rezydencji sarmackich,
a my stoimy przed kościołem zamkowym św. Józefa i Podniesienia Krzyża
z XVIII w. wybudowanym na zamówienie Wacława Rzewuskiego,
jest to kopia słynnej 'Basilica di Supergi', znajdującej się w Turynie we Włoszech.
Oryginalny, okrągły z kopułą , zdobiony przez ogromne korynckie kolumny, attykę zdobią barokowe figury świętych, podobno takie
same jak na Bazylice św. Piotra w Rzymie.
Oczywiście do środka wejść nie można, ani żywej duszy dookoła, taka tu ciszaaaaaaaa
Ogromnie by było żal, że TAKIE cudo skazane jest na zatracenie, .. a może nie? Oby!!!
Oglądamy, zaglądamy, siadamy na jakimś kamieniu i podziwiamy,
nie chce się stąd odchodzić.
PODHORCE
Prosto w lini od Kościoła, po przejściu przez drogę, widzimy Aleję obsadzoną lipami,
na jej końcu stoi ogromna budowla
idziemy aleją i czytamy w przewodniku:
....
Pałac-forteca Koniecpolskich i Rzewuskich z XVII wieku, wspaniale położona na skraju wzniesienia, które opada tarasowo w stronę Wołynia.......
Ostatnimi właścicielami tutejszych dóbr byli Sanguszkowie. W pierwszych dniach II wojny światowej część wyposażenia wywieziona została do Rumunii, a dalej przez Europę dotarła do Brazylii, gdzie istnieje fundacja Sanguszków.”
przed murami witają nas ...... krowy!!!!
brama oczywiście zamknięta, pukanie nic nie pomaga, więc pozostało nam obejście pałacu,
widzimy, że zamek oplatają rusztowania, znaczy trwa remont, słyszymy ze środka hałasy,
no i pięknie, że taka pamiątka historii zostanie uratowana
Z zamku piękny widok na rozległą równinę, a w zasadzie na bezkresny step, gdzie Podole styka się z Wołyniem; horyzont majaczy w odległości ponad 30 km!
Tu naprawdę fizycznie, dosłownie, czuje się, czym jest bezkres kresowego krajobrazu
Schodzimy z zamku w dół ,widzimy pozostałości ogrodów, bardziej oczami wyobraźni,
bo wszystko straszliwie zaniedbane, ale może kiedyś i tu odtworzą królewskie ogrody.
ciekawostki:
-
w Podhorcach urodził się 15 grudnia 1772r Euzebiusz Słowacki, ojciec poety Juliusza
-
Podhorce i ten zamek posłużyły do realizacji zdjęć do filmu „Potop” J. Hoffmana,
w tym wypadku „grały” one Radziwiłłowskie Kiejdany...
/.......jeszcze nie raz znajdziemy się na szlaku „Ogniem i mieczem”....../
no więc mamy następne Wielkie, historyczne nazwiska...
Koniecpolski, Rzewuski, Sanguszko –
ole!!! no to teraz
jedziemy do Oleska!!!
cdn......