Kochani, dzięki, że to przeczytaliście, może i to też WAM się uda?? POZDRAWIAM
„Rozłączeni - lecz jedno o drugim pamięta......”II odcinek serialu
- no to stoimy na Lwowskim bruku.....- wskakujemy do hotelu „Lwów” i się rozpytujemy – jest pokój dwuosobowy?
jest...cena? 200 Hr (hrywni – czyli ok.120zł)......dzięki, może tu wrócimy....
Wracamy na ulicę, jakby co, mamy już gdzie spać.....możemy iść w miasto.
tylko czy auto może tu stać?......mój M idzie się rozpytać do stojącego obok taksówkarza,
wraca z miną i tekstem, on.....nic nie zrozumiał!!!
Idę więc ja........pytam się – auto może tu być? no, da.........
a Rynok gdzie? .......tu pan macha ręką przed siebie......
a daleko? ..........niemnozka.....
No to zakładamy małe plecaki i prosto przed siebie........
Na chodnikach ludzi tłum, ale jeszcze większy na ulicy......dwa pasy wte i wtamte....
ciągły, pędzący sznur i ........co rusz ....klaksony (o nich tu będzie dalej)......
Idziemy, pytam się mojego..... co ty gadałeś do tego taksówkarza?
on przecież wszystko rozumiał.....
no zapytałem się....czy tu obowiązują karty postojowe?????
no....szkoda, że o parkomaty się nie pytał....
Głowy nam latają na wszystkie strony, domy, domy...kamienice.....
przed nami widzimy jakiś tłum, co tam się dzieje?
podchodzimy, zdziwienie.........nie rzeczywiste obrazy,
w tłumie sama młodzież,...pytam się, co tu ?
kręcą film...........to nasi aktorzy........a to ...OPERA!!!!!
no to stoimy przed ............OPERĄ.....legendą LWOWAabsolutnie nie pasuje nam taka dekoracja, wrócimy do niej następnego dnia,
(a z ta ekipą filmową będziemy się ciągle mijać)
Idziemy dalej........(nie patrzymy w mapę, ani w przewodnik)....
jakiś pomnik nam wyrósł, a pod nim ..............książki
Arsenał Królewski w tle i pomnik pierwszego ukraińskiego drukarza, Iwana Fedorowa
chyba takie obrazki .........każdy z nas zna z naszego podwórka....obrazki sprzed lat!!
zaglądamy, oglądamy i książki i ...ludzi
acha.........ktoś tam jeszcze gra na skrzypkach......no swojsko!
Widzimy po drugiej stronie ulicy wysokie wieże kościoła, idziemy....
ale jak tu przejść na druga stronę????
auta jadą, jadą.....ludzie przechodzą między nimi.....
nie ma rady, trzeba zamknąć oczy i ......przejść, my omijamy auto, inne nas, tak na zmianę,
nikt się nie zatrzymuje, bo ktoś idzie....... i do tego non-stop klaksony
(acha..........stoi tu znak drogowy - przejście dla pieszych)
.......tak będzie tu naokrągło przez wszystkie dni.......(to co we Włoszech, to psikuś przy tutejszym ruchu)
Strome schody, wysokie stopnie prowadzą nas do cerkwi
sw. Michała Archistratega (tj. Archaniola).
nad drzwiami wejściowymi
dużo tu będzie zdjęć, obrazków z kościołów, różnych religii......
nie ma to nic wspólnego, z naszymi poglądami, z naszą wiarą czy jej brak....
jesteśmy w kraju, w mieście.........gdzie Wschód i Zachód stanowił jedność....
na jednej ulicy obok siebie stoją stoją synagoga, cerkiew, kościół......
ludzie szli Razem jedną ulicą - do różnych świątyń, wracali Razem jedną ulicą
zdjęcia z cerkwi bez komentarza
nasza, pierwsza cerkiew, w której trwała msza........
patrzymy, chłoniemy, czujemy.........uczymy się BYĆ tutaj....
zaczynamy od zapalania świeczek
Każdorazowe wyjście z półmroku na słoneczną ulicę szokuje,
nie chce się nawet rozmawiać.......idziemy coś zjeść.
Rozglądamy się po napisach, szyldach, boczna uliczka, wchodzimy, pięc, sześć stolików,
przy jednym ktoś siedzi, siadamy w fotelach koło okna.....podchodzi pani z kartą...
- mówmy, my pierwszy raz na Ukrainie, się nie znamy, ale........
barszcz jest? a warenki są?..........
uśmiech u pani (widać, standart turystów)....
No i czas na sprawdzenie warunków w ......wc
(przed wyjazdem naczytani i nasluchani o tutejszych warunkach,
a raczej o ich absolutnym braku)
no no no - „załamka totalna”.........marmury, lustra, woda gorąca, pełny full....
..... wcinamy BARSZCZ (nie nazywa się tu ukraiński? phiiiii)
i warenki (pierogi - to narodowe, tutejsze jadło)........
kawę dostajemy w filiżankach (plastiki wyszły???? czy co??) i jeszcze dwa cukierki
(płacimy za wszystko niecałe ....20zł)
Najedzeni, z energią ruszamy na Rynek.... ktoś leci za nami i woła,
pani niesie nasze czapki, co zostały na fotelach...... dobra kobitka!
Jest godzina 14, a o tej zaczyna działać
Towarzystwo Kultury Polskiej odnajdujemy budynek z numerem 17
to ten budynek, ciemny na dole, jasny na górze, Towarzystwo....okna na drugim etarze
wchodzimy do klatki, na schody........o rany!! jak tu obskurnie,,,,,, SZARAWO
pukamy, wchodzimy.........długi korytarz i cały zastawiony książkami,
leżą na podłodze w stosach po sufit....drzwi otwarte do pokoju,
siedzi pan z panią....my z Polski, chcemy pomocy w noclegach.......
...witamy, zapraszamy......- tam w pokoju obok do pani Basi,
idziemy do pani Basi......... nocleg? co chcemy, gdzie.....
my autem, nam obojetnie, ale.....chcemy do POLSKIEJ Rodziny....
Pani Basia dzwoni, tu, tam........i tak ....do Pani Izabeli trafimy,
tam będziemy mieć cudnie, bo p. Izabela, to ho ho......
no i tydzień temu odremontowała łazienkę......zaraz po nas przyjdzie jej córka,
mamy usiąść i poczekać......
Siedzimy, gapimy się na to co tu sie dzieje, a dzieje.......
Wchodzi pan z pierwszego pokoju (wiemy, już że to szef) i prowadzi dwie panie – (obie panie tu urodzone we Lwowie, wyjechały jako dziewczynki.....są po raz pierwszy od tamtych lat jedna z Anglii, druga z Kanady)
- otwiera świetlicę Towarzystwa (pokój ok. 20metrowy).........opowiada
(wchodzimy i my, słuchamy, patrzymy)
od lat walczą z władzami o nowe lokum, o lepsze warunki.....bez skutku (my dla nich ciągle ....okupanci!!!...),
inne Towarzystwa mają lepiej....
opowiada o chórze (w poniedziałki czyli dzisiaj tu wieczorem jest próba), o pomocy z kraju, o ludziach tu mieszkających -
co dwa tygodnie mają swoje spotkania, trzymają się ze sobą!
na ścianach zdjęcia, pamiątki z polskich miejsc
Słowacki - duma ICH wszystkich
.....w międzyczasie:
- zajrzał chłopak z Tarnobrzegu, szukał jakiś wiadomości o Polach,
chce napisać o nich w swojej gazetce..... dostał gazetę lwowską,
(my też dostaliśmy....)
- pani z córką po prośbie (bezbłędnie mówią po polsku),
żeby napisać, że są i działają w Towarzystwie, starają się o wizę...
i muszą czymś motywować
- pan chce założyć oddział Towarzystwa w swojej okolicy......
musi być 20 osób, muszą mieć polskie korzenie....i otrzymają pomoc
- a my myśleliśmy, że to Towarzystwo.....ku spokojności, a tu ruch.......
dziękujemy pani Basiu i panie Romanie!!!
bo oto wchodzi pani RITA, córka pani Izabeli..... lecimy na ŁYCZAKOWSKĄ.......
będziemy mieszkać na legendarnej ulicy.........
ŁYCZAKÓW......no to sobie popisałam............