Przyszedł maj. I obudziły się barwne motyle. Niebezpieczną namiętnością wypełnione. Gdzieś między jawą a snem grzeszne spojrzenia zastygły. Między kotem śpiącym w kominie, a filiżanką kawy rozpuszczalnej z cynamonem, koniecznie z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru. Przy wspólnym stole. Gdzieś. W pół drogi pomiędzy. Grzecznie wsłuchana, w końcówki wersetów, mijałam znaki ostrzegawcze. Nic to - nieważne.
Nieprzyzwoite piosenki niosą się po głowie jak wspomnienie po tych wzgórzach, co za oknem. Kolorem oczu maluję nocny pejzaż. Boisz się moich słów? Słów, o które tak się upominam.
Namiętność.
...
...
...
Równie naturalna jak wzór tworzony przez pyłek na skrzydłach motyla.
Deszcz. Deszcz. Deszcz. Jakby miniony weekend z raju wypożyczony był.
"Więc dlaczego cągnie mnie porą bzów, pierwszych bzów,
By mnie mogły dłonie twe objąć znów, tulić znów.
¦nię, że mnie w ramionach trzymasz i obietnic szepczesz sto,
których nigdy nie dotrzymasz. Nie dotrzymasz nigdy, bo... "
Może jednak zostaniesz? W smaku cytryny...