Droga Pani Krystyno,
przesyłam felieton mój o malarstwie:
Sztuka malarska i jej płody
Malarstwo. Choćby nie wiem jak dynamiczne zawsze pozostanie zamknięte w płóciennej klatce bezruchu. Dlaczego? spytasz. Otóż, nawet gdy na obrazie panuje zamęt, mnogość postaci, zdarzeń to jego akcja nie posunie się nawet o sekundę. Pozostanie on w swojej chaotycznej statyce. Gdy malarz wieńczy dzieło pędzlem, może je równocześnie rujnować umysłem, dopowiadając do dopiero co skończonej sceny kolejny akt. Z gruzów namalowanego obrazu wyłania się nowe wyobrażenie, bogatsze. Czyli tworzenie w malarstwie miałoby się ograniczać do fotografowania ekspozycji wyobraźni? Nie, nie powinniśmy malarzom odbierać wszystkiego, spychając ich na margines dokumentalistyki, li tylko portretowania wyobrażeń, bo niekiedy kryje się w ich działalności artyzm. Ale co malarz powinien uczynić aby owy artyzm wykrzesać? Myślę, że odrzucić szlifowanie rzemiosła, wzbić się ponad techniki, sposobiki, poszybować ponad „sztuką”, modami. Czyli w pierwszej kolejności uświadomić sobie ograniczenia jakie kryje w sobie pędzel, następnie je ujarzmić. Jak? Jednym z ograniczeń jest wspomniana wcześniej statyczność. Aby obalić ten mur należałoby uczynić tematem dzieła zmagania formalne z tą zaporą. Najlepiej uderzyć w samo sedno obnażając ograniczenia sztuki malarskiej. Zrobić tak, aby z jednego obrazu wysypywał się kolejny, aby monstrualny olbrzym mógł za chwilę przeistoczyć się w małą, szarą mysz, którą z kolei w dziób natychmiastowo pochwyciłby kruk, i z tego ptaka uczynić epicentrum fresku. Lecz takie rozwiązanie nie zagrzebałoby problemu, jego impotencja z góry go dyskwalifikuje. Gdzie więc nadzieja aby malarstwo było sztuką żywotną? Może malować rzeczy, które i tak są unieruchomione. I tu otwiera się perspektywa ilustrowania pewnych obserwacji odnoszących się do stagnacji wszelkiego rodzaju: moralnej, intelektualnej, kulturalnej czy mentalnej. Pędzel może równo chlastać każdego, muszka spojrzenia artysty może wybrać za cel wręcz całą społeczność i oddać jej ironiczny, groteskowy rys. I taką twórczą drogą kierował się Jerzy Duda-Gracz, nazwisko znane z afisza białostockiego ratusza. Wykręcił wszystkie śrubki z żelaznej konstrukcji technik malarskich, kanonu, zburzył ją i zbudował własną budowlę, wspaniałą. Krogulcze postacie z wybebeszoną na twarzach duszą, plugawe otępienie odciskające się w oczach. Przyklaskiwanie tępocie rządowych przywódców i hierarchów kościelnych, obłuda i zakłamanie – to Duda-Gracz bezlitośnie oddaje w swych szkicach, miniaturach, rysunkach. Postacie z blejtramów są ociemniałe. To tłum głuchych ślepców, ale nie niemych. Ze swych ust zamiast wyrazów wypluwają obciekające śluzem pluskwy, furkocące chitynowymi skrzydłami i rozbijające się o ścianę innych fanatyzmów, wyprodukowanych przez kolejnych polskich radykałów. Zatwardziali rodacy, z których sączy się trucizna mizantropi i dewocji. Malarz zajmował się społeczną i jednostkową brzydotą, był turpistą. Bezceremonialnie demaskował bezecność kamuflowaną fałszywą przyzwoitością, zgorzknienie ekspedientek okopane za przyklejonym uśmiechem, zdzierał maski, sztuczne fasady. Ale był malarzem, więc już samo osadzenie w tej dziedzinie sztuki osłabiało ładunek dzieł. Napawanie się estetyką prowadzi w prostej linii do egzaltacji. A po równi pochyłej stacza gust do podziwiania kreatur, które z założenia mają gorszyć i brzydzić. Impotencja nieodmiennie wpisuje się w płodny w kolory obraz.
Dlaczego więc nie odrzucę malarstwa jako coś bezużytecznego i niedoskonałego? Bo niewątpliwie posiada swoje zalety. Pozawala zatopić się w wykreowanym przez artystę wyobrażeniu, nasiąknąć nim, i wreszcie wyłowić z niego rzeczy przydatne. Pozwala na kontemplacje tylko jednej myślowej sekwencji, można do szczętu pogrążyć się w najistotniejszym obrazie, zjawisku. Ale czy to wystarczy by uczynić z tego szum, zachwycać się i bić pokłony? Nie odpowiem na to pytanie, bo jak filozofowie lubuję się w pytaniach pozostawionych bez odpowiedzi. Rozkoszuję się w potrącaniu kwestii istotnych by je rozjuszyć i takimi pozostawić. Teraz ty, drogi czytelniku, się z nimi zmagaj!
Pozdrawiam, Michał.