Fragmenty pamiętnika mojej Matki. Syberia.

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

Fragmenty pamiętnika mojej Matki. Syberia.

Postprzez Marysia So, 27.08.2005 21:11

Lwów, styczen 1945 r.

Dla mnie i dla mojego syna nadszedł tragiczny dzień 9 stycznia 1945 roku. Rankiem wyszłam z domu po mleko, dziecko jeszcze spało. Po drodze spotkałam rejonowego, który pokazal mi nakaz aresztowania. zapytałam go: za co? Powiedział, że do wyjasnienia pewnych spraw. Przeprowadzil w moim mieszkaniu rewizję i kazał mi iść razem z nim na komisariat. Uważałam, że nic złego nie zrobiłam, że pójde wyjaśnic o co chodzi i zaraz wrócę. Mojego męża Niemcy zabrali na roboty, więc myślałam, że ta sprawa jest z nim związana. Niczego złego jeszcze nie przeczuwając zostawiłam na chwilę dziecko samo w domu i poszłam z rejonowym. Komisariat byl na ulicy Marcina, niedaleko mojego domu. Po przesłuchaniu zostałam aresztowana, za nic, za to, że byłam Polką. Dziecko, wówczas 6-letnie zostało wypędzone z domu przez rejonowego, mieszkanie zostało zaplombowane. Mały Zbysio nie wiedząc co począć zapłakany poszedł na drugi koniec Lwowa do babci. Rano, przez okno aresztu zobaczyłam zapłakaną moją matkę z synem pod komisariatem. Nic nie mogłam zrobic, oni mnie nie widzieli....
Okazało się potem, że w tym czasie rozpoczęły się masowe aresztowania we Lwowie. Były pełne więzienia i komisariaty. Pytali o niestworzone rzeczy, podawali nazwiska, których nigdy przedtem nie słyszałam. Zarzucali mi, że mój mąż uciekł z Niemcami. Nie pomogły tłumaczenia, że mojego męża Niemcy wyzwieźli na roboty, wiedziałam tylko tyle, że pracował gdzieś na torach kolejowych w roku 1944 i do dnia mojego aresztowania nie wiedziałam, czy zyje albo gdzie się znajduje.
W komisariacie przetrzymywali mnie przez dwa tygodnie, pozwolono mojej matce przynosić mi jedzenie, ponieważ nie dawano nam jedzenia tam wcale. Pod oknem celi, w której siedziałam stało moje dziecko, płakało, a ja nic nie mogłam począć, serce pękało mi z bólu.
22 stycznia 1945 r. wyprowadzono nas, więzionych na dziedziniec komisariatu, poustawiali nas czwórkami i wyprowadzili na ulicę. Wówczas ujrzałam moją siostrę z moim synem...płakali okropnie. A nas prowadzono, jak skazańców pod konwojem na ulice Jachowicza do więzienia. Tłum ludzi szedł za nami, ci ludzie to byli bliscy uwięzionych. Gdy stanęlismy pod więzienną bramą mój syn wyrwał się siostrze i pobiegl do mnie, zdążył mnie złapać, a juz konwojent odepchnął go karabinem. Płacz. Ból straszny. Więzienna brama się zatrzasnęła za nami.
Tam dopiero zobaczyłam jak wyglada cela wiezienna. W kącie stała beczka na odchody, smród, ludzi napchanych jak śledzie. Okienko wysoko za kratami. Jedni siedzą spojkojnie, sa w szoku, inni wyją, co z nami będzie? Co mysmy zrobili złego?
Moje miejsce było przy tej nieszczęsnej beczce. ale nie to dla mnie było ważne, ciągle miałam przed oczamii obraz mojego syna, którego konwojent odpycha karabinem.
Brud, wszy, brak jakichkolwiek warunków sanitarnych, miesiączka, tragedia. Brak wody, mydła, środków opatrunkowych. Po jakims czasie kazano mi sprzatac inne cele. Nawet byłam zadowolona, bo chociaż mogłam mieć kontakt z wodą. Wzięli mnie do mycia cel, gdzie przebywali mężczyźni. W czasie, gdy ja miałam myc ich celę oni zostali wyprowadzeni na dziedziniec. Któregos dnia czekałam z wiadrami, aż wejdą do celi. Na końcu szło jakis dwóch skośnookich, którzy złapali mnie za ręce i zaczęli wciągać do celi. Darłam się okrutnie, strażnik walił ich kluczami po rękach, aż mnie puścili...
23 lutego nocą wyprowadzili nas z celi i pod konwojem zaprowadzili do lagru na ulicę Pełtewną. Tam bylismy tydzień. Po paru dniach przyszedł ofiecer rosyjski i zapytał, kto chciałby wstąpic do polskiej armii? Było bardzo dużo chętnych, on spisal dane i na tym się skonczyło. Po trzech dniach wyprowadzili nas na dworzec czarnowiecki. Był to wówczas dworzec towarowy we Lwowie. Załadowali nas do bydlęcych wagonów i na następny dzien transport ruszył w nieznane. Zza okien domów widziałam ludzi za firankami, przygladali się co się dzieje. Z wagonow słychać było jeden płacz. Pociąg ruszył. Wiedzieliśmy, że ostatni raz widzimy nasz ukochany Lwów. A w nim naszych najbliższych. Ja w wysokiej gorączce leżałam na podłodze wagonu. Pociąg wjechal na stację Podzamcze, przez szparkę w deskach wagonu widziałam mój dom. Serce pękało. Co będzie z moim dzieckiem?
Pociąg jechał, jechał, rzadko się zatrzymywał. Aż dotarliśmy na Donbas, do stacji Maniołka. Był już 7 marca!
Wyładowali nas jak bydło i wprowadzili do lagru.
Podczas tej długiej podróży dostawaliśmy raz dziennie kawałek chleba i małą rybkę, którą Rosjanie nazywali silotka. Dawali też odrobine wody. Tak wyglądało nasze całodzienne wyżywienie.
Lagier byl ogromny, ogrodzony drutami, co parę metrów wyżka z konwojentem, który nas pilnował. ¦niegu olbrzymie zaspy, zimno. Dzienna racja to trochę zupy z liściem kapusty i 60 dkg chleba. Chleba jak glina.
Na drugi dzien mogłam wyjść na zewnątzr baraku. Zaczęłam strasznie płakać, bolały mnie zęby. Podszedl do mnie oficer rosyjski i zapytał: diewuszka, czewo ty? Powiedzialam prawdę, że bolą mnie żeby. Zaprowadzil mnie do ambulatorium, coś mi dali na usmierzenie bólu. W drodze powrotnej z ambulatorium zapytal mnie, czy uczyłam się w szkole rosyjskiego. Uczyłam się kiedyś, dzieki temu dostałam razem ze starsza panią Rogalską prace w magazynie. Nawet byłam zadowolona, bo inni musieli pracować w kopalni. Potem dowiedziałam się, że ten wojskowy to byl lejtnat Jaworowicz. Był inny, jak pozostali pilnujący nas. Miał może lepsze serce. Mówił mi, że musze być silna, jak chce zobaczyć jeszcze keidykowiek swoje dziecko. Podobno jemu zamordowali żone, jego syn byl w domu dziecka. Może dlatego był bardziej ludzki. Tak przepracowałam w tym magazynie do 9 maja 1945 roku. 9 maja wyprowadzono nas na plac lagru i ogłoszono, że wojna skonczona, ze ruscy zwyciężyli. Zapytano nas, czy mamy jakies pytania. Więc ja się zgłosiłam i zapytałam, to kiedy wracamy do naszych domów? Więc ten, który nam oznajmiał koniec wojny powiedział: w żopu pojediesz, nie damoj. Nada rodinu wostanawiat.
Na drugi dzien kwalifikowano nas do rodzaju pracy, jako, ze byłam młoda, dostałam najwyżsżą kategorię zdrowia, zdolna do ciężkich robót. Miałam wtedy 26 lat. Zatrudnili mnie na 13-tej kopalni. Cięzko pracowałam przy wydobywaniu kamienia z kopalni. Plecami wywracałam wagoniki pełne kamienia i błota. Na nogach pojawiły sie okropne żylaki. Plecy granatowe od sińców. Przy koncu czerwca 1945 roku nasz obóz zlikwidowano i piechota pogano nas do miejscowości Park Komuna. Byl to obóz męski. Byli tam Rumuni, Czesi, Japończycy i Niemcy. Bylismy tam w lagrze przez trzy tygodnie. Tamte kopalnie wydobywały węgiel, pracowały tam na dole konie. Pracowalismy tam po 12 godzin przy wydobywaniu węgla, w okropnych warunkach. Brakowało jedzenia, byłam ciągle głodna.
Woda, mydło były racjonowane.
Po trzech tygodniach przerzucono nas do więzienia w Starobielsku. Przyjechalismy tam nocą. Rano, gdy przejasniało zobaczyłam na ścianach tegoż więzienia polskie napisy. Napisy wyryte drutem, czy nie wiadomo czym, na ścianie: zabierają nas stąd nie wiadomo dokąd - tu byli Polacy. Były nazwiska i rangi ofiecerów.
Nasze ubrania zabrano do dezynfekcji, tam spalono moje jedyne buty. Zostałam w ten sposób bosa. Na dworze mróz, a ja nie mam butów. Moja koleżanka dała mi kawałek jakiejś starej kołdry i nią owinęłam nogi. A nas pognano naprzód. Mróz, ludzie tamtejsi, jak nas widzieli, płakali....
Potem załadowali nas do wagonów towarowych i pociąg ruszył w nieznanym nam kierunku.
Nogi mialam przemarznięte, nasikałam na nie, myślałam, ze wówczas będzie mi cieplej, ale było jeszzce gorzej....
I tak wylądowalismy w Dnietropietrowsku. Na górze, wysoko więzienie, olbrzymie. Poupychali nas do cel, pełno ludzi wszędzie. Jedni się modlili, drudzy przeklinali.
cdn.
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Postprzez rayen N, 28.08.2005 13:54

Daj to wszystko Marysiu na rosyjski!...
rayen
 
Posty: 996
Dołączył(a): N, 27.02.2005 17:35

Postprzez Cletoris Veritas N, 28.08.2005 18:36

Boze..... Wydaj to
Avatar użytkownika
Cletoris Veritas
 
Posty: 5334
Dołączył(a): Pn, 04.04.2005 15:32

Postprzez rayen N, 28.08.2005 19:04

może aro ma rację?
rayen
 
Posty: 996
Dołączył(a): N, 27.02.2005 17:35

Postprzez Cletoris Veritas N, 28.08.2005 19:12

Wlasciwie to nieeeeee !!!!!!
Dziel sie z nami :) To bardzo, bardzo ciekawe.
Avatar użytkownika
Cletoris Veritas
 
Posty: 5334
Dołączył(a): Pn, 04.04.2005 15:32

Postprzez teremi N, 28.08.2005 20:01

Marysiu - bardzo dziękuję
Avatar użytkownika
teremi
 
Posty: 3682
Dołączył(a): Śr, 02.03.2005 09:41
Lokalizacja: Elbl

Postprzez Marysia N, 28.08.2005 21:02

.
Ostatnio edytowano Śr, 28.01.2015 14:12 przez Marysia, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Postprzez Marysia N, 28.08.2005 22:19

cd.cz II.
W celach siedzimy dosłownie jeden na drugim. Na dodatek przyplatały mi sie owrzodzenia na ciele, cały tyłek to jedna rana. Ani siedzieć, ani leżeć. Na dodatek doskwiera głód.
Jednej z koleżanek w dezynfekcji spalili spódnicę. Została w potarganych majtkach. Ja miałam dwie spódnice (sama uszyłam z kawałków szmat), więc dałam jej jedną za porcję przydziałowego chleba. Rankiem po wydaniu chleba przez strażnika, koleżanka przyniosła mi swoją całodzienną porcję, a ja wygłodniała cieszyłam się, że wreszcie chociaz nie będzie mi głód dokuczał. Że moge zjeśc na raz dwie porcje chleba. Ale, gdy spojrzałam na nią, jak siedzi w kącie smutna i głodna, poszłam i oddałam jej ten chleb. Rozpłakałyśmy się obydwie i uściskałyśmy się....
Mijał czas naszej niedoli, nie potrafiłam nawet myślec już o rodzinie, o dziecku, co się z nim stało, został tylko z chorą babcią, 6 letnie dziecko, o męzu, czy zyje....
Nadszedl dzien 24 grudnia 1945 roku. Wieczór, siedzimy wszyscy w milczeniu, każdy myśli o swoich....Od czasu do czasu spoglądamy na siebie ze łzami w oczach. Wtem otwierają sie drzwi celi i wchodzi klucznik. Daje nam garnek zupy i krzyczy: kuszajtie, siewodnia wasz prazdnik. Cieszymy się, zapominając, gdzie jesteśmy.W sąsiedniej celi są Rosjanki. One chociaż mogły dostać paczki od swoich rodzin. I okazało się, że ta zupa, to dar od nich, one zrezygnowały dla nas ze swojego jedzenia......
Nazajutrz wzięli nas do łaźni. Miałam z domu jasiek, siostra przysłała mi do więzienia jeszcze we Lwowie. W jaśku miałam zaszyte zdjęcia męża i synka. Zapomniałam go w łaźni (cały mój dobytek nosiłam ze sobą). Po nas do łaźni weszli ruscy więzniowie, rozpruli jasiek, bo szukali złota. Jak spostrzegłam, że nie mam mojego jaska byłam zrozpaczona, zaczęłam dosłownie wyć, było to wszystko, co miałam.....Klucznik usłyszał mój płacz, dowiedział się o co chodzi i po chwili przyniósl mi same zdjęcia. Jakże byłam szczęśliwa, że je odzyskałam. Mój cały majątek!
5 stycznia 1946 roku
Wzywają nas pojedynczo i oznajmiają, że dostalismy wyrok każdy po 5 lat cięzkich robót na Sybirze. Jesteśmy zmienniki rodiny. Kazali nam to podpisać!
Juz 17 stycznia szykują nas w podróż na Sybir. Raz dziennie dostajemy chochlę rzadkiej zupy i kawałek chleba. Na dworze mróz, my właściwie nie mamy ubrań. Kazdy owinięty jakimis szmatami. Jedziemy pociągiem. 23 lutego pociąg zatrzymuje się na Uralu. Jest święto Armii Czerwonej. Nasi rosyjscy konwojenci świętują. Upili się tak, że o nas zapomnieli. Przez 4 dni nie dostaliśmy łyka czegoklowiek ciepłego, rzucili nam raz parę główek zmarznietej kapusty. W wagonie było nas 40 osób. Po całych dniach modliłysmy się głośno. Nie mieliśmy już sił. Juz nam się wydawał, że tego nie przeżyjemy. Przestaliśmy już mieć jakąkolwiek nadzieję, że kiedys zobaczymy najbliższych.
Pociąg jechał wśród stepów, jeden tylko tor kolejowy, żadnych domów, ludzi....Pustka. Na dworze i w głowach.
Postój w Nowosybirsku. Potem Krasnojarsk. Tam nas wyładowują. Jest 8 marca 1946 roku. A więc w podrózy od stycznia. Wiele ludzi nie potrafi wyjść z wagonu. Jeden drugiemu pomaga, podtrzymujemy się. Dwie kobiety upadają, dostają kopniaki od konwojenta. Ciągniemy je...
I tak piechotą dochodzimy do lagru w Czornogorce. Wprowadzają nas do baraku. Na środku stoi piecyk żelazny, nareszcie ciepło!
Dostaliśmy ciepłej zupy, ludzie leżeli plackiem z wycieńczenia. Rankiem nie mogłam podnieść się ze swojego barłogu. Spuchałam jak beczka. Zanieśli mnie na noszach do szpitala, który był na miejscu. Zajęła się mną lekarka, Rosjanka. Dużo tej kobiecie zawdzięczam. Leżałam w szpiatlu dwa miesiące. Powoli opuchlizna zaczęła się cofać. Potem zrobiłam się strasznie chuda, piersi mi zanikły. Dziwnym trafem ta Rosjanka polubiła mnie i dała mi pracę w szpitalu. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale męskim. Pracowałam tam trzy miesiące. Potem skierowali mnie do pracy na kopalni. Cięzka to była praca, pokład strasznie niski, węgiel rzucało się na taśmę leżąc na brzuchu. Potwm pracowałam przy doprowadzaniu wagonów do płyty, gdzie brała je maszyna na górę. Kopalnia była strasznie mokra, wody było po kostki, butów nie mieliśmy, tylko krótkie kalosze. Nogi były w nich odparzone. Bolały....Moją brygadzistką była Rosjanka o nazwisku Frejlich, bardzo nie lubiła Polaków. Najgorszą pracę zawsze mi dawała. Wyzywała nas "polskije bladi". Ze stoickim spokojem znosiłam jej wyzwiska. Az któregoś dnia nie wytrzymałam, wyzwisk, straszliwej tęsknoty za dzieckiem, mężem, rodziną...i postanowiłam odebrać sobie życie. Gdy zakładali dynamit do wysadzania węgla wszyscy musieli stamtad wyjść. A ja upatrzyłam sobie dziurę, wlazłam tam i czekałam smierci, czekałam by mnie zasypało. Odpalszczyk badał teren czy nikt nie został. A mnie jak na złość zaczął dusic kaszel, usłyszał, zaczął mnie szukać i znalazł. Zbił mnie strasznie po twarzy, skopał. Napisał na mnie raport, groził mi karcer. Nie wytrzymywałam tej pracy. Nie mogłam już wytrzymać. Mój organizm po prostu był wycieńczony. Poszłam do naczelnika lagru, ale on mnie wyrzucił i powiedział, że w lagrze pracy się nie wybiera. Byłam bezradna!
cdn.
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Postprzez MarysiaB Pn, 29.08.2005 02:30

Marysiu - bardzo dziekuje. Czekam na cd.
Avatar użytkownika
MarysiaB
 
Posty: 2848
Dołączył(a): Śr, 02.03.2005 09:22
Lokalizacja: Melbourne

Postprzez kmaciej Pn, 29.08.2005 03:08

...
Ostatnio edytowano Wt, 16.10.2007 02:49 przez kmaciej, łącznie edytowano 1 raz
kmaciej
 
Posty: 421
Dołączył(a): Pn, 18.04.2005 02:13

Postprzez Marysia Pn, 29.08.2005 10:10

Mama nigdy nie żywiła nienawiści do Rosjan. Zawsze nam mówiła, że ważne jest jakim kto jest człowiekiem....
Ostatnio edytowano Śr, 28.01.2015 14:18 przez Marysia, łącznie edytowano 2 razy
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Postprzez krakowianka jedna Pn, 29.08.2005 10:25

Marysiu!
To wspaniale, że dzielisz się "TYM" z nami...

DZIęKUJę!
Avatar użytkownika
krakowianka jedna
 
Posty: 2376
Dołączył(a): N, 27.02.2005 22:44

Postprzez sonja Pn, 29.08.2005 12:26

Marysiu!! Czekam na te wspomnienia, na rosyjski zagladałam, dopiero teraz tutaj zajrzałam............WSTRZĄSAJACE, dziekuje.......pisz dalej.
Avatar użytkownika
sonja
 
Posty: 17740
Dołączył(a): Pn, 18.04.2005 23:50
Lokalizacja: z szarości ...

Postprzez Basia. Pn, 29.08.2005 14:32

Boże jak to czytam to mam łzy w oczach..
Wielkie dzieki że przekazujesz to nam
Avatar użytkownika
Basia.
 
Posty: 35
Dołączył(a): Wt, 19.07.2005 16:11
Lokalizacja: z domu...

Postprzez Marysia Pn, 29.08.2005 17:16

cd.cz.III
Postanowiłam zwrócić się do Foremki. Był to personalny, Rosjanin. Człowiek oschły, miał opinię niedobrego człowieka. Był równiez więźniem tutejszego lagru. Miał dziewczynę, która była brygadzistką w 15-tej szachcie. Siedział koło niej na ławce. Podeszłam do nich, było mi już naprawdę wszystko jedno. Powiedziałam mu, że mam sprawę do niego. Uważnie mnie wysłuchał i o dziwo, obiecał mi pomóc. Nazajutrz jak zwykle stawiłam się do pracy w swojej brygadzie, staliśmy czwórkami, Foremko wyczytywał nazwiska, mojego nie wyczytał. Jak moja brygada wyszła za bramę, kazał mi przejść do brygady swojej dziewczyny. Nazywała się ona Ola Czeredniczenko. Moja poprzednia brygadzistka zrobiła mu potworną awanturę, a ja byłam szczęśliwa, że od niej odeszłam.
Do kopalni chodziliśmy na piechotę 7 kilometrów. Szłam w milczeniu, myśląc, jaki los mnie teraz spotka. Po przybyciu Ola przydzieliła mnie na istakat, gdzie odbiera się wagony z węglem z kopalni, a potem wsypuje się je do wagonów kolejowych. Starałam się jak mogłam, bo bałam się, że mnie odeślą do poprzedniej brygady. Ola po pracy podeszła do mnie i powiedziała, że zostaję. Byłam szczęśliwa. Po trzech tygodniach pracy mój wycieńczony organizm znów zaczął się buntować. Dostałam silnych bóli podbrzusza i znów wylądowałam w szpitalu przy lagrze. Ku mojemu zdziwieniu, Ola i Foremko zaczęli mnie odwiedzać. Zawsze przynosili mi trochę zupy. A raz przynieśli pierwszy i ostatni list od mojej mamy. Po przybyciu do Czarnogorki pisałam wiele listów, ale nie otrzymywałam na nie żadnej odpowiedzi, nigdy. Raz jedyny, raz Foremko przyniósł mi list od mamy. Dowiedziałam się z tego listu, że moje dziecko jest z nimi, że jest zdrowy i cały, że moja siostra urodziła syna. Mama pisała, że wierzy bardzo, że ja wrócę. Pisała mi też, że mają zamiar wyjechać na ¦ląsk, chyba do Gliwic, bo tam już ktoś z rodziny się zatrzymał. Po tym liście bardzo, bardzo zapragnęłam znów żyć. Dni mijały, zdrowie zaczęło się poprawiać. Pewnego dnia, gdy już wróciłam do pracy na kopalni Foremnko przyniósł mi nowinę. Był już rok 1947. Powiedział mi, że organizują wczasy dla ludzi wycieńczonych, dla tych którzy pracowali pod ziemią w kopalni. I że postarał się, bym je otrzymała. Były wtedy silne mrozy, minus 45 stopni C, szyny kolejowe były powykręcane, więc musieli nas odwieźć do miejsca przeznaczenia ciężarówkami. Po dość długiej podróży dotarliśmy do miejscowości Aban. Dużo zieleni, baraki wyposażone w łóżka, pościel, obrus na stole. Na środku piecyk palący się przez całą dobę. Cieszyłam się, że chociaż parę tygodni pożyję w ludzkich warunkach. Tam pozwalano nam kobietom odwiedzać dzieci w domu dziecka. Były tam same sieroty. Pokochałam je bardzo, bardzo się z nimi żżyłam. Na każdym kroku przypominały mi mojego Zbysia.
Dzieci nazywały mnie ciocia Żenia. Gdy musiałam z powrotem wracać do lagru, trudno było mi się z nimi rozstać.
Po powrocie do lagru już nie mogłam wrócić do brygady Oli, ponieważ moje miejsce było już zajęte. Przydzielono mnie na tę samą kopalnię, tylko do innej brygady. Moją nową szefową była śliczna Rosjanka. Była dobrym człowiekiem. Nawet ją polubiłam. W baraku dozorcą była staruszka. Ciężko jej było nosić wodę i myć podłogi. Robiłam to za nią. Ona natomiast gdzieś zawsze wykombinowała dla mnie trochę więcej zupy. Za jakiś czas rozniosła się po lagrze wiadomość, że Polaków mają zabierać z tego lagru. Baliśmy się okrutnie, nie wiedzieliśmy, czy nie czeka nas jeszcze gorszy los.
Pewnej nocy miałam dziwny sen. Otóż śniło mi się, że chodzę po lesie brzozowym ogrodzonym drutami. w pewnym momencie na drzewie na krzyżu zobaczyłam wiszącego Jezusa. Żywego. Krzyknęłam: Jezu, ty też tutaj? Kiwnął mi głową, a ja zaczęłam wdrapywać się na drzewo, by Go dotknąć. Był to dziwny sen, obudziłam się i nie wiedziałam, czy to prawda, czy sen.
3 maja 1948 roku.
Do baraku wszedł wojskowy rosyjski, wywołał mnie, kazał mi zabarć wszystko, co mam i iść z nim. Współtowarzyszki dały mi każda po kawałku swojego przydziałowego chleba. Mówiły, bierz, bo nie wiadomo, gdzie cię prowadzą. Płakały, jak mnie zabierał. Wojskowy zaprowadził mnie do budynku, który stał na uboczu. W środku był jakiś mężczyzna, też Polak. Budynek byl strzeżony i zamknięty na klucz. Co parę minut ktoś do nas przybywał, do południa było pełne pomieszczenie. Byliśmy wystraszeni, nie wiedzielismy, co nas czeka.
Upłynęły dwa dni, a my nie mieliśmy kontaktu ze światem. Następnie rewizja i wyprowadzili nas do wagonów. Nazajutrz pociąg ruszyl w nieznanym dla nas kierunku.
Sami Polacy w pociągu. Dzien za dniem pociąg jedzie, a my nie wiemy dokąd. Siedziałam przy malutkim okienku, pociąg się zatrzymał. Była noc. Zobaczyłam przy wagonie rosyjskiego konwojenta, który palil papierosa. Cichutko poprosiłam go, by dał mi zapalić.
Zaczął po cichu ze mną rozmawiać, byłam przerażona, chyba to czuł. Powiedział mi, że mam się nie martwić, bo jedziemy do Polski. Do jakiej Polski? Nie wiedziałam, że istnieje Polska. Nic nie wiedziliśmy jakie były losy świata po wojnie. W wagonie zrobil się szum, bo ludzie usłyszeli, co on do mnie mówił. Zaczęliśmy się ściskac z radości. Jednak po chwili euforia ustała, bo doszliśmy do wniosku, że on nas okłamuje. Gdy jechaliśmy do Dnietropietrowska, to też jeden oficer dawał nam słowo ruskiego oficera, że jedziemy do Lwowa, a my jechaliśmy wtedy do więzienia.
Po paru dnaich podróży zobaczylismy wagony z napisem Warszawa. To dało nam iskierkę nadziei. Serca zaczęły nam bić mocniej. I tak w tej podróży nadszedł dzien 8 maja 1948 roku. Pociąg się zatrzymał, w naszym kierunku idzie gromadka ruskiej młodzieży. Ze spiewem podchodzą do nas i pytają: diewuszki, kto wy takije? Odpowiadamy, że Polki, że wracamy z Syberii. a oni na to: O, wy polskije bladi! Wy nasz chleb kuszajete. Jedna z wspóltowarzyszek tak się na nich zezłościła, że im goły tyłek pokazała. Bo majtek nie miałyśmy...No to oni obrzucili nasz wagon kamieniami. Transport ruszył, jedziemy dalej nie znając jutra.
2 czerwca 1948 roku.
Pociąg stanął na stacji Brześć. Wyładowują nas z wagonów. W naszym wagonie jest chora z objawami tyfusu. Od razu przyszedl lekarz niemiecki, który mówil po polsku. To on nam powiedział, że z tego koncowego lagru zostaniemy odesłani do Polski, ale na razie musimy przejść kwarantannę. Z powodu tej chorej na tyfus. Inne wagony dalej odjechały, a myśmy pozostali jeszcze dwa tygodnie.
14 czerwca 1948 roku.
Z samego rana wyprowadzają nas z obozu kwarantannowego, jesteśmy na błoniach, każą nam leżeć na trawie. Znów się boimy. Konwojenci z bronią nad nami. Leżymy cicho i nagle na horyzoncie ukazuje się biały samochód. Zatrzymuje się przed nami. Wychodzi z niego dwóch polskich oficerów i krzyczą do nas: czołem rodacy!!!! Ludzie zrywają sie z miejsc, skaczą, krzyczą, płaczą, jakby wszyscy na raz poszaleli.Polscy oficerowie nas uspokajają, mowią nam, że jesteśmy wolnymi ludźmi, że zaraz wsiadamy do wagonów i jedziemy do Polski, która już na nas czeka! Po sprawdzeniu listy, poustawiali nas w czwórki i my ze spiewem na ustach, pierwszy raz od lat, szliśmy na stację. Roześmiani i szczęśliwi, jak nigdy jeszcze w życiu. Załadowali nas do czystych wagonów i razem z naszymi oficerami ruszamy do Ojczyzny!
Myślimy każdy o swoich, ja o dziecku, jak wygląda, jaki jest? Czy go odnajdę? Przejeżdżamy przez granicę, nasze wojska witaja nas serdecznie, okrzyki. My drżemy się na całe gardło: Jeszcze Polska nie zginęła! Radość, łzy!
Biała Podlaska. Na dworcu Czerwony Krzyż. Zabieraja nas na popsiłki, dają jakieś ubrania, prowadzą do baraków. Pierwsze kroki kierujemy do kościoła, podziekować Bogu za szczęśliwy powrót. Przez Czerwony Krzyż wiem, że rodzina jest w Gliwicach, mieszkają przy ulicy Rybnickiej.
Całą noc stoimy cierpliwie w kolejce, by otrzymac dokumenty i paczkę Unra. Otrzymałam przepustke nr340024, menażkę, przybory do szycia,kawałek wędzonej słoniny i herbatniki oraz 2000 złotych. Zaraz kupiłam sobie 2 kg chleb, którego byłam tak bardzo spragniona. Rankiem wyjechałam do Warszawy. Po okazaniu przepustki można było podróżowac po całej Polsce, wszystkimi środkami lokomocji. Do Warszawy przyjechałm wieczorem, nie było pociągu do Katowic, musiałam czekać do rana. Przenocowali mnie w ambulatorium, na dworcu. Rano, juz w pociągu do Katowic ciągle myślałam o moim synku. Co z mężem, co z mamą, z rodziną?
Byłam ciągle wystraszona. Miałam wrazenie, że cały czas stoi za mną konwojent. Nie mogłam uwierzyć w to, że jestem wolna. Że jestem w swojej Ojczyźnie.
Serce bije mocno, już Katowice. Przesiadka, Gliwice. Tramwaj, pytam ludzi jakim tramwajem dojade do ulicy Rybnickiej. Linia nr 1, siedzę w tramwaju, serce skacze aż do gardła. Wchodzę do bramy numer 8, nogi mi się trzęsą. jestem pod drzwiami, tu mieszka moja rodzina. Słysze głos mojej mamy....Cała drżę...pukam i uchylam lekko drzwi. Na łóżku leży moja mama, jest po ciężkiej chorobie, przy niej siedzi sąsiadka. Nie wytrzymałam i zaczęłam strasznie płakać. Spazmatycznie. Mama mnie nie poznała i pyta: dlaczego pani płacze? co się pani stało? Z pokoju wychyla się mój brat i krzyczy: mamo, przeciez to Gienka! Radość, wycie, płacz. Nie widze mego synka, wystraszona pytam o Zbysia. Okzuje się, że mój mąż wrócił po zakonczeniu wojny do kraju, powiedziano mu, że ja nie żyję, mial już inną kobietę. Zbysia wziął do siebie. Mieszkał też w Gliwicach. Moja mama tez myślała, ze ja nie zyję...ale cały czas przez Czerwony Krzyż dopytywała sie o mnie. Brat pobiegl po mojego synka. Minęło prawie cztery lata, jak go ostatni raz widziałam. Za chwile ujrzałam go w drzwiach, wyrósł, był chudziutki, blady. Padliśmy sobie w objęcia. Serce rozrywało mi się z radości, a on szeptał: mamo, już teraz zawsze będę z tobą. W maju przystąpil do pierwszej Komunii. Opowiadał mi, że podczas komunii,w kościele bardzo się modlił, bym wróciła z Rosji....
Przeszłam tyle, za to, że byłam Polką!
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Postprzez Trzynastka Pn, 29.08.2005 17:36

Dziekuje, Marysiu za odsloniecie tylu prywatnych zdarzen w Twojej rodzinie.
Mysle sobie, ze wiedzac, przez co przeszla Twoja Mama nazbieralas i dla siebie w trudnych chwilach znacznie wiecej energii do przebrniecia przez chorobe z podniesiona glowa i optymizmem. Czy tak bylo? Pozdrawiam.
Trzynastka
 
Posty: 1050
Dołączył(a): Wt, 01.03.2005 13:59
Lokalizacja: Chicago

Postprzez rayen Pn, 29.08.2005 17:53

Czyta się jednym tchem, bo pamiętnik to emocje, nawet te najgorsze.
Proszę o cd.
rayen
 
Posty: 996
Dołączył(a): N, 27.02.2005 17:35

Postprzez krakowianka jedna Pn, 29.08.2005 18:08

Marysiu, jeszcze raz dziękuję...
Avatar użytkownika
krakowianka jedna
 
Posty: 2376
Dołączył(a): N, 27.02.2005 22:44

Postprzez MarysiaB Wt, 30.08.2005 05:34

Marysiu, powrot Twojej Mamy do Polski...dziekuje za wszystkie wzruszenia. I taka pierwsza mysl: Boze Jedyny, ile czlowiek moze przejsc i zniesc. Marysiu, zycze Ci zdrowia.
Avatar użytkownika
MarysiaB
 
Posty: 2848
Dołączył(a): Śr, 02.03.2005 09:22
Lokalizacja: Melbourne

Postprzez Marysia Wt, 30.08.2005 06:55

Mój młodszy syn bedąc w szkole średniej napisał na jakiś konkurs opowiadanie o babci pt.Moja babcia sybiraczka. Praca została wyróżniona i znajduje się w archiwum pamięci narodowej.
Ostatnio edytowano Śr, 28.01.2015 14:16 przez Marysia, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Marysia
 
Posty: 3169
Dołączył(a): Pn, 28.02.2005 12:17
Lokalizacja: Gliwice

Następna strona

Powrót do Wasza twórczość