fragment 1.
gdyby mógł ją określić kolorem, byłaby burgundem.
nie tylko przez zamiłowanie do rubinów i ponadprzeciętną wrażliwość.
przede wszystkiem przez wieloznaczną głębię. ciała i duszy.
a on kochał wszystko co wielowarstwowe, głębokie i zaskakujące.
pamiętał ich pierwsze spotkanie.
zdawkowy dialog - momentami jedynie grzecznościowy, który przez przypadek, przez sklecenie kilku słów w całość taką a nie inną, stał się początkiem jego narodzin i śmierci. bo czyż właśnie nie tym jest bezgraniczne pokochanie drugiej osoby? scalenie się z nią każdą komórką ciała i umysłu dawało mu szaleńczą ekstazę i jednocześnie chłód samounicestwienia. z każdym dniem, gdy coraz bardziej się w niej zatracał, również coraz bardziej bał się ją stracić.
gdy pierwszy raz powiedział jej, że ją kocha, parsknęła śmiechem.
- znamy się trzy tygodnie. kochasz moje ciało, moje słowa i zapach. może nawet rozkochałeś się w mojej kuchni, ale na pewno nie we mnie. po kilku głębszych nie odróżniłbyś mnie od dupy w przydrożnym barze.
nic nie odpowiedział. miała rację.
to popoludnie gdy poczuł, że kocha ją naprawdę, przydarzyło się rok później.
po pracy, jak zwykle, pojechał do niej.
wszedł do domu. zdjął buty. wszedł do salonu.
zobaczył ją siedzącą na podłodze wśród książek. patrząc w wielkie lustro na ścianie, malowała usta szminką w kolorze burgundu. nie zauważyła go.
stał tak i patrzył na nią.
i poczuł wtedy bezgraniczne szczęście z samego powodu, że właśnie może na nią patrzeć, gdy maluje usta. że jest w tej chwili właśnie w tym miejscu a nie innym.
- kocham cię...
odwróciła głowę i uśmiechnęła się do niego.
- skąd wiesz?
nie zrobił nawet kroku.
- bo chciałbym codziennie patrzeć jak malujesz usta i chciałbym móc ścierać z nich tę szminkę przed każdym wspólnym snem.
trzydzieści siedem lat później to właśnie on malował jej usta przed jej ostatnią drogą.
szminką w kolorze burgundu.
[b]*** DEDYKACJA:specjalnie dla Sonji za rozjaśnienie mej ciemnoty technicznej!
kilka słów wprowadzenia.
z dnia na dzień, po latach siedzenia za biurkiem, postanowiłam zostać listonoszem. między innymi właśnie dla zbierania takich perełek jak te poniżej:
środek dnia.
łażę i roznoszę.
jedna z klatek.
domofon.
dzwonię pod kilka numerów jednocześnie.
cisza.
kolejne.
cisza.
zaczynam warczeć i naciskam ostatni z możliwych.
odbiera jakaś staruszka.
babcia:- halooo?
ja:- dzień dobry. poczta.
babcia:- Halinkaaa?
ja:- przykro mi, ale nie Halinka. poczta.
babcia:- ale ja czekam na Halinkęęę.
odkłada słuchawkę.
drzwi mam nadal zamknięte.
dzwonię domofonem jeszcze raz.
babcia:- halooo?
ja:- dzień dobry. poczta.
babcia:- Halinkaaa?
ja:- tak, Halinka.
babcia, otwierając drzwi:
- wchodź Halinka, wchodź.
***
stoję pod klatką.
w ręku sterta rachunków, listów, reklam.
torba przygina mnie do ziemi.
dzwonię pod dowolny numer.
cisza.
kolejne dwa losowe.
cisza.
w końcu ktoś odbiera.
dziadek:
- kto tam?
ja:
- poczta!
dziadek:
- jaka poczta?
ja, czując że torba złamie mnie zaraz na pół:
- Polska Poczta!
dziadek:
- acha...
odkłada słuchawkę.
***
wędruję między domkami jednorodzinnymi, wrzucając listy do skrzynek na bramach lub drzwiach.
w jednym z domów otwiera się okno.
dziadek:
- a co z pani mężem???
ja, zbita z tropu:
- a co ma być???
dziadek:
- bo ostatnio go nie widuję!
ja, po lekkim zastanowieniu:
- może dlatego, że ja nie mam męża?!
***
przed jednym z bloków stoi babcia i gapi się na mnie jak sroka w gnat, gdy chodzę od klatki do klatki.
kiedy ją mijam, nie wytrzymuje i otwiera dziób.
babcia:
- pani nie wygląda na listonosza!
ja:
- tak? a jak wygląda listonosz???
babcia:
- no nie wiem, ale pani nie wygląda!
***
póki co pomagam koledze [A.] w roznoszeniu poczty po jego rejonie.
na jednej z klatek otwierają się drzwi do mieszkania i wygląda za mną ciekawska babcia.
wychodzi na klatkę, podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę.
babcia:
- Matko Boska! a co się stało panu A.???
ja:
- proszę pani...
babcia nie daje mi dojść do słowa.
babcia:
- o mój Boże... - żegna się [!!!] - niech pani nie mówi, ze coś mu się stało?!!!
ja:
- ale...
nie da rady!
babcia:
- ja wiedziałam! on taki blady był ostatnio, taki przemęczony!
ja:
- pan A...
a gdzie tam!
babcia:
- pewnie zachorował, albo umarł!
ja:
- niech mnie pani posłucha...
tiiiaaa....
babcia:
- o której pogrzeb???
poddałam się.
ja:
- o 14!
***
przed jednym z budynków podchodzi do mnie około 30letnia niunia, staje obok i przez chwilę patrzy w milczeniu, jak sortuję sobie listy według numeracji.
niunia przymilnie:
- ma pani coś dla mnie?
sprawdzam, ale nie mam.
ja:
- no przykro mi, ale dzisiaj to najwyżej buzi mogę dać!
niunia:
- to wy i takie usługi świadczycie???