Wielu z Was wierzy, że dwa millenia temu umarł i zmartwychwstał boży syn. Umarł za nas. Ja nie wierzę. Wierzę, że umarł Wielki Człowiek. Jeden z kilku w naszej długiej histo-rii, obdarzonych wyjątkowym wglądem w mierność i wielkość ludzkiej natury oraz odwagą, charyzmą, dyscypliną i erudycją - koniecznymi, by te obserwacje i intuicje przekuć w użyteczną dla innych naukę.
Wierzę natomiast, że to dziś ktoś codziennie umiera za kogoś. Tysiące każdego dnia.
Tam, gdzie pod piaskiem kryją się jeziora czarnego złota, umierają za to, by było nas stać na benzynę do samochodów, które dowiozą nas do uginających się świątecznych stołów.
W błotnistych kopalniach, zakopanych w deszczowym lesie, umierają, by smartfon, któ-rym będziemy fotografować kulinarne popisy i uśmiechy na twarzach najbliższych, kosz-tował trzy, a nie trzydzieści tysięcy złotych. Na przedmieściach Agry duszą się miazmata-mi z cmentarzysk ekranów, których rozdzielczość już nie cieszy naszych oczu.
Płoną w Tybecie w imię baterii elektrycznych autobusów, dzięki którym nam będzie się lepiej oddychać.
Toną pośród bajkowych archipelagów, nurkując co raz głębiej w coraz bardziej jałowych wodach, by zastawiać sieci na sushi do naszego supermarketu.
Giną w dolinie Omo, byśmy zimą mogli wręczać sobie bukiety kwiatów i kosze owo-ców. Dogorywają pod gruzami w Bangladeszu, abyśmy my mogli trzymać się wiary, że ubranie to coś, co musi rządzić się porządkiem sezonów.
Dwa tysiące lat temu krzyże stanęły na Golgocie. Dziś nowe stają tam, gdzie życie małych krzyżuje się z interesami wielkich, gdzie desperacja spotyka chytrość, gdzie przecinają się południki i równoleżniki tak odległe, że, aby nie widzieć, nawet nie musimy odwracać głowy.
Chciałbym, by to w stronę tych krzyży, a nie tego sprzed wieków, zwracały się oczy tych, co wierzą, i tych, co nie. Chciałbym też, aby Ci, którzy tak bardzo się boją, że wiara Innego zdusi ich własną, zastanowili się, czy gdyby urodzili się w którymś z tych zapomnianych przed Boga miejsc, to czy daliby się przybić do krzyża za życie Innych w europejskim raju? Czy może okazaliby się ludźmi pospolitszego kalibru i rzucili do ucieczki, licząc na chwilę nieuwagi lub miłosierdzia strażników jego bram.
Spacerując dziś wzdłuż płotu Łazienek, czytałem wiszące tam wiersze i myślałem o Euro-pie. O marszowej retoryce, która każe nam zwierać szyki w imię obrony jej wartości. Na-uki Jezusa z Nazaretu na pewno są jednym z fundamentów, którymi te wartości stoją. Podobnie jak grecka filozofia i rzymskie prawo. Partytury Chopina, opery Mozarta i piosenki Pet Shop Boys. Dzieła Anioła, Da Vinci i Hirsta. Słowa Goethego, Szymborskiej i Cartland. Instytut Pasteura i Legoland. Bezinteresowność Sendlerowej i chciwość bankierów Lehman Brothers. Bo przecież nie jesteśmy tacy święci. Daliśmy światu Trybunał w Hadze i wcześniej w Norymberdze, bo jeszcze wcześniej daliśmy mu dwie najstraszliwsze wojny, obozy koncentracyjne i gułagi. Pokazaliśmy, że gaz zabija taniej niż kule. Zapaliliśmy stosy i handlowaliśmy bliźnimi w imię dobrobytu zamorskich kolonii. Nauczyliśmy świat, jak wyżynać narody, by zapełniać skarbce Lizbony, Madrytu, Genui i Wenecji. Wypiękniliśmy Brukselę rękami obciętymi w Kongo. Za podszeptem kalwińskiej predestynacji odebraliśmy mieszkańcom południa Afryki duszę. Na antypodach uczyliśmy, jak kraść matkom dzieci, by wychować ich na porządnych chrześcijan. Tych, dla których było już za późno, pokazywaliśmy za kratami zoologicznych ogrodów. To wszystko my, pod dyktando naszych szlachetnych wartości, z boskim pomazaniem i błogosławieństwem duchowych przywódców, milczących w trakcie dziewięćdziesięcio-dniowej rzezi.
Ale wierzę, że Europy warto bronić. Przed barbarzyńcami w turbanach, którzy wysadzają w powietrze posągi. Przed barbarzyńcami w pejsach, chcących decydować, gdzie jest miejsce kobiety – w autobusie i w życiu. Przed barbarzyńcami z trzema zdrowaśkami w miejsce piątej klepki. Przed barbarzyńcami w garniturach, którzy wierzą, że każdy sobie rzepkę skrobie. Przed barbarzyńcami, którzy zawsze wiedzą najlepiej i bez cienia wątpliwości.
Bo Europa, której ja jestem gotów bronić, to nie Europa dogmy, której korzenie sięgają wieków średnich i czerpią z najnędzniejszych pierwiastków ludzkiej natury. To nie konty-nent populistycznych kacyków, którzy strachem zmuszają, by wierzyć na słowo, tak samo jak ci, którzy drzewiej przekonywali, że zmumifikowany palec czy kropla zaschniętej krwi uwolnią od morowego powietrza.
Chcę bronić Europy oświeconej i dzielnej.
Dumnej ze świetlistych rozdziałów swoich dziejów i mądrzejszej o te, zapisane na upior-nych stronach. Europy myślącej, a nie roztrzęsionej. Europy, która zadaje pytania, ekspe-rymentuje i domaga się dowodów. Europy, która wie, że jej historia i wartości nie są zapi-sane w kamieniu, ale każdego dnia ważą się na szalach naszych wyborów.
Obiecując życie wieczne, Jezus uwolnił swoich wyznawców od ojca wszystkich lęków – strachu przed śmiercią. „Nie lękajcie się.”
Dlaczego więc Ci, którzy rzekomo stają w obronie wyrosłych z tej nauki, europejskich wartości każą się nam bać? Czy nie tylko po to, by karmiąc nas strachem, paść własne tyłki przyklejone do wentylowanych siedzeń rządowych i korporacyjnych limuzyn?
Dlatego na Święta życzę wszystkim odwagi.
Lechosław Kwiatkowski: https://pl-pl.facebook.com/lechoslaw/po ... 2478651990
Serdeczności, Pani Krystyno.
M.