Pani Krystyno!
Całe wieki mnie tu nie było. Ale śledzę, między innymi to co Pani na Facebooku pisze. Czytam z przyjemnością, choć mnie złości ta afera wokół Pani "prywatnych" teatrów. Widzę ostatnio, że w tym środowisku, gdzieś się lubi podcinać skrzydła talentom, ludziom pracowitym. To może i banalnie brzmi, ale smutno prawdziwie... Wspieram myślami! I nie tylko, wspieram obecnością (Callas mnie zachwyciła, otumaniła, oczarowała!).
Wie Pani, siedzę sobie już szósty rok przy tym samym, krakowskim biureczku. Po lewej stronie na ścianie wisi plakat z Shirley, przez Panią podpisany, "Wszystkiego dobrego Pani Aniu" - i jakoś to wszystko dobre pomału, po kroczku idzie. Obok plakatu wisi drugi, mniejszy, z pierwszego koncertu chóru, który współwymyśliłam (czy takie słowo w ogóle istnieje?) i który prowadzi moja cudowna, zdolna, 20 lat mądrzejsza i piękniejsza przyjaciółka, pani profesor. Dziubię sobie powolutku magisterkę, jakoś próbuję dopiąć studia prawnicze i w sobotę wychodzę za mąż. Za tego samego człowieka, o którym kiedyś Pani pisałam, że z nim pójdę bałwana ulepić. I po drodze jeszcze mnóstwo rzeczy robię, póki organizm nie mówi STOP i nie uziemia mnie w domu z antybiotykiem w ręce. Więc to dobre sobie pomalutku idzie, tylko wzorce i autorytety się zmieniają - jedne upadają, inne zaczynają wyrastać przed oczami. Ale przyjaciele - starzy wciąż ci sami, nowoodkryci - niemożliwie bliscy sercu.
I w tych wszystkich zmianach, podróżach, w tym serca dojrzewaniu - wisi ten plakat na ścianie z Pani dobrym słowem (choć mój przyszły małżonek się na tą rozcapierzoną dłoń buntował, plakat się ostał i już się do niego chyba przyzwyczaił). I Pani mi się w tych wzorcach nieodmiennie ostaje.
Życzę zdrowia, siły. Niech się Pani nie daje "dobrej zmianie";)
Pozdrawiam jaśminowo
Ania