Szanowna Pani Krystyno!
Pragnę podziękować za wczorajszy wieczór, który spędziłam - dzięki Pani - w towarzystwie Pani Danuty W., kobiety - przeciętnej Polki opowiadającej o swoim nieprzeciętnym życiu. Tak, jak zapowiadał Pan Janusz Zaorski - reżyser - monodram odebrałam szerzej, jako opowieść o pokoleniu, które dojrzewało w czasach PRL-u (a więc i o mnie, rocznik 1961). Chłonęłam każde Pani słowo, gest, odbierałam emocje, które płynęły ze sceny. Jeszcze raz dziękuję Pani za ten z niczym nieporównywalny wieczór. A upieczenie jabłecznika w czasie spektaklu tylko uwiarygadnia spokój Pani Danuty, która przecież nie mogła oderwać się od codzienności i poddawać emocjom Wielkich Wydarzeń, bo były małe dzieci, a te potrzebowały dla poczucia bezpieczeństwa także zapachu domowego ciasta.
Życzę wielu wspaniałych chwil na scenie. Czekam na kolejny przyjazd do Poznania. Pozdrawiam i do zobaczenia.
Danuta K.
PS. Po przeczytaniu wpisu Julity pragnę dopisać od siebie - miałam podczas spektaklu te same odczucia; nawet konsultowałam z mężem (fizykiem), w jakie oprzyrządowanie należałoby doposażyć sale, aby komórki unieszkodliwić w sposób oczywiście odwracalny. Póki co musimy się przyzwyczaić, że komórki osiągnęły władzę (a nawet przewagę) nad ludźmi i prośby o wyłączenie nie są w wielu przypadkach respektowane.
Kaszel - tu jestem trochę "łagodniejsza" - bilet pewnie był zdobyty z niemałym wysiłkiem, a na progu wiosny sporo tak ma, że kaszle, a przypadłość ta zawsze atakuje w miejscu i w chwili, gdy tego bardzo nie chcemy. Chociaż u mnie "odgłosy" na sali sprowokowały pytanie: "jak Artysta radzi sobie ze swoim instrumentem, jak wspomaga własne gardło i odporność, gdy wszyscy kaszlą?