Spokojnie, to tylko farsa?
Joanna Derkaczew
2010-12-02
Szanowni państwo, a teraz zepsuję przyjemność z oglądania sztuk łatwych i przyjemnych. Wykażę się zgorzknieniem i brakiem poczucia humoru. Powód: "Weekend z R." w warszawskim Och-teatrze
Krystyna Janda w przedstawieniu ''Weekend z R.''
Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta
Brawura jak na West Endzie. Po premierze najnowszej farsy w Och-teatrze Marii Seweryn i Krystyny Jandy - według tekstu specjalnie napisanego dla nich przez klasyka gatunku Robina Hawdona - na widowni kipiało od entuzjazmu.
"Weekend z R." to perfekcyjnie odrobione zadanie z kategorii "jak rozpisać sztukę na sześć osób, czworo drzwi i trzy kanapy, nie zatrącając o politykę, religię, pieniądze czy choroby". W tempie, z wartkim rytmem, bez zahamowań. Fabuła dotyczy zdrad małżeńskich, w inscenizacji nie brakuje biegów wokół kanapy, ukrywania się, przemykania chyłkiem, nagłych powrotów, obłapiania i qui pro quo.
Bohaterowie to typy wzorowane na przedstawicielach brytyjskiej klasy średniej XX wieku - ludziach niezbyt lotnych, konserwatywnych, próżnych, pełnych uprzedzeń, no i obdarzonych fatalnym gustem.
Główna bohaterka, pani domu Clarice (Krystyna Janda), podobnie jak Julia Roberts z "Jedz, módl się i kochaj" znalazła szczęście i miłość życia w tropikach. Zapomniała tylko o jednym - nadal jest mężatką. Mąż Roger (Cezary Żak) miał wprawdzie wyjechać na weekend (jak się okaże, do swojej kochanki Daisie, przyjaciółki Clarice), ale na skutek pewnego nieporozumienia...
Efekt jest taki, że gdy jej egzotyczny kochanek Roberto (Piotr Borowski) puka do drzwi, w podlondyńskim domu jest już Daisie (Aleksandra Justa), Roger, Clarice, przegięty projektant wnętrz Rodney (Jacek Poniedziałek), do których zaraz dołączyć ma ktoś jeszcze (nie zdradzając szczegółów - Piotr Machalica). Tłok, zamieszanie, konsternacja, wątpliwości: "Kto jest kim?" i "Kto gdzie/z kim śpi?". Aktorzy napełniają kolejne kieliszki, plączą się w zeznaniach, chichocą histerycznie.
Klasyczna mieszanka klisz o głupich mężach i żonach, nieudolnych kochankach, których bierze się, ot, dla poprawy nastroju. Jacek Poniedziałek, który jeszcze niedawno był pionierem polskich coming outów, prezentuje karykaturę geja: złośliwego, zepsutego pozera wodzącego pożądliwym wzrokiem za każdą parą spodni. Dlaczego? Widocznie twórcy uznali, że tylko ktoś, kto w życiu publicznym wypowiadał się przeciwko idiotycznemu stereotypowi, ma prawo grać idiotyczny stereotyp. Pytanie jednak, po co. Prawo konwencji? W cyrku w końcu też zasady są ustalone - niedźwiedzie są niedźwiedziami, a woltyżerki woltyżerkami, i nikt nie próbuje ich namówić do zamiany ról w imię poprawności politycznej. A jednak oglądanie przegiętego Jacka Poniedziałka czy dziecinnie skrzeczącej Krystyny Jandy niepokoi. Żenuje.
Robin Hawdon od lat z powodzeniem opisuje sceny z życia znudzonych mieszczan z pretensjami. Lekko staroświecka stylizacja, przesunięcie o parę dekad pozwalają mu na najgrubsze żarty. Na żonglerkę szablonami kryjącymi różne fobie, formy pogardy i nietolerancji. W końcu to farsa. Farsy po prostu "tak się pisze".
Czemu nie można by oglądać tego jak formy muzealnej, archaicznej? Przecież istnieją współczesne farsy spełniające utrwalone wymogi gatunku. Autorzy używają w nich sobie na niezbyt szlachetnej naturze ludzkiej, nie podsycają jednak odrazy wobec żadnej z grup społecznych (niektóre, jak wystawiany w warszawskim Kwadracie "Berek, czyli upiór w moherze" Marcina Szczygielskiego, usiłują nawet coś tam naprawiać, coś przełamywać).
Sztuka dedykowana jest Georges'owi Feydeau, francuskiemu komediopisarzowi (o polskich korzeniach) z przełomu XIX i XX wieku, prekursorowi teatru absurdu, autorowi m.in. "Damy od Maxima". Feydeau bawił "strasznych mieszczan" swoich czasów, równocześnie jednak szczypał ich i krytykował. W "Weekendzie z R." oglądamy jakichś obcych Anglików w dziwnych kraciastych ubrankach, podsycając jednocześnie własne niezdrowe uprzedzenia. Krytyka (jeśli w ogóle jakaś ma tu miejsce) dotyczy "tych innych, dawno i daleko stąd", my możemy śmiać się spokojnie. To farsa, to tylko farsa.
"Weekend z R.", Robin Hawdon, przeł. Elżbieta Woźniak, reż. Krystyna Janda, Och-teatr w Warszawie, premiera 27 listopada
Źródło: Gazeta Wyborcza
__________________________________________________________________________________________
Banał na poziomie
Agnieszka Rataj 01-12-2010
Trudno o bardziej lekceważoną odmianę komedii niż farsa. Krystyna Janda sięgnęła po taki utwór na ratunek kryzysowi finansowemu w Och-Teatrze. I odniesie sukces.
„Weekend z R.” to farsa specjalnie napisana dla Och-Teatru. Ma się stać i stanie się lokomotywą ściągającą tłumy do teatru
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Mało, że wyreżyserowała, to w dodatku zagrała w napisanym przez Robina Hawdona na zamówienie Och-Teatru „Weekendzie z R.“. I najprawdopodobniej znów, podobnie jak w „Boskiej“ Petera Quiltera wystawianej na scenie Polonii, odniesie duży sukces.
Popis jednej aktorki
Wielbiciele farsy znajdą w Och-Teatrze wszystko, co wielbią. Dużo bieganiny i zamieszania, trochę świntuszenia na tematy damsko-męskie, wiele hałasu o nic, dynamicznie poprowadzoną akcję i banalną intrygę dającą jedynie pole do komediowych popisów ekipy aktorskiej. A zwłaszcza jednej aktorki.
Oto sprawiająca wrażenie nobliwej angielskiej pani domu, Clarice korzystając z weekendowego wyjazdu męża Rogera, zamierza sprowadzić do domu nie tylko swojego włoskiego kochanka Roberto, ale i dekoratora wnętrz Rodneya, który ma odmienić całkowicie dotychczasowy wystrój. Pech sprawia, że mąż, który to i owo też ma na sumieniu, jednak zostaje w domu, pojawia się w nim jeszcze przyjaciółka i w tym momencie zaczyna się cała kilkupiętrowa zabawa z tytułowymi mężczyznami, których imiona zaczynają się na literę R.
Banalne? Owszem, jednak Janda potrafi wywindować banał na nieco wyższy poziom, bawiąc się świetnie kreacją upiornej mieszczańskiej pańci z pretensjami. Pamiętają Państwo Hiacyntę Bukiet z angielskiego serialu „Co ludzie powiedzą“? Clarice Jandy miałaby jej wiele do opowiedzenia. Wystrojona w kwiecistą sukienkę z falbankami dominuje nad całym otoczeniem. Jej „poddani“ pokornie wypełnia wskazówki i odgrywają wyznaczone role. Nic dziwnego, że w momencie niełatwych przemyśleń, jak rozwikłać narastające trudności, z fascynacją obserwuje ją nie tylko widownia, ale i sceniczni partnerzy. Aż słychać dźwięk obracających się w jej głowie śrubek.
Wszystko jasne
Przy tej aktorskiej dominacji Jandy cała obsada wypada słabiej, choć Jacek Poniedziałek (grający wymiennie z Rafałem Mohrem) jako osobliwy dekorator gej doprowadzony do granic wytrzymałości ma swój wielki moment w finale. Poza tym bez zaskoczeń. Piotr Machalica ogrywa swoją ulubioną pozę gburowatego brutala, Aleksandra Justa jest pierwszą naiwną chwiejnie poruszającą się na wysokich obcasach, Lech Łotocki ciapowatym mężem Clarice, a Piotr Borowski wzorcowym gorącym kochankiem w nieco przykrótkich spodniach.
Wszystko jest jasne i ma służyć zabawie. Zwolennicy nowoczesnego dyskursu teatralnego tym razem w Och-Teatrze nie mają czego szukać. Reszta będzie bawić się dobrze.
„Weekend z R.” Robin Hawdon, reż. Krystyna Janda, Och-Teatr, ul. Grójecka 65, bilety: 50 – 80 zł, rezerwacje tel. 22 589 52 01, najbliższe spektakle: czwartek (2.12.) – piątek, godz. 20, sobota, godz. 17 i 20.
Życie Warszawy
__________________________________________________________________________________________
Z gorącymi pozdrowieniami i życzeniami jeżdżącej kolei, tudzież odśnieżonych i przejezdnych dróg.
Natalia