Kochana Pani Krysiu,
Miałam przemiły weekend, a mianowicie z Dancingiem. Wspominałam wcześniej nie raz, że to mój ulubiony spektakl (nr 2) i zaniepokoiła mnie trochę ostatnia Pani odpowiedź, że przedłużam życie Dancingu. Takie stwierdzenie natychmiast wpędza mnie w popłoch pt. czy bytność Dancingu jest zagrożona?
Od razu na wstępie proszę więc o jak najszybsze /w kwietniu/ uwzględnienie w repertuarze mojego ukochanego Dancingu!
1. SOBOTA
Moment, w którym podniesiona zostaje kurtyna… a przed mymi oczami pojawiają się tancerze-ptaki wyłaniający się z klatek… sprawia, że od razu przenoszę się w magiczny świat. A potem co by się nie działo jest pięknie… Tym razem poruszyło mnie „Ach to nie było warte” i tradycyjnie „Porwij mnie”, tak że miałam łzy nieotarte… „Porwij mnie” przeszywa na wskroś! Za każdym razem!!!
Koleżance, którą zabrałam w sobotę ze sobą, bardzo się podobało..
Cieszę się, że mogłam uczestniczyć w owacjach na stojąco
2. NIEDZIELA
A niedzielny spektakl o mało wieczorowej porze… ale popołudniu… kiedyś chyba „Trzy Siostry” oglądałam o 12, takie pory również mają swój urok. Można np. jeszcze potem coś załatwić
Dziś znów „Ach to nie było warte” zrobiło na mnie ogromne wrażenie i początek /taki ekspresyjny/ następującej po tym utworze piosenki… i to niesamowite tak (że słów brak) „Porwij mnie”. Może śpiewać ciszej jest ładniej, ale Pani głośny śpiew, Pani tembr głosu.. ma taki ładunek emocjonalny… że zamieram z wrażenia… Za co dziękuję niewysłowienie.
Weekendowe DANCINGI odebrałam bardzo nostalgicznie, zwłaszcza do momentu "Porwij mnie"...
Poza-dancingowo wspomnę jeszcze, iż planowałam dziś wymienić bilety na Miss Hiv /jeszcze nie widziałam!/, bo się okazało, że jest grany na jedną stronę, a ja mam bilety nie na tą, co powinnam
ale oczywiście nie wzięłam ich ze sobą. Dobrze więc, że do domu niedaleko i już można być z powrotem.., dla odmiany w Och, gdzie zagnały mnie ważne sprawy… (w ogóle bardzo przyjemnie jest popatrzeć na roześmiane i roztańczone dzieci wybiegające z "Zielonego Zoo"...)
A na miejscu nieoczekiwane spotkanie. Było mi bardzo miło, Pani Krysiu.
Dziękuję, pozdrawiam i do zobaczenia za ok dwa tygodnie na moim spektaklu nr 1 – „Ucho, Gardło, Nóż”!
Ps. 1 Natchniona energią od Pani, od Dancingów... wreszcie "rzuciłam się" (w pracy) na coś, co od jakiegoś czasu odkładałam ale teraz dzięki Pani... zrobione!
Ps. 2 (Gratuluję! ):
-----------------------------------------------------------
2010-03-01
Krystyna Janda Syrenką Warszawską Machiny
Boże kochany, po co mi być syrenką? - pyta retorycznie w wywiadzie dla „Machiny" Krystyna Janda. Przyznaje jednak, że - jak na syrenkę przystało - zawsze była „trochę z mgły i galarety".
Janda została nową Warszawską Syrenką „Machiny". Głosowali na nią czytelnicy magazynu i internauci.
Machinowa Syrenka przyznaje w wywiadzie, że Warszawa to straszne miasto, ale jednocześnie miasto fascynujące. Miasto, które ma energię. Nie zawsze przyjazną, ale odczuwalną. I za to lubi stolicę. Chociaż ze zdumieniem przyjęła werdykt czytelników „Machiny", którzy jej właśnie przyznali tytuł Syrenki.
„Po raz kolejny plebiscyt na Warszawską Syrenkę Machiny wygrywa kobieta-instytucja" - komentuje wyniki plebiscytu Piotr Metz, redaktor naczelny „Machiny". Jego zdaniem, to pokazuje, że Syrenka jest dla warszawiaków ważnym symbolem. Dodaje, że tegoroczna Syrenka nie jest co prawda warszawianką z urodzenia (Janda urodziła się w Starachowicach), ale z Warszawą związane jest całe jej życie zawodowe. „Warszawa zawdzięcza jej wiele wzruszeń i wiele znakomitych kreacji - kiedyś w Teatrze Powszechnym, a dzisiaj - w Polonii i Ochteatrze. I oczywiście obie sceny. Dzisiaj już trudno sobie wyobrazić warszawska kulturę bez teatru Polonia, a nowootwarty Ochteatr natychmiast wpisal się w kulturalny pejzaż Warszawy" - mówi naczelny „Machiny".
Plebiscyt na warszawską Syrenkę redakcja „Machiny" zorganizowała po raz drugi. Rok temu Syrenką została Monika Olejnik. Wcześniej Syrenkę wybierała redakcja i na okładce „Machiny" znalazło się wtedy syrenie zdjęcie Edyty Górniak. Okładka wzbudziła wiele emocji, także politycznych. Redakcja „Machiny" zapowiedziała wtedy odświeżenie wizerunku warszawskiego symbolu.
*****
„Machina" to miesięcznik o profilu popkulturalnym, zawierający treści przede wszystkim związane z muzyką, ale opisujący również wiele innych zjawisk znajdujących się w centrum zainteresowań młodych ludzi. Magazyn ukazuje się od 12 lat. Wydawcą „Machiny" jest Media Point Group, spółka zależna Platformy Mediowej Point Group.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Krystyna Janda została Warszawską Syrenką 2010 w 3. plebiscycie miesięcznika "Machina"
Autor PAP – sprzed 47 minut
01.03. Warszawa (PAP) - Krystyna Janda została nową Warszawską Syrenką "Machiny" w 3. plebiscycie pisma.
Warszawa, 01.02.2010. Aktorka Krystyna Janda została ogłoszona przez miesięcznik Machina Syrenką warszawską 2010, 1 bm. w Warszawie. (pie) PAP/Jacek Turczyk
Głosowali na nią czytelnicy magazynu i internauci.
"Boże kochany, po co mi być syrenką?" – zapytała Krystyna Janda. Przyznaje jednak, że – jak na syrenkę przystało – zawsze była "trochę z mgły i galarety".
"Ja jako syrenka? Wydało mi się to dość egzotyczne, ale skoro tak chcą czytelnicy i internauci, to bardzo dziękuję. Z punktu widzenia aktora - w Warszawie jest się wielkim aktorem, o ile się w zeszłym tygodniu zagrało wielką rolę, w Krakowie się wielkim aktorem jest do końca życia - ale nigdy nie było dla mnie innego miejsca niż Warszawa. Przyjechałam z miłego domu pod lasem w kieleckim w wieku 7 lat i od tego czasu próbuję się tutaj odnaleźć. Bardzo lubię to miasto, bo ono jest drapieżne i dzikie, ale dzięki temu inspirujące i trochę przypomina Nowy Jork" - powiedziała Krystyna Janda, Syrenka Machiny 2010.
"Warto syrenkę warszawską wypromować tak, jak tę z Kopenhagi. Jak się jedzie do Danii, to wszyscy chcą tamtej syrenki dotknąć, bo jest tak ′narobiona piana′ wokół tego, że ona przynosi szczęście, że niewidomi zaczynają widzieć, a niechodzący chodzić, że wszyscy za wszelką cenę chcą ją odwiedzić, mimo że dojście jest po kamieniach i można wpaść do wody. Ja sama wpadłam do wody próbując jej dotknąć. Trzeba to samo zrobić z naszą warszawską. Powiedzieć ludziom, że bez dotknięcia jej w ogóle nie ma życia" - dodała Janda.
"W Warszawie mamy trzy syrenki. Pierwsza najstarsza z końca XIX wieku, autorstwa Konstantego Hegla, znajduje się na Rynku Starego Miasta. Druga z 1905 roku, stanęła na wiadukcie Markiewicza na ulicy Karowej i najbardziej popularna - syrenka, która stoi nad Wisłą od 1939 roku. Autorką rzeźby jest Ludwika Nitschowa, zaś jej modelką była warszawska piękność - 23-letnia wówczas Krystyna Krahelska, poetka i harcerka. A od 3 lat razem z pismem "Machina" ogłaszamy syrenkę, która użycza swojego wizerunku patronce Warszawy i trafia na okładkę pisma" - powiedziała Katarzyna Ratajczak, dyrektor Biura Promocji Miasta.
"Przeczytałem statystyki, że wycieczki odwiedzające Warszawę odwiedzają w pierwszej kolejności Złote Tarasy, potem jadą pod Palmę, a syrenki ani widu ani słychu. Postanowiliśmy coś z tym zrobić i nasza inicjatywa spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony miasta" - powiedział redaktor naczelny "Machiny", Piotr Metz.
"Po raz kolejny plebiscyt na Warszawską Syrenkę ′Machiny′ wygrywa kobieta-instytucja" – komentuje wyniki plebiscytu Piotr Metz.
Jego zdaniem, to pokazuje, że syrenka jest dla warszawiaków ważnym symbolem. Dodaje, że tegoroczna syrenka nie jest co prawda warszawianką z urodzenia (Krystyna Janda urodziła się w Starachowicach), ale z Warszawą związane jest całe jej życie zawodowe.
"Wybór Krystyny Jandy pokazuje, że syrenka jest kimś poważniejszym, w kim czytelnicy poszukują autorytetu. Dla młodych czytelników znaczenie ma z pewnością nie rola Jandy w ′Człowieku z marmuru′, ale jej działalność w Och-teatrze. Warszawa zawdzięcza jej wiele wzruszeń i wiele znakomitych kreacji - kiedyś w Teatrze Powszechnym, a dzisiaj - w Polonii i Och-teatrze. I oczywiście docenia obie sceny. Dzisiaj już trudno sobie wyobrazić warszawska kulturę bez teatru Polonia, a nowo otwarty Och-teatr natychmiast wpisał się w kulturalny pejzaż Warszawy" – mówi naczelny "Machiny".
"Machina" wybrała syrenkę po raz trzeci. W zeszłym roku czytelnicy wybrali nią dziennikarkę Monikę Olejnik, zaś dwa lata wcześniej redakcja wybrała Edytę Górniak. Dla autorów pomysłu na wybór kobiety, która przeobrażona w syrenę staje się symbolem Warszawy, inspiracją były zmiany wizerunku Marianny – uosobienia Francji.
(PAP Life)
jmy/ dki/
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
http://www.eastnews.pl/pictures/subject/id/00906317/section/news
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
WPROST
Numer: 10/2010 (1414)
Warszawa jest trochę jak dziki pies
Rozmowa z Krystyną Jandą, aktorką, reżyserką
Ładnie pani wygląda.
Krystyna Janda: Wróciłam wczoraj z nart. Wypoczęłam. Przez dwa lata nie miałam urlopu, a teraz dwa tygodnie byłam na wakacjach.
Chciało się pani wracać do Warszawy?
Nawet tak. Za dużo tu teraz spraw. Mam poczucie obowiązku, a poza tym to, co robię, jest dla mnie przyjemnością. Może męczącą, ale należę do grona szczęśliwych ludzi, którzy robią zawodowo to, co lubią. Moje życie to realizacja moich idei i samorealizacja też. Praca jest ciekawsza niż zabawa. Kiedy dziś usłyszałam, że reakcją pewnej pary na wygraną jakiejś strasznej sumy było oświadczenie, iż już do końca życia nie będą pracować, moją pierwszą myślą było: Boże, co za koszmar! Gdybym miała dużo pieniędzy, to zorganizowałabym kilka naprawdę dobrych domów dziecka. Bo problemy dzieci są moją największą słabością. Czyli i tak bym pracowała.
Co pani pozwala żyć? Tylko praca?
W moim wypadku określenie „praca" jest w jakimś sensie fałszywe. Realizuję po prostu pomysły, które przychodzą mi do głowy, i nazywam je pracą. Jeden z socjalistycznych ministrów kultury i sztuki Janusz Wilhelmi mówił, że aktorom nie trzeba płacić, bo oni i tak będą grać. Miał rację. Bo oni to lubią. Tu się z nim zgadzam, choć poza tym to był strasznym zamordystą i cynikiem.
Ale część artystów ląduje w agencjach reklamowych.
Dlatego że też chcą żyć. Gdybym nie zarabiała na tym, co robię, to i tak robiłabym to, co teraz, a poza tym coś jeszcze, żeby zarabiać. To, co można mieć za pieniądze, jest przyjemne. Nie posiadanie przedmiotów, ale realizacja pasji. Ja zamiast sukienki kupiłam sobie teatr. Jeśli zrobię reklamę, to za zarobione pieniądze mogę wyprodukować sztukę.
Czego najbardziej pani brakuje?
Zawsze byłam rozsądna i chciałam tylko tyle, ile mogłam mieć. Nie lubię rozczarowań. Wolę niespodzianki.
Co ma dla pani największe znaczenie?
Trzeba być przyzwoitym człowiekiem. Lubię przykazanie: „Nie rób bliźniemu, co tobie niemiłe". Proste jak parasol. Zanim cokolwiek zrobisz, zastanów się, co by było, gdybyś ty była po tamtej stronie.
Potrafi pani wybaczać?
W każdym razie wiele. Pamiętam, jak kiedyś grałam „Kobietę zawiedzioną" Simone de Beauvoir. Opowieść o kobiecie, która została sama po 20 latach, oszukana przez męża, z pełną świadomością, że jest i była niekochana. Grałam ją jednak tak, jakby wina była po obu stronach. Myślę, że dlatego ten spektakl miał takie powodzenie.
Myśli pani, że żyje nadal w swoim małżeństwie?
Myślę, że mój związek się jeszcze nie skończył. Mam nadzieję, że tak zostanie, bo jest mi z tym dobrze. Uwagę skupiam na dzieciach. Jeden syn jest przed maturą, drugi studiuje. Jednak moje największe zaskoczenie i radość budzi współpraca z córką Marysią. Mogę na niej polegać. Dzięki niej widzę w jakiejś perspektywie swój wolny czas... To, jakim okazała się partnerem przy budowaniu nowej sceny, Och- -teatru, było dla mnie niespodzianką. Jest spokojniejsza ode mnie, bardziej zorganizowana, rozsądniejsza i mniej emocjonalna. Przy tym ma dwoje małych dzieci, dom na głowie, własną karierę. Wie, dokąd idzie. Mam przy niej kompleksy.
Jaki ma dla pani sens sztuka jako taka?
Życie bez sztuki nie ma sensu – mówiłam, grając Marię Callas. Jeśli teatr to sztuka, i to co robię, to sztuka, to jest to moja codzienność. Nie wyobrażam sobie innego życia. A publiczność? Nie gram dla siebie. Myślę, że dla publiczności sztuka ma sens, jeśli cokolwiek zmienia, uczy, wzrusza, śmieszy, martwi, uświadamia. Tylko tyle i aż tyle. Artysta bez odbiorcy jest nieszczęśliwy. Sztuka dla sztuki mniej mnie interesuje.
Uhonorowano panią Orderem Odrodzenia Polski.
Dostałam też kalendarz od Związku Patriotów Polskich za służbę ojczyźnie. No... bardzo to miłe, ale tak naprawdę ja pracuję i tyle.
Nie czuje się pani zobowiązana?
Zobowiązuje mnie początek mojej kariery. To, co ze mnie „zrobił" Andrzej Wajda. I tego nie chciałabym nigdy zniszczyć czy przekreślić, bo zostało to Polakom w głowach i ciągle gdzieś tam egzystuje.
Czy to możliwe, by to zniszczyć?
Jestem tylko człowiekiem. Coś może mi się zdarzyć (śmiech). Szczególnie przy tak drapieżnych i pozbawionych moralności mediach. A jeszcze gdyby to się stało w Warszawie? To byłby koniec! Jeśli w Krakowie zagrało się dobrą rolę, to do końca życia jest się dobrym aktorem, a tutaj? Tu liczy się tylko to, co zrobiło się ostatnio. Straszne to miasto, a jednocześnie fascynujące, trochę jak dziki pies. Gryzie z odruchu. Ale to mi się też podoba. Ta wielka energia. Często wroga, ale energia. Podoba mi się to.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------