Przepraszam za ten list. Miałam wrócić z urlopu, napisać co innego, ale dziś nie potrafię... W maju przybłąkał się kot. Rudy, przepiękny, z tak oryginalnym umaszczeniem w białe serpentyny. Kot młody, rozmruczany, ufny, przesympatyczny. Mieszkał sobie na działce w willi wraz z mamą przyjaciółki, wywołując ogólny zachwyt, zaskarbił sobie miłość każdego kto choć przez chwilę go widział. Mimo to nie miał szczęścia - nikt go nie chciał. W końcu w lipcu znalazłam dla niego dom. Kot wygrał ogromną fortunę w totolotka!!!!!! Osoba, która miała go wziąć jest osobą publiczną, plany zawodowo-urlopowe uniemożliwiły adopcję w czasie wakacji. Potem moje wyjazdy. Wszystko poodkładane na później. Wielokrotnie rozmawiałysmy o kocie, bardzo się cieszyła, tym bardziej, że niedawno odszedł Jej kot. Kocurek dostał na imię Toffik. Miał wnieść tyle radości, tyle szczęścia, miał rozjaśniać każdy dzień... Wczoraj pojechałam po niego i zastałam martwego. Dlaczego???????? Zabrakło nam jednego dnia.... Cholernego jednego dnia! A już wszystko było przygotowane, ustalone... Wymknął się nam dosłownie w ostatniej chwili. Wciąż nie mogę uwierzyć w śmierć Toffika. Jakaś abstrakcja, jakiś durny boski żart! Po co zabierał młodego, cudnego kota mającego dom i mnóstwo miłości? Jego odejście jest jedną wielką tajemnicą. Ja wiem, że to TYLKO KOT, ale nie jestem w stanie tego ogarnąć i zrozumieć tej boskiej gry. Wciąż siedzę jak otępiała zastanawiając się jak to w ogóle było możliwe. Takie to wszystko w tym życiu podłe i niesprawiedliwe... Agnieszka Osiecka podobno powtarzała bardzo często „Niczego w życiu nie można odkładać na później, bo może nie być żadnego później. Bo nagle nie wiadomo kiedy, nie wiadomo kto, nie wiadomo dlaczego wyłączy prąd w środku dnia. Pstryk, wszystko zgaśnie”. Zgasło....