Wspomnień czar.. Cz.I

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Wspomnień czar.. Cz.I

Postprzez ania1323 Cz, 23.07.2009 01:39

Droga Pani Krystyno,

nagła zmiana planów zawodowych, odwołane wielogodzinne spotkanie spowodowało, że zyskałam kilka godzin gratis, dzięki czemu mój dzień wyglądał zupełnie nieoczekiwanie dla mnie samej.
Wykorzystałam ten czas na chwilę dla siebie i spacer po starówce mojego miasta. Zajrzałam do niewielkiej księgarni – antykwariatu. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłam tam kilka pięknie oprawionych tomów z oryginalnymi wydaniami magazynu „Teatr” z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Usiadłam przy małym stoliku i zaczęłam je przeglądać.
Nie wiem kiedy wciągnął mnie czar i magia starych artykułów, recenzji, zdjęć z przedstawień teatralnych sprzed ponad dwudziestu lat. Na prawie dwie godziny czas zatrzymał się w miejscu. Wybrałam i zakupiłam dwa tomy, wszystkie wydania „Teatru” z roku 1984 i 1988, kierując się głównie zawartością artykułów na temat Pani twórczości w tamtym okresie.

Pani Krystyno, nie wiem czy te artykuły, recenzje, zdjęcia są Pani znane, podejrzewam że tak. Na Pani stronie w CV znalazłam kilka zdjęć, które również opublikowane są w starych wydaniach „Teatru”, choć nie wszystkie. Ponieważ są to wydania archiwalne sprzed wielu lat, prawdopodobnie nigdzie nie jest dostępna elektroniczna wersja tekstów.
Kierowana naprawdę dużą przyjemnością postanowiłam przepisać ręcznie treść kilku artykułów na Pani temat, załączając zdjęcia opublikowane w wydaniach „Teatru” z lat osiemdziesiątych. Przepraszam jednocześnie za jakość zdjęć, ale publikacje te mają już swoje lata, choć dla mnie osobiście właśnie takie posiadają wyjątkowy urok.

Mam nadzieję, że nie zapełnię zbyt obszernie Pani działu Korespondencja, a wspomnienie tamtych chwil będzie dla Pani przyjemnością.
Być może również dla wielu czytających tu, będzie to okazja do przypomnienia sobie, bądź zapoznania się z kilkoma Pani wspaniałymi kreacjami sprzed lat. Teksty moim zdaniem są warte zamieszczenia i potwierdzają jedno, że jest Pani naprawdę wyjątkową osobą, wielką artystką, nietuzinkową osobowością i cudownym człowiekiem. A Pani twórczość, wspaniałe kreacje aktorskie wyzwalają cały czas tak samo piękne, głębokie emocje i dostarczają niepowtarzalnych wzruszeń na najwyższym poziomie. Wciąż, nieustannie od wielu lat..

Poniżej pierwsza część. Edukacja Rity i Z życia glist z 1984 roku. W kolejnym liście przesyłam przepisane artykuły z 1988 roku – Medea i Panna Julia.

Pozdrawiam serdecznie i… dziękuję.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Można ją łyżkami jeść, pyszna.

„Teatr” Nr 8 (815), Sierpień 1984, Rok XXXIX, art. Elżbieta Baniewicz.

Teatr Ateneum w Warszawie (Scena 61): EDUKACJA RITY Willy Russella. Przekład: Karol Jakubowicz. Reżyseria: Andrzej Rozhin, scenografia: Marcin Stajewski. Prapremiera polska 5 V 1984
Teatr Powszechny w Warszawie: Z ŻYCIA GLIST Pera Olova Enquista. Przekład: Andrzej Krajewski-Bola, reżyseria: Zygmunt Hubner, scenografia: Barbara Hanicka. Premiera 19 IV 1984


Obrazek
Źródło: „Teatr” Nr 8(815), Sierpień 1984 , Rok XXXIX. Edukacja Rity Russella w Teatrze Ateneum w Warszawie. Krystyna Janda (Rita), Tadeusz Borowski (Frank). Fot. Zygmunt Rytka (w numerze)


„Można ją łyżkami jeść, pyszna” – mówią widzowie o Krystynie Jandzie, którą przed chwilą obejrzeli na małej scenie warszawskiego Ateneum. Nie jest to określenie, z którego tzw. szanujący się krytyk skorzysta. Metafora kulinarna, przyznaję, nie najwyższej próby, intelektualnej precyzji też trudno się w niej dopatrzyć. Dla mnie jednak to podsłuchane sformułowanie ma niezaprzeczalny walor autentyczności: tak właśnie mówi się wyrażając aprobatę, uznanie, zachwyt i wiele jeszcze niedookreślonych superlatywów. Nie ulega wątpliwości, że zawiera w sobie więcej emocjonalnych treści niż zgrabne zdania typu – „aktorka dała w roli Rity zachwycającą kreację”, „obdarzyła postać ciepłem i wdziękiem oraz udatnie stworzyła wymowny portret współczesnej dziewczyny”, czy „talent młodej aktorki rozwija się obiecująco” – jakie można spotkać w recenzjach. Tym kolokwialnym określeniem nikt się nie dławi a z powodzeniem zastępuje ono tzw. bardziej odpowiednie. Bez wątpliwości znaczy, że wszystko jest w porządku, a nawet więcej, m.in. to, że wieczór w teatrze nie był, jak wiele innych, nudny, i to że wszyscy zwabieni nazwiskiem i popularnością aktorki nie wychodzą rozczarowani – przeciwnie – podbici jej talentem i osobą.

Nie ma co udawać, że tak nie jest, widzowie przychodzą na Edukację Rity nie po to, aby zobaczyć „nową wersję Pigmaliona”, jak reklamowała prasa sztukę Willy’ego Russella, ale przede wszystkim żeby zobaczyć sławną Jandę. Aktorkę, która nakręciła 30 filmów, w kilku z nich grała wybitne, prowadzące role. Jako „pierwsza w dziejach” stała się naszą aktorką klasy europejskiej, o którą zabiegają renomowani reżyserzy, gwiazdą i nieomal symbolem współczesnego polskiego aktorstwa. W teatrze grywała rzadko, to prawda, sześć czy siedem ról, tym bardziej więc na nowe przedstawienia z jej udziałem trudno się dostać. Jej nazwisko zaczęło interesować publiczność, gwarantować teatrowi sukces, co zdarza się nie tak często i czego nie sposób nie zauważyć.

Zręcznie napisana sztuka młodego angielskiego dramaturga opowiada historię następującą. Dwudziestoparoletnia fryzjerka, z angielskiej prowincji, postanawia w pewnym momencie coś w swoim nieciekawym życiu zmienić, mianowicie zdobyć wykształcenie czyli przepustkę do innej kultury, do niedostępnej jej dotąd sfery ludzi. Zapisuje się na wykłady uniwersytetu otwartego, który prowadzi czterdziestoparoletni, alkoholizujący się znawca literatury, ongiś poeta. Dwugodzinną sztukę wypełnia seria krótkich spotkań tych dwojga, podczas których młoda fryzjerka przekształca się z pretensjonalnej gąski w dojrzałą, kulturalną i bardzo interesującą kobietę, a wykładowca literatury okazuje się człowiekiem samotnym, zagubionym i zdezintegrowanym. Role odwracają się i Rita staje się nauczycielem życia tego dojrzałego mężczyzny. Jednocześnie jest to sztuka o miłości, nie o romansie profesora i studentki, lecz o miłości dwojga dojrzałych, poszukujących autentycznych uczuć i myśli ludzi, którzy świadomi są jednocześnie wyrzeczeń, jakie w imię tego uczucia trzeba ponieść rezygnując z części swojej wolności osobistej.

Krystyna Janda jest w roli Rity zachwycająca z paru powodów. Nie tylko dlatego, jak mówią mężczyźni, że jest inteligentna i ma seks, co jest prawdą, i nie tylko dlatego, że przemianę kopciuszka w damę potrafi pokazać na scenie wiarygodnie, konsekwentnie trzymając się komediowego genre’u. Jest zachwycająca, ponieważ potrafi ujawnić swą nieprzeciętną osobowość i zagrać bez fałszu spontaniczność i żywiołowość bohaterki. Od pierwszej sceny, kiedy po szarpaninie z zepsutymi drzwiami, wpada do nobliwie urządzonego pokoju wykładowcy, tworzy postać współczesnej dziewczyny, która pomimo swych pretensjonalności, złego gustu, popełnianych gaf towarzyskich i niewiedzy urzeka autentycznością, z jaką walczy, zresztą skutecznie o zmianę swojego losu. Pasja, temperament, energia, jakiej aktorka użycza swojej Ricie zjednuje jej sympatię i zainteresowanie nie tylko scenicznego partnera ale przede wszystkim widzów. Oglądanie kobiety, która zabiega, nie o swoją kobiecość i wdzięk (one istnieją jakby mimochodem), a o to by stać się mądrym , kulturalnym człowiekiem, inteligentnym i świadomym partnerem, dzięki aktorstwu Jandy staje się pasjonujące. Entuzjazmem, aktywnością i przyjemnością, jaką w sposób widoczny czerpie z grania tej roli zaraża też swojego partnera Tadeusza Borowskiego. Od lat nie widziałam go w tak dobrze poprowadzonej roli wykonanej przy tym z lekkością, nutą ironii, nostalgii a jednocześnie utrzymanej konsekwentnie w tonie komediowym.

Brawurowe tempo, zaskakujące, ciekawie pomyślane pointy poszczególnych scenek, uwaga aktorów skupiona na dopracowaniu szczegółów, drobnych gestów, zmienność nastroju, to zalety przedstawienia, które chyba po równi trzeba przypisać aktorom i reżyserii Andrzeja Rozhina. Dzięki takiemu, powiedziałabym, brawurowo perfekcyjnemu wykonaniu, rozsądne zdanie Edmunda Miziołka – z programu – „autor, zdaje się nam mówić, kultura nie jest towarem, nie jest gotową wiedzą, nie można jej nabyć. Jest twórczym wyrazem żywej osobowości” – materializuje się na naszych oczach w sposób czytelny. W zwyczajnej zdawałoby się historyjce aktorzy potrafili odczytać i przekazać myśli wcale niebanalne.


Obrazek
Źródło: „Teatr” Nr 8(815), Sierpień 1984 , Rok XXXIX. Z życia glist Enquista w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Krystyna Janda (Johanne Luise Heiberg), Zbigniew Zapasiewicz (Hans Ch. Andersen). Fot. Renata Pajchel (tył okładki)


Rita to zresztą nie jedyna rola Jandy w tym sezonie teatralnym. Dyrektor Hubner, posiadając wiele wspaniałych aktorek w swym zespole, zaprosił ją do siebie na gościnne występy. Nazwisko Jandy przyciąga publiczność, to jasne, ale nie była to na pewno jedyna przyczyna powierzenia jej roli pani Heiberg. Myślę, że prawdziwy powód można znaleźć w sztuce Z życia glist Olova Enquista tak jak interpretuje ją Hubner reżyser.

Pozornie tylko jest to sztuka biograficzna o trójce wybitnych artystów duńskich połowy dziewiętnastego wieku – poecie bajkopisarzu Andersenie, Johannie Luizie Heiberg, najwybitniejszej aktorce, nazywanej legendą duńskiego teatru i muzą epoki i Johanie Ludwiku Heibergu, wieloletnim dyrektorze Teatru Królewskiego w Kopenhadze, krytyku teatralnym, autorze wodewilu Elverhi, narodowej sztuki Duńczyków porównywalnej znaczeniem z naszym Weselem Wyspiańskiego.

Enquist spojrzał na swoich bohaterów uwikłanych w problemy swego czasu i siebie nawzajem z dzisiejszej perspektywy. Posługując się materiałami z epoki – pamiętnikami aktorki, pismami, twórczością jej męża, autobiografią i pisarstwem Andersena ułożył obraz ich życia tyleż prawdopodobny co intrygujący, bo daleko wychodzący poza biograficzną opowieść. Bajkopisarza i aktorkę nazywa „roślinami bagiennymi” z powodu ich zakorzenienia w nizinach społecznych, z których pochodzili i z których się wydobyli, swoim talentem i uporem uzyskując każde w swojej dziedzinie sławę, uznanie a w życiu zmianę kondycji społecznej. O swym zakorzenieniu w bagnie i nędzy życia nie zapomnieli, jak zdaje się mówić Enquist, doświadczenia dzieciństwa były siłą napędową ich karier, nieprzekazywalnym bogactwem, a jednocześnie garbem, który dźwigali całe życie, źródłem ich powikłanych losów osobistych. Tylko trzeci z bohaterów Johan Heiberg jest postacią pozbawioną tych wstydliwych korzeni, od pokoleń arystokrata urodzenia i ducha, człowiek wyrokujący w sprawach literatury, teatru i kanonów dobrego smaku, jak przystało na wojującego klasyka.

Otóż życie pani Heiberg, która poświęciła starszemu o 23 lata mężowi, sztuce, budowaniu swojej legendy i mitu naznaczone było piętnem cierpienia, które dziś wydaje się niezupełnie uzasadnione. Konwenans, kanony społeczne, żelazne reguły obyczaju panujące w sferze ludzi dobrze urodzonych (charakterystyczne, kiedy wszyscy mieszkańcy Kopenhagi witali wielkiego rzeźbiarza Thorvaldsena powracającego po 40 latach z Włoch do ojczyzny, pani Heiberg manifestacyjnie pozostała w domu, aby odciąć się od „ciekawości i wszędobylstwa”, pospólstwa, z podobnych przyczyn nie bywała w Tivoli) zniszczyły jej normalne życie, a szczęście i radość przemieniły w nienawiść do ludzi. Enquist wyraźnie podkreśla nienormalność jej małżeństwa z Heibergiem akcentując w swej sztuce mocno, plotki o kazirodczym charakterze tego związku.

Przedstawienie Hubnera w Powszechnym staje się opowieścią o życiu skażonym nienormalnością, życiu ujętym w martwy kodeks praw i obowiązków, które staje się powolnym umieraniem. Jest nie tyle opowieścią o cenie awansu społecznego, o tym także, lecz przede wszystkim o związku życia ze sztuka, o zabrudzeniu sztuki życiem, także o tym jak bardzo prawdziwa sztuka wyrasta z cierpienia i buntu i jak bardzo ważne jest, by artysta był wrażliwy na ból. Hubner w swoim przedstawieniu wyraźnie akcentuje nienormalność i patologię bohaterów począwszy od scenerii, w jakiej ich umieszcza. Jest to właściwie realistyczny pokój z oświetlonym lampą biurkiem, fortepianem, portretem Joanny na ścianie, tylko pokazany w monumentalizowanych wymiarach ścian i skrzywionej perspektywie. Zimna szaroniebieska tonacja tego wnętrza potęguje wrażenie niepokoju spowodowane zaburzeniem perspektywy; w tym niesamowitym wnętrzu uwięzieni bohaterowie. Johan Heiberg Franciszka Pieczki demonstruje wyniosłość arystokraty i lodowatość umysłu, pochłonięty jest rozważaniami o własnej śmierci, którym najlepiej sprzyja kontemplowanie gwiazd. Ten wielki mężczyzna, oddalony od żywych swoim chłodem zdaje się pozbawiony wszelkich uczuć.

Andersen w wykonaniu Zbigniewa Zapasiewicza to przejmujące studium natury jawnie patologicznej, portret człowieka obdarzonego chorobliwą potrzebą akceptacji, uznania, które miałoby kompensować kompleksy parweniusza, niespełniony erotyzm i porażki pisarza aspirującego do statusu nadwornego dramaturga. Zapasiewicz jest wspaniale ucharakteryzowany. Tłuste, sterczące, zaczesane „na jeża” włosy, przyciasne ubranie pomagają mu tworzyć typ abnegata. Aktor niemal z lubością podkreśla odpychającą, niemal obleśną zewnętrzność swego bohatera, wykrzywia palce, wymachuje nimi, gryzie je, chowa ręce jakby nie wiedział co z nimi zrobić, pokazuje bezwstydnie zęby, mlaska, sapie, słowem używa wszystkich drastycznych środków, aby pokazać patologie Andersena. A przy tym zachowuje pewien ton liryczny właściwy naiwnej naturze geniusza, który sprawia, że odpychający mężczyzna urzeka niezwykłą wrażliwością, czułością, tzw. piękną, szlachetną duszą. Kontrast między nieatrakcyjną zewnętrznością a wewnętrznym głęboko poetyckim wizerunkiem Andersena, Zapasiewicz wydobywa po mistrzowsku na wiele sposobów, stopniowo eliminuje w trakcie akcji zewnętrzne znaki neurastenii i kończy spektakl podkreślając częściej stany wewnętrznej harmonii Andersena uzyskanej za cenę eskapizmu.

Przykładem patologii par excellence jest postać Łysej – matki pani Heiberg? Symbolu jej przyszłości? Podświadomości? Martwej duszy? – którą gra Wiesława Mazurkiewicz w sposób wyrazisty. Mimo że poza kilkoma nieartykułowanymi dźwiękami jest to rola niema a przez uwięzienie w wózku kaleki właściwie statyczna. Aktorka może budować swoja postać niewielkimi gestami, poruszeniem głowy, rąk, a mimo to udaje jej się stworzyć postać konkretną i umowną jednocześnie, strzep żywej istoty i symbol pewnych pojęć.

Dlaczego do roli Joanny Heiberg potrzebna była Hubnerowi Krystyna Janda? Ponieważ, myślę, chciał mieć na scenie kobietę atrakcyjną ale oprócz tego aktorkę, która potrafi przekazać wielkie emocje. A Janda w wielu innych rolach potrafiła pokazać swoją zdecydowaną, bardzo określoną osobowość, gwałtowny temperament sceniczny, energię i aktywność, w które wyposażała swoje bohaterki. W tej roli jej żywiołowość ujęta jest w ramy bardzo określonej estetyki, posługującej się kostiumem epoki, który oznacza także zespół określonych historycznie zachowań. Nie przestaje przez to być mniej wyrazista. Życie pani Heiberg ujęte w gorset manier, powinności osoby decydującej o kształcie życia artystycznego Kopenhagi było jednocześnie życiem osoby nieszczęśliwej, cierpiącej i targanej wielkimi emocjami, które musiały od czasu do czasu te, narzucone sobie formy, burzyć. Janda bardzo wyraźnie potrafi te wybuchy prawdziwego życia swojej bohaterki pokazać. Potrafi zagrać osobę bardzo silną, zdecydowaną, stanowczą, która włada drażniącym ją otoczeniem, ale która jednocześnie pozostaje wrażliwa na czyjeś cierpienie, ból czy rozpacz, czyli potrafi zagrać bardzo różne stany emocjonalne. Nie jest to rola bez usterek, ale też jest to zadanie o wiele bardziej skomplikowane psychologicznie i formalnie od roli Rity. Ogląda się Jandę we wspaniałym kostiumie przez blisko trzy godziny z zainteresowaniem, ponieważ posiada niewątpliwie silną sceniczną osobowość, zdolną udźwignąć i przekazać ciężar innej wyjątkowej osobowości, jaką była prawdziwa Johanna Heiberg, córka żydowskiej handlarki i przez długie lata pierwsza dama duńskiej kultury.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli Bóg istnieje, wieczorami przechadza się po teatrze..
Avatar użytkownika
ania1323
 
Posty: 4381
Dołączył(a): Śr, 29.04.2009 21:05

Re: Wspomnień czar.. Cz.I

Postprzez Krystyna Janda Cz, 23.07.2009 07:47

Super! Co za niespodzianka! bardzo dziękuję.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja