Droga Pani Krystyno,
a pisałam ostatnio że o egzaminie z filozofii się wypowiem dłużej bo to nawet miłe. Te filozofie to trzeba na doktoracie zdać, przed obroną. No trzeba to trzeba. Trudno. Oczywiście ja zawsze wszystko na ostatnią chwilę... Dzwonię w poprzedni czwartek się umówić na egzamin. Liczę po cichu na termin gdzieś w połowie lipca. A tu pum. Poniedziałek (ten co był). No nic. Trochę się spociłam, ale twardo pytam:
Ja: To o czym porozmawiamy?
Prof: A o czym Pani ten doktorat?
Ja: O raku.
Prof: Aha, to może porozmawiamy o umieraniu i śmierci.
Ja: aha. no chętnie.
Prof: A o czym Pani konkternie by chciała?
Ja (przecież wiem że w 3 dni nie przeczytam ze zrozumieniem i przeanalizuje żadnego mądrego traktatu, to strzelam): To może o literaturze albo filmie na temat śmierci?
Prof: O świetnie, to o Iwaszkiewieczu. Był znajomym moich rodziców.
Ja (w duszy) - UFFFF.
Więc ja tak w ramach tych rozważań o filmie chciałam powiedzieć w końcu kilka słów o Tataraku.
Jak już się ta cała burza przetoczyła i opadła.
Bardzo to ładnie skomponowany film. Ma w sobie tą atmosferę tajemnicy, niedopowiedzenia, takiej może by to nazwać transcendencji...
Bardzo podoba mi się interpretacja postaci Doktora wg. p. Englerta. Doktor z opowiadania Maraiego jest zimny. Nawet kiedy dowiaduje się o chorobie żony i rozważa czy nie stracił w życiu czegoś ważnego, czy nie zgubił się w tej relacji.., pozostaje zdystansowany. Czuć bijący od niego chłodny powiew racjonalizmu. Tego nie ma u Englerta. Jest ciepły. Wzbudza sympatię i zaufanie. Jeśli pracuje ponad miarę to łatwo mu wybaczyć. Widać że kocha Martę.
A u doktorowej Marty łatwo wyczuć, że umrze tego lata. Ja tak czytałam to opowiadanie od zawsze, ale to podobno nie tak jest w tekście. Może jeszcze raz przeczytam "na trzeźwo".
A w monologu nie widzę tego wywoływanego przez prasę ekshibicjonizmu. Może ja mam przesunietą granicę tego pojęcia, ale dla mnie to było takie rzeczowe, ładne, pouczające, ciepłe opowiadanie. W pewym sensie fakty..odczucia. Nie przekłamane, nie przerysowane, bez wypłaszczania afektu ale i bez histerii.
Z Pani wypowiedzi związanych z Tatrakiem był taki kawałek chyba u Lisa że żal tego co ci wszyscy odchodzący mieli w duszy, tego co rozumieli, co wiedzieli...
To mi tak w aspekcie filozofii przypomniało rozmowę którą Pani z pewnością zna:
Sokrates: Czy człowiek nie posługuje się również całym ciałem?
Alkibiades: Owszem.
Sokrates: Czym innym zaś posługujące się i to, czym się posługuje?
Alkibiades: Tak.
Sokrates: Człowiek różni się przeto od własnego ciała?
Alkibiades: Wydaje się, że tak.
Sokrates: Czym przeto jest człowiek?
Alkibiades: Nie wiem, co powiedzieć.
Sokrates: W każdym razie wiesz, że jest tym, co się posługuje ciałem.
Alkibiades: Tak.
Sokrates: Czy zaś co innego posługuje się nim niż dusza?
Alkibiades: Nic innego.
Bo właśnie tego żal. Duszy.
I z braku tej duszy to mnie hmm.. chyba dobre słowo bedzie że znudził mnie film "33 Sceny z życia". No albo reżyser miał głęboko inne wyobrażenie o umieraniu śmierci niż ja, albo oni wszyscy grali w komedii a nie w dramacie, albo większa część obsady na zajęciach warsztatowych "choroba i umieranie" akurat była w szkole nieobecna...no nie wiem może im nigdy nikt nie umarł czy co...Albo jeśli oni tak grali bo tak miało być albo tak czuli to bardzo bym nie chciała mieć tych bohaterów jako mojej rodziny. Może ja jestem jakaś nie-dzisiejsza?
Dwa razy wyszłam po dodatkową kawę a i zdarzyło mi się uśmiać mimo powagi tematu. Jeśli to miało być pokazanie "fizjologii" życia i śmierci to już doskonale zrobił to Kieślowski.. zachwoując przyjemną w odbiorze proporcję między Physis a Psyche. I o ile Pani jako Aktorce, jako Marcie czy Englertowi jako Doktorowi zaufałam. Uwierzyłam. To na bohaterów Szumowskiej patrzyłam jak na dziwadła. Ani takich nie widziałam, ani nie chce spotkać. A jak już chcieli robić "show" wielkimi zdjęciami komórek nowotoworwych wyznakowanych fluorescencją to było wziąć lepszą konsultacje i wybrać rzeczywiście komórki raka. One nawet "ładne" i "widowiskowe" są... jeśli tak można to ująć...Przepraszam. Rażą mnie detale...
Ogólnie "33 sceny..." w aspekcie śmierci były dla mnie jak rozważanie o męce Chrystusa (przepraszam za dalekoooo-idące porówanie) na podstawie tego czy ta krew z rany w boku to bardziej była żywo-czerwona czy może bardziej ze skrzepami. No pewnie najpierw żywo-czerowna a potem mniej. Ale czy to coś zmienia w istocie rzeczy? Miałam cały czas takie wrażenie że oni nie dotykają głebi tematu, że się ślizgają po powierzchni tego co "Tatarak" rysuje i w czym w "Tataraku" to się można "utopić"...
Głęboki ukłon dla p. Edelmana za zdjęcia!
o boże ale mi długie wyszło
kończe
przepraszam
A.