No i jest. Mój pierwszy pasztet, według najdłuższego i najbardziej artystycznego przepisu, już jest. Pyszni się na stole i czeka na powrót domowników, aby się zaprezentować.
A ja oczywiście dumna i blada!
Zapewne daleki jest od ideału i oryginału Babci Jadzi, ale jak na pierwsze zdarzenia pasztetowe, to i tak jestem z siebie dumna. A co.
Jeszcze nie świątecznie, bo jest jeszcze chwilka, więc na razie życzę miłego Szczecina i przetrwania maratonu z Shirley. Pozdrawiam,
N.