Andrzej Wajda: Przyjaźń ponad wszystko!
środa, 08 kwietnia 2009 11:11 | Katarzyna Szymanek/ AKPA Polska Press
Andrzej Wajda wciąż zaskakuje i zachwyca swoim kunsztem reżyserskim. Jego najnowszy film "Tatarak" również nie przeszedł bez echa. Ledwie ukończono realizację tego projektu, a już został nagrodzony na Festiwalu w Berlinie. Jednak mimo bogatego dorobku artystycznego, reżyser przyznaje, że w życiu najważniejsza jest przyjaźń.
Panie Andrzeju, również tym razem nie opuścił Pan festiwalu w Berlinie bez wyróżnienia. Czy kolejne nagrody cieszą równie mocno jak pierwsza?
Nagroda jest zawsze wyrazem, że ktoś czekał na dany film, że chce go obejrzeć. A to nie jest bez znaczenia. Pierwsze nagrody torowały mi drogę do światowego kina i do możliwości, które potem się przede mną otworzyły. Dzisiaj nie mają już takiego znaczenia, ale wciąż niezmiernie miło jest je otrzymywać.
fotka fotka fotka fotka
Film "Tatarak" został nagrodzony za innowacyjność i wyznaczanie nowych torów filmowych aexequo z debiutantem z Urugwaju...
I to mnie szczególnie ujęło! Byłem zaskoczony tym wyróżnieniem. Nie spodziewałem się, że reżyser w moim wieku może startować w konkurencji, która jest zwrócona do młodych reżyserów, wkraczających dopiero do kina. Rozumiem, jak to jest dla nich ważne, bo sam tego niegdyś doświadczyłem.
Jak Pan rozumie tę innowacyjność w filmie?
Pojawia się obecnie pewna tendencja, której przykładem jest także "Tatarak", że łączy się fikcję filmową z materiałem dokumentalnym. I widz chyba nie jest obecnie zdziwiony takim połączeniem, ponieważ coraz częściej ma okazję oglądać nie tylko sam film, ale i making offy. Wie, w jakich realiach powstawała dana produkcja i jacy ludzie ją tworzyli.
W "Tataraku" poszliśmy krok dalej. Krystyna Janda stworzyła sytuację, w której zdecydowała się na pewne wyznanie. Gdyby nie nasza współpraca wcześniej, pewnie nie odważyłbym się tego wyznania przyjąć. Z pomocą przyszedł operator Paweł Edelman, który znalazł odpowiednią formę, w której jest ono najbardziej taktowne i filmowe. Niemniej wymagało to odwagi.
Dlaczego w takim razie zdecydował się Pan na taki krok?
Powiem szczerze, że gdybym był młodszym reżyserem, pewnie nie uczyniłbym tego, nie miałbym śmiałości. Na starość jest łatwiej, bo różne rzeczy się już w życiu widziało. Zawsze mnie ciekawiło, to zresztą temat odwieczny, jak to jest z tymi aktorami... Przecież oni też są ludźmi, którzy mają swoje przeżycia, przychodzą na plan ze swoimi problemami, a potem grają jakieś role, które wcale nie są adekwatne do ich uczuć.
Zapamiętałem pewien fragment piosenki: "Uśmiech na twarzy, choć w sercu ból, to najtrudniejsza z życiowych ról". Choć to banalne słowa, jest w nich głębia. Przez tyle lat robienia filmów spotkałem się z wieloma bolesnymi sytuacjami aktorów, którzy mimo tego bólu, zdecydowali się wejść na scenę i wcielić w rolę, która wcale nie była im po drodze. Pomyślałem, że może to powinno pojawić się w filmie, że Krystyna chce opowiedzieć o swych uczuciach przed moją kamerą.
Krystyna Janda powiedziała, że decydując się na to wyznanie, zaufała Panu najbardziej spośród wszystkich reżyserów, których zna. To dla Pana była też wielka odpowiedzialność, by nie zawieść tego zaufania...
Gdyby po obejrzeniu materiałów Krystyna powiedziała: "Nie, jednak nie chcę tego widzieć", uszanowałbym to. Cały czas się z tym liczyłem i brałem pod uwagę fakt, że być może trzeba będzie zakończyć film w inny sposób.
Proszę zdradzić, jaka atmosfera panowała na tegorocznym festiwalu w Berlinie...
Muszę przyznać, że w tym roku widziałem niewiele filmów, ponieważ byłem zajęty udzielaniem wywiadów, spotkaniami z dziennikarzami. Tak się złożyło, że zainteresowano się i moim nowym projektem, i faktem, że dwa lata pod rząd pojawiam się na festiwalu z moim filmem - bo w zeszłym roku byłem z "Katyniem". Mówiono, że znów przyjechał ten stary reżyser, którego filmy niegdyś były obecne na tym festiwalu (śmiech).
Czy coś szczególnie przykuło Pana uwagę?
Spodobało mi się to, że berliński festiwal zwraca się ku nowym autorom, reżyserom i ku nowym krajom. Tym razem głównie ku Ameryce Południowej, gdzie rodzi się kinematografia. Przyznam, że z tego powodu serce zabiło mi mocniej.
Dlaczego?
Ponieważ pamiętam czasy, kiedy polskie kino wkraczało na ekrany, przede wszystkim poprzez festiwale, bo nie mieliśmy żadnej innej możliwości, aby zaistnieć we Francji, czy w innych krajach. W związku z tym festiwale, które wówczas istniały, otworzyły przed nami - przed Jerzym Kawalerowiczem, Wojciechem Hasem, a potem przed naszymi młodszymi kolegami - drogę do tego, by polskie filmy zaistniały na świecie. Polskie kino, które było do tej pory nikomu nieznane, znalazło w tych festiwalach wsparcie. I festiwal w Berlinie wciąż rozumie, że to jest właśnie jego rola.
Podobno jest to jeden z najbardziej ulubionych Pana festiwali...
Na festiwalu w Cannes jest tak wiele filmów towarzyszących, że właściwie gubi się już sam konkurs. Tonie w ilości produkcji, które wszyscy chcą za wszelką cenę pokazać. Jeśli chodzi o święto filmu w Wenecji, utraciło nieco swą siłę z czasu, kiedy zupełnie przypadkowo został na nim pokazany mój "Popiół i diament". Od tamtej pory oddaliłem się trochę od tego festiwalu. Berlin natomiast wciąż próbuje być festiwalem społecznym i udaje mu się to. Pokazywane są tam filmy społeczne, polityczne, a to mi zawsze było bliższe.
Jest Pan uznanym reżyserem, doświadczonym człowiekiem... Co teraz ceni Pan w życiu najbardziej?
Kiedy patrzyłem na moją pracę z Krystyną Jandą, doszedłem do wniosku, że najważniejszą rzeczą w życiu jest przyjaźń. Przyjaźń, która jest ufundowana na długich doświadczeniach wspólnej pracy, akceptacji tych samych ideałów, dążeniu do tego, by być coraz lepszym w swoim zawodzie, ale też i w życiu. I takie doświadczenia życiowe trzeba przekazać i opowiadać o nich innym. A to się łączy też z moją pracą w szkole, z młodzieżą, która zaczyna robić pierwsze filmy.
Spotkania ze studentami za każdym razem utwierdzają mnie w przekonaniu, że jest w życiu coś ważnego, że są ciągle ludzie, na których my kiedyś wpłynęliśmy, a oni tworzą dalej swój świat, który emanuje na innych. Kiedy patrzę jak Krystyna Janda zachowuje się wobec ludzi, z którymi pracuje w Teatrze Polonia, jestem szczęśliwy. Widzę z jaką akceptacją ją przyjmują i jaki mają w niej autorytet.
Jakie są Pana dalsze plany?
Mam nadzieję zrobić jakiś dobry film... Wśród bardziej konkretnych zamierzeń znajduje się film o Lechu Wałęsie, do którego scenariusz obiecała mi napisać Agnieszka Holland. Właściwie chciałbym, aby był to także film o Pani Danucie Wałęsowej, która jest piękną kobietą i w tym wszystkim, co wydarzyło się w naszym kraju, odegrała ważną rolę, a mało ją widać. Ponadto nie podoba mi się to, że opluwają naszych bohaterów. Nie mogę się z tym pogodzić. Ktoś musi stanąć w ich obronie.
Dziękuję bardzo za rozmowę.