Pani Krysiu,
dawno temu miałam wysłać ale mi się "nie złożyło"
a dziś znowu było w TV....
z powodów własnego "zboczenia" uwielbiam Panią oglądać W FILMIE
w fartuchu szpitalnym i długo miałam to zdjęcie na pulpicie :
Spędziałam dziś bardzo miły dzień w prosektorium
(jeśli w ogóle dzien w prosektorium może być miły...)
kilkanaście (żywych) osób przyszło mi powiedzieć
że jest Pani piekną i mądrą kobietą
i że można się od Pani wiele nauczuć o życiu, jak i po co żyć.
Takie mieli refleksję po wywiadzie u p. Lisa
a ja nawet nie wiedziałam że oni się interesują Pani osobą w jakikolwiek sposób
więc spędziłałam dziś czas na spokojnym potakiwaniu i mówieniu "yhm..., no tak.... zgadzam się... tez tak myślę...."
a oni wszyscy nagle chcą do kina...żeby się od Pani czegoś nauczyć
a mnie zaskoczyło...zawsze jak czytałam "Tatarak" wydawało się że Marta umiera tego lata którego mają miejsce zdarzenia, nie że tylko opowiada je lata którego umiera
że ona biegnie, goni życie i jego smak "w ostatniej chwili", że ma zadyszkę, dusi się, zachłustuje, że tam jest pod spodem pewna presja czasu, wewnetrzny nacisk, pośpiech "żeby jeszcze zdązyć" "zeby ostatni raz móc..."
Nawet w klasie maturalnej mi się tak wydawało, i włąsnie usiłowałam sobie przypomnieć co mówi na ten temat opracowanie lektur albo co mówiła polonistka ale nic nie pamiętam,
pamiętam tylko własne wrażenie na temat tego textu
i zawsze mi się wydawało że umiera na raka piersi, w sumie nie wiem dlaczego akurat o tym pomyślałam...
w tamtych czasam mogła róznie dobrze umrzeć na gruźlice albo cokolwiek innego, nawet to co dziś da się wyleczyć...no nie ważne. deliberuje...przepraszam