30. sierpnia 2007
Właśnie wróciłam do domu po Shirley. Drugi raz. Pierwszy raz 9 lat temu. Byłam ciekawa, jak zmieni się Pani w roli i jak zmieni się mój odbiór. Ja już nawet na komedii płaczę, jak Pani gra. Tyle emocji, że się we mnie nie mieszczą. Byłam z mężem, nigdy wcześniej nie chciał oglądać Pani w teatrze. Powiedział mi, że gdyby mnie teraz spotkał (a znamy się 17 lat, 13,5 roku razem, 5 lat po ślubie), to bałby się do mnie podejść, bo sprawiam wrażenie takiej silnej i zdecydowanej i to napawa ludzi lękiem. |Ale jak ja potrafię płakać, panikować i się okropnie czuć sama ze sobą… Ale niewiele osób o tym wie. I zdałam sobie sprawę, że ja podobnie postrzegam Panią – wielbię, podziwiam, nawet mi się Pani śniła, marzę, żeby Panią poznać. Ale tak się boję, że to żenujące. Nawet nie mogę wysłać na forum listu do Pani, choć go napisałam już 2 miesiące temu. Ale dziś wyślę. I ten dzisiejszy i ten poprzedni. Pani Krystyno, ja bym tak chciała coś dla Pani zrobić; czy jest coś, co mogę dla Pani zrobić? Tak bardzo bym chciała, ale tak jestem onieśmielona Pani osobą.
3. lipca 2007
Pani Krystyno,
zdaje sobie sprawę, że to zabrzmi pretensjonalnie, ale nie dbam o to. Uwielbiam Panią. Podziwiam jako kobietę i jako aktorkę. W ostatnią sobotę widziałam „Boską”. Byłam sparaliżowana własnymi emocjami. Zastanawiałam się, czy zdążę dojść do samochodu, czy rozryczę się a środku placu konstytucji. Doszłam. W samochodzie czułam się jak na prochach. Podziwiam Panią za to, że nie boi się Pani marzyć i spełniać te marzenia. Pani ekspresja mnie poraża. Jest Pani dla mnie niewątpliwie autorytetem. Z jednej strony wyidealizowanym, nieosiągalnym, a jednocześnie bliskim. Dziś widziałam Panią w „Skoku”. Była Pani tak blisko, bardziej kobietą, dopiero potem aktorką. To mnie urzekło. To prawie, jakbym siedziała z Panią i ze znajomymi przy herbatce. Z jednej strony zachwycona Pani obecnością, a z drugiej strony nią onieśmielona. Jest Pani taką barwną osobowością – Panią się albo kocha, albo nienawidzi. Nie można przejść obok Pani obojętnie. Podziwiam Panią za to, że potrafi Pani być taka. Ja się boję, żeby mnie ludzie nienawidzili. Ale już tak nie chcę!!! Zawsze i dla wszystkich miła – to obrzydliwe!!! Wychodzę już z tego kokonu, ale to bolesne. Potrzebuję jeszcze porządnego kopa w tyłek. Wyobrażam sobie, że Pani dałaby mi takiego.
To, co mnie w życiu fascynuje, to ludzie. Jesteśmy tak ciekawi, tak niepowtarzalni, tak zagmatwani, trudni i niezrozumiali, że aż ledwo mogę to znieść. Marzę o tym, żeby zostać psychoterapeutą. Móc zgłębiać ludzi i im pomagać. Ale się boję. Że nie będę potrafiła im pomóc. Nie potrafię znieść konfrontacji ze swoją bezradnością i z tym, że ktoś mógłby odrzucić moją pomoc. Po 3 latach przerwałam studia. Został mi jeszcze jeden rok, ale warunkiem jest mieć pacjentów. Ale ja jeszcze nie potrafię. Wymyślam sobie jakieś pośrednie rozwiązania. Łatwiejsze. Bo się boję. I tkwię w tej ohydnej korporacji, która z jednej strony daje mi bezpieczeństwo finansowe, możliwości rozwoju, ale z drugiej strony ja się tu duszę. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby z niej wyjść, jestem jeszcze jak ślimaczek bez skorupki. Ale już wiem, że nie chcę w tym tkwić. Wiem, że chcę marzyć. Ale potrzebuję jeszcze czasu. Tylko nie wiem, ile. Ale wierzę, że dam radę. Mam 32 lata i chcę zostać psychoterapeutą. A nie oszukiwać siebie i innych. Co za bzdura. Ale ja oczywiście wierzę, że swoją pracą mogę dać coś innym. Że w tej korporacji też pracują ludzie.
Marzę, żeby wciąż w mojej głowie była Pani wyidealizowaną kobietą – autorytetem. Ale marzę też, żeby Panią urealnić, poznać, poczuć, poddać się Pani wpływowi.
Załączam wyrazy niezmiernego szacunku.
Weronika