Wróżby kumaka
Siadam na krześle wyściełanym czerwonym pluszem. Z ekranu kiełkują więzy, które przykuwają mój wzrok. Jestem kajdaniarzem tego filmu. Nuty wyszywają się w czaszce, pierwsze brzmienia forsują miejsce na poezje codzienności po kopułą czoła. Tak ten film można nazwać – poezją codzienności. Prostota estetyki, a zarazem wyszukany ujęcie rzeczywistości, spadający anioł, skrzek kumaka, przekrzywiający się obraz Gdańska w piekielnej kipieli. Naszkicowanie bohaterowie są z krwi, nie są z martwej materii, z papieru. Dojrzałe uczucie, które pozbywa się barkowych dekoracji, afektacji i wszystkiego co się wiąże z romantycznym wyobrażeniem miłości ostatecznej; miłości, która kończy się otworzeniem żył. Głębokie studium codzienności, chwili, związku wdowców.
Bardzo dziękuje Pani. Ja chce pozwolić tak im leżeć, ja bym chciał żeby „to” nie umarło wraz z nimi, żeby taka miłość nie pozostała trupem.
PS Wiele scen, gdzie się śmiałem do rozpuku (Ma pan beton w głowie. Albo: Niech pan uważa, żeby ten ptak nie narobił panu na głowę.), Erna Brakup (a zamknij ty swój dziób. A kissen wy mnie w dupe.) wiele scen gdzie się uśmiechałem (jak rozbrzmiewał kumak w Kaplicy Sykstyńskiej imitowany przez Reschego. Jak szukał tego swego umarlaka. Albo gdy staruszek umiera w drgawkach na spocie reklamowym i reklamuje umieralnie, spędź tu jesień życia, umrzyj i pogrzeb. Genialne.) I gdzie sie wzruszałem. Gdy ten pierścionek z bursztynem, albo gdy Aleksandra obejmuje Aleksandra tuz przed tragicznym zejściem)
Pozdrawiam.
Michał.