PAWEŁ T. FELIS 23-09-2005 , ostatnia aktualizacja 22-09-2005 13:35
Polska-Niemcy-Wielka Brytania 2005. Reż. Robert Gliński. Aktorzy: Krystyna Janda, Mathhias Habich, Dorothea Walda, Marek Kondrat, Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Globisz
On - Niemiec Aleksander Reschke (Habich) - przyjeżdża do Gdańska w celach naukowych, ona - Polka Aleksandra Piątkowska (Janda) - mieszka tu na co dzień i pracuje jako konserwator zabytków. Przypadkowe spotkanie tych dwojga "wysiedlonych" (ona musiała dawno temu wyjechać z Wilna, on z Gdańska) owocuje ekscentrycznym pomysłem na Cmentarz Pojednania, na którym historyczno-nostalgiczne rany zmarli mogliby leczyć po śmierci dzięki pochówkowi na ojczystej ziemi, która ich ojczyzną już nie jest.
Odżywają więc w filmie (akcja rozgrywa się w roku 1989) aktualne przecież polsko-niemieckie stereotypy i spory, gorączkowe dyskusje o wysiedleńcach, rodząca się na zgliszczach komunizmu komercja, która nawet szlachetną ideę uspokojenia dusz przekuwa w bezduszny jak najbardziej biznes. Od tego rodzaju problemów aż pęka napisany według powieści Güntera Grassa scenariusz, tyle że one właśnie we "Wróżbach kumaka" nużą najbardziej. Dlaczego?
Na filmie mści się staroświecka forma: kolejne fragmenty składają się w poprawny wykład z poprawną politycznie wymową (polski mechanik jednak samochodu nie ukradnie, a Niemiec spuści szybko z protekcjonalnego tonu), ale prawdziwego kina raczej tutaj niewiele. Niemal każda scena otwiera jakiś historyczno-społeczny kontekst, niemal każdy dialog jest deklaracją. Na lekkość, ale też intensywność i niedopowiedzenie nie ma niestety miejsca.
Typową dla Grassa groteskę Robert Gliński zbyt często zmienia w szytą grubymi nićmi satyrę, a sugerowaną delikatnie metafizykę - w dosłowną symbolikę kumaka. Szkoda, że ornamentem jedynie okazuje się postać starej Kaszubki (Dorothea Walda), a Krzysztof Globisz, Zbigniew Zamachowski czy Marek Kondrat sięgają po stały zestaw swoich aktorskich środków, co jest zresztą winą reżysera.
Jeśli coś mnie jednak we "Wróżbach kumaka" zaintrygowało, to relacja między Aleksandrem i Aleksandrą. W spotkaniu tych dwojga dojrzałych ludzi nie ma śladu hollywoodzkiej "romansowości", pięknych słów, gestów i innych zewnętrznych znaków, które świadczyć mają o zakochaniu bohaterów. Widać to zwłaszcza w dobrej roli mówiącej niemal wyłącznie po niemiecku Krystyny Jandy - jej bohaterka nie jest wyrachowana, ale pozbawiona złudzeń, zbyt świadoma, by bawić się w grę uwodzenia, a zarazem urokliwa w swoich rzucanych przy winie żartach. Paradoksalnie więc w tym poprawnym filmie to właśnie związek pary 50-latków ma coś z brawury - oznacza wyjście poza stereotypy, rolę dystyngowanej kobiety i intelektualisty, matki i ojca, Polki i Niemca. Miłość nie lubi poprawności. Ale kino również.