A mysmy w liceum mieli takiego cudownego Pana Woznego. Pana Waclawa. On niestety juz nie zyje, zmarl w szkolna wigilie, tuz przed ta parwdziwa.
Byl takim meskim odpowiednikiem Pani Beni. Zawsze w niebieskim fartuchu, przygarbiony, siwy satruszek z czarujacym usmiecham. Znal wiekszosc uczniow po imieniu. Ukrywal pzred profesorami wagarowiczow,ale gdy tylko zagrozenie zniknelo z pola widzenia sam im dawal taka bure, tarmosil za uszy i przemawial do rozumu. Podobnie z palaczami. Przed pania dyrektor udawal ze nie ma pojecia skad w toalecie wziely sie niedopalki, a potem na boku cierpliwie tlumaczyl "dzieciom" jakie to jest "paskudztwo". Wsatwial sie za tymi, ktorym groizla poprawka, jego meskie rozmowy z najgrozniejszym, dzis juz tez niestety nie zyjacym, profesorow owiane sa nadal tajemnica, jednak dawaly zaskakujaco pozytywne efekty. Pokoj pana Waclawa, tuz obok szatni, zawsze zasypany byl zabwnymi rysuneczkami, pluszowymi maskotakami, kwiatami i laurkami od uczniow. Osoba, ktora dostawala najwiecej Walentynek, byl oczywiscie Pan Waclaw. A potem odszedl, czy raczej wyslano go an emeryture, wszyscy wiedzieli, ze to ze szczerej troski o jego zdrowie. Gdy umarl, oddelegowana zostalam do jego zony, by przeprowadzic cos na ksztalt wywiadu-wspomnien o Panu Waclawie, kotre ukazaly sie jakos pecjalny numer szkolnej gazety. To spotkanie, a raczej kilka spotkan, to bylo cos niezwyklego. Jego zona opowiedziala mi o tym jak juz na emeryturze, jej maz uciekal z domu do szkoly, by posluchac szkolnego dzwonka albo sprawdzic czy chopdnik jest odsniezony..
I paradoksalnie na emerytuirze przezyl tylko pare miesiecy. Tak jak mowil. Bez szkoly nie umial zyc,najwyrazniej..
Pozdrawiam
Tak sie cieplo jakos od tych opoiwesci zrobilo.