Kochana Pani Krystyno,
Dopiero teraz udało mi się dorwać laptopa, więc piszę, bo czuję, ze muszę. Chciałam to Pani powiedzieć prosto w oczy, ale jakaś pani zamknęła mi drzwi przed nosem, bo nie miałam żadnej Pani książki do podpisania, haha. Rozumiem jednak. Pani jest jedna (na szczęście i na nieszczęście) - nas zbyt wielu, by każdemu poświęcić chwilę.
Znów wróciłam z Warszawy z zapaleniem serca, Pani Krystyno... Powiedzieli mi kilka dnia wcześniej, że już nie ma biletów na Salon Poezji z Panią. Ale ja i tak przyjechałam. Trochę w ciemno i bez żadnej pewności. Wiedziałam tylko, że muszę być. Ja, podróżniczka z Białej bluzki - jak to mnie Pani ostatnio nazwala - toczyłam się przez całą noc z przyjaciółką u boku, a później stałam w kolejce trzy godziny, z wirującym żołądkiem, pokłóciłam się dodatkowo z jakimś panem o miejsce, bo serce to ja mam strasznie uparte...i byłam.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję za to, co i ja przeżyłam.
Pani łzy - wyraz tego, że w świecie, gdzie częściej ludzie zdają się wzruszać, lecz niestety tylko ramionami, jest miejsce na prawdziwe uczucia, szczerość, refleksyjność. Powiedziała Pani, że tego nie dało się czytać nie bez łez. Ja tylko dodam, że tego bez łez nie dało się również słuchać. Dziękuję za tę szczerość i zaufanie.
PS Poświatowska kojarzy mi się z pastelowymi kolorami, a właśnie oto takie niebo mi towarzyszyło, gdy wczoraj wyjeżdżałam z Warszawy:
Tulę do serca.
Do zobaczenia w sobotę! ♥
~ Monika