Pani Krystyno,
nie wiem czy Pani tu jeszcze w ogóle zagląda (szczerze mówiąc, ja bym przestała, żeby sobie nie psuć nerwów żałosnymi przepychankami słownymi), ale muszę napisać. A raczej - w myśl zasady, że nic nie muszę - bardzo chcę napisać.
Wczoraj, trochę spontanicznie, wybrałam się na "Danutę W.". Jakoś nigdy wcześniej nie pasowały mi terminy, a teraz zdarzyła się okazja, więc pomyślałam, że to dobry czas. Tak, to był najlepszy czas. Lepszego być nie mogło.
Widziałam już wszystkie Pani monodramy. Zaczęło się na "Białej bluzce", a właśnie wczoraj "skończyło" na "Danucie W.". Klamra idealna. Bo to są moje ulubione spektakle. Co Pani ze mną wczoraj zrobiła? Co zrobiła ze mną ta historia? Ten zapach szarlotki? To skupienie widowni? Nie wiem, ale po ostatnim zdaniu popłynęło mi kilka łez, a te krótkie, końcowe kadry z życia pani Danuty rozkleiły już zupełnie. Nie byłam na to gotowa. Muszę przyznać, że dość sceptycznie podchodziłam do tego monodramu - bałam się dat, nagromadzenia faktów. Głupi to był strach, najgłupszy.
Już tyle razy i za tyle rzeczy, spektakli, filmów, zwykłych gestów Pani dziękowałam... Ale dziś znowu muszę podziękować. Za to, że Pani gra. Że Pani jest. Że tak pięknie potrafi mnie Pani "prowadzić za rękę" przez historię, życie... Że mnie Pani zawsze albo wzrusza, albo rozczula, albo bawi - nigdy nie pozostawia obojętną. Może to głupie, ale wydawało mi się, że wczoraj podczas spektaklu wywiązała się pomiędzy Panią a widownią dziwna, intymna więź. Ludzie podczas przerwy mówili piękne rzeczy, a ja naprawdę musiałam się powstrzymywać, żeby podczas braw nie wbiec na scenę i nie przytulić Pani z całych sił.
Tak się cieszę, że nie poszłam na ten spektakl wcześniej. Wczoraj był dzień idealny. Dzisiaj w drodze na pociąg kupiłam trzy książki o Lechu Wałęsie. Jeszcze jedno dziękuję - za to, że po Pani spektaklach zawsze budzi się we mnie głód wiedzy, że mnie Pani inspiruje jak nikt inny.
Iga